Ryszard Wieczorek odbuduje Odrę? "Nie wierzyłem, że mogę tu wrócić"

25.10.2018

W lipcu tego roku na ławce trenerskiej Odry Wodzisław doszło do bardzo ciekawej roszady. Do klubu po blisko 10 latach przerwy wrócił Ryszard Wieczorek, który z zespołem z Bogumińskiej świętował sukcesy zarówno jako zawodnik, ale także jako początkujący trener. W rozmowie z nami 56-latek przyznaje, czemu m.in. zdecydował się na powrót do swojego rodzinnego miasta, dlaczego jego ostatnie trenerskie przygody były nieudane oraz jak w Wodzisławiu odnajduje się nowy nabytek Odry, Dawid Janczyk. 

Rafał Rusek/PressFocus

Piotr Porębski (SportSlaski.pl): Zacznę może nietypowo, bo od waszego meczu, który ostatnio przykuł moją uwagę. Mowa o niedawnym spotkaniu w Skrzyszowie, które kosztowało was zapewne sporo nerwów i zdrowia. Spodziewaliście się w Pucharze Polski aż tak ciężkiej przeprawy? Pytam o to głównie dlatego, bo kilka kolejek temu pewnie wygraliście z miejscową Gwiazdą 3:0.
Ryszard Wieczorek (Odra Wodzisław Śląski): Z każdym rywalem, zarówno w lidze czy w pucharze, spodziewamy się ciężkiej przeprawy. Wynika to wszystko z jednej prostej przyczyny – przeciwnicy nas obserwują, wyciągają wnioski, a później starają się jak najbardziej uprzykrzyć nam życie na boisku. Raz to robią lepiej, a raz gorzej. Pierwszy mecz w Skrzyszowie wyglądał według podobnego schematu – do 60. minuty było bowiem 0:0 i dopiero udało nam się otworzyć wynik za sprawą udanie wykonanego rzutu rożnego. Przez to rywal, by cokolwiek ugrać w tym meczu, musiał się odkryć, a my to wykorzystaliśmy. W minioną środę zagraliśmy nieco innym ustawieniem, a do tego wstawiłem do jedenastki zawodników, którzy choć są blisko składu, to w ostatnich mistrzowskich meczach nie grali. Ja i tak jestem z tego pojedynku zadowolony, bo cały czas graliśmy to samo – mieliśmy kontrolę nad boiskowymi wydarzeniami, choć nie ustrzegliśmy się błędu przy straconej bramce. Rosły napastnik Gwiazdy przestawił naszego stopera i pokonał Karola Wacławca, który notabene także wskoczył do składu. Wiele aspektów wpłynęło na ten wynik, ale summa summarum wszystko wyszło dobrze i można z niego wyciągnąć dużo pozytywów. Cieszy to, że na trzy mecze w których remisowaliśmy, dwa razy to my odrabialiśmy straty, a nie traciliśmy prowadzenie – taka sytuacja zdarzyła się tylko na meczu w Borucinie.

Można powiedzieć, że Skrzyszowowi udało się to co sobie zamierzył, czyli uprzykrzył wam życie. Taki już urok niższych lig, że gdy drużynom brakuje umiejętności, to nadrabiają swoje braki walecznością.
I to jest dobre, bo jak widzę mecz równorzędnych drużyn, jak np. Skrzyszowa z Lubomią, to wówczas te szanse są rozłożone tak 50 na 50, bo oba zespoły chcą grać. W naszym przypadku wygląda już to jednak nieco inaczej i to jest trudność dla naszych młodych zawodników na dorobku, którzy dopiero uczą się piłki. Jeżeli w takich meczach zawodnicy będą w stanie sobie poradzić i stworzą jakieś sytuacje, to w spotkaniach z innym przeciwnikiem będzie już im dużo prościej. Jakby rywale cały czas się otwierali i padałaby ciągle takie wyniki, jak 9:0 u siebie z Kornowacem, to dla ich rozwoju nie byłoby to dobre. Co z tego wyniku, skoro bramkarz oraz obrońcy byli bezrobotni, pomocnicy właściwie tylko dogrywali piłki do przodu, a napastnicy wjeżdżali w defensywę przeciwnika jak w masło.

Więc taki mecz chyba nie jest dla zawodników żadną próbą swoich możliwości.
Oczywiście, od czasu do czasu takie mecze będą się zdarzać. Wysokie zwycięstwa budują morale zespołu, ale następne spotkania pokazują, że wcale nie będzie tak łatwo w kolejnych meczach ligi okręgowej albo wtedy, gdyby udało nam się awansować do wyższej klasy rozgrywkowej. To dla budowania klubu oraz potencjału drużyny bardzo dobra sytuacja.

Taki Widzew czy Polonia Bytom po spadku do niższych lig miały od razu roznieść swoich rywali. Tymczasem przychodziła jedna czy druga wpadka i już ich sytuacja robiła się nieciekawa. Do podobnej sytuacji doszło nawet w tym sezonie okręgówki, gdy Turza Śląska sensacyjnie poległa w Marklowicach.
Obserwuje często mecze Turzy i wydaje mi się, że popełnia ona sporo błędów. W niektórych spotkaniach Unia męczyła się ze swoimi rywalami u siebie – ma ona problem z otworzeniem wyniku, dopóki Hanzel nie zdobędzie bramki, bądź nie zostanie on sfaulowany w polu karnym, co często się zdarza. Klub ten ma na papierze znacznie większy potencjał od nas, licząc np. rozegrane mecze tamtejszych zawodników na szczeblu centralnym. Przykład meczu w Marklowicach pokazuje, że jeżeli zespół potrafi się sprężyć, dobierze odpowiednią taktykę i będzie odpowiednio przeszkadzał, to jest w stanie osiągnąć dobry wynik. Takie niespodzianki są potrzebne, bo gdyby w tej okręgówce była po prostu sielaneczka i częste kilkubramkowe wygrane, to można by było zadać sobie pytanie: po co tu jesteś, skoro jako trener nie musisz właściwie nic robić.

W takim momencie to faktycznie trener nawet nie byłby potrzebny, skoro zespół to właściwie samograj.
Nasz zespół z pewnością taki nie jest – cały czas analizujemy swoje błędy i staramy się, żeby było ich jak najmniej. Podczas treningów oraz odpraw skupiamy się przede wszystkim na naszej taktyce. Jako drużyna wiemy, że musimy grać wysoko, zakładać wysoki albo średni pressing oraz utrwalać poszczególne zachowania zawodników. Bardzo się cieszę, że pokazując im pewne aspekty gry oraz ćwicząc je na boisku, drużyna notuje spory progres oraz chłonie tę wiedzę. Mamy za sobą analizę meczu z Kornowacem i pokazywałem np. sytuacje z Kacprem Malinowskim, mającym naprawdę duży potencjał. Zawodnik ten potrzebuje sporo przestrzeni, ale gdy ją otrzyma, to ma naprawdę znakomite przyspieszenie i potrafi je bezlitośnie wykorzystać. W wygranym 9:0 meczu spisał się świetnie, ale przyszedł już pojedynek ze Skrzyszowem i zawodnik miał problem, bo nie mógł pokazać swoich możliwości. Właściwie w tamtym spotkaniu tylko raz udało mu się dojść do sytuacji sam na sam, przez co jego morale znacznie spadły. Teraz jest konieczne, żeby piłkarz ze swoich niepowodzeń, wiedząc to co zrobił, mógł zbudować swoją przyszłość. Na tym między innymi nam zależy.

W końcu dzięki temu zawodnik, taki jak np. Malinowski będzie mógł wybić się wyżej.
Tak, o to chodzi. My ze swojej strony staramy się pomagać każdemu młodemu piłkarzowi, by mógł doskonalić swoje umiejętności i eliminował popełniane przez siebie błędy.

Po 10. kolejkach zajmujecie w stawce wysokie, drugie miejsce. W klubie bierzecie jednak pod uwagę tylko awans? Jakie cele zakładaliście sobie przed sezonem?
Nie ma co ukrywać, jak ważną rolę odgrywa tutaj drużyna Turzy, która mogła grać w trzeciej lidze, nieudana fuzja z Odrą Centrum i przez to nie zgłosiła się nawet do ligi czwartej. Z jednej strony gdyby tej Unii nie było teraz w okręgówce, to nam być może grałoby się łatwiej i teraz bylibyśmy liderem. Z drugiej zaś fajnie, że mierzymy się z taką ekipą w lidze, bo jedna napędza drugą do lepszej gry. Staramy się ją dogonić, co nie jest łatwe, bo my w obecnym składzie zaczęliśmy treningi dopiero na początku lipca.  Do tego momentu wielu chłopaków z naszej drużyny jeszcze się nie znało. Niektórzy mogli się kojarzyć z występów w innych klubach, paru zawodników przyjechało z centralnej Polski, a do tego doszli doświadczeni zawodnicy jak Szymiczek, Wieczorek czy Zganiacz i ta mieszanka w ogóle nie funkcjonowała na boisku. Taka Turza gra już w jednym składzie od dwóch, trzech lat, a właściwie zawodnicy tylko do niej dochodzą, tacy jak np. Gładkowski, Kostecki czy Lalko. My oczywiście chcemy awansować, dążymy do tego, a rywalizacja z Turzą dodaje tej lidze dodatkowego smaczku. Jednak jak się nie uda, to nie będziemy się z tego powodu zabijać. W końcu taka Unia musi uzyskać promocję, bo ambicje tego klubu są ogromne i nie ulega wątpliwości, że są faworytem rozgrywek. My za to możemy im sprawić psikusa, bo po pierwszym czy drugim meczu nikt nas nie brał pod uwagę. Teraz ta walka o czołowe miejsca jest znacznie bardziej realna niż kiedyś, a rywale już czują przed nami respekt. Z pewnością rywalizacja w lidze będzie bardzo ciekawa i do samego końca będzie się rozstrzygać, kto awansuje.
 
Wspomniał Pan o tym mozolnym etapie budowania składu Odry. Ale trzeba przyznać, że w tym momencie drużyna jest nieźle zbilansowana i tworzy mieszankę doświadczenia z młodością.
Tak, do tej mieszanki należy jeszcze zaliczyć zawodników, którzy przyjechali do naszego klubu całkowicie z zewnątrz, jak Piotr Zieliński czy Alex Turkson. Warto również wspomnieć o takich zawodnikach jak Błażej Szczepanek, który przed tym sezonem występował tylko w juniorach i mimo zaledwie 17 lat już stanowi o naszej sile i regularnie pojawia się na placu gry w okręgówce. W naszym projekcie dobre jest to, że kadra Odry jest bardzo szeroka i na ten moment liczy sobie 28 zawodników. Poprzez dobry trening i rywalizację, piłkarze mogą rozwijać się w lepszy sposób. Jeżeli np. nasz zespół stanowiłoby 13,14 zawodników + kilku juniorów, to już mielibyśmy ograniczone pole manewru i nie zrobilibyśmy gry wewnętrznej na treningu. Można by było na chwilę ściągać juniorów z drużyn młodzieżowych, ale byłoby to rozwiązanie tymczasowe i te chłopaki za bardzo nie wiedziałyby na czym się skupiamy. Proces nauki trwa wtedy dłużej. Jesteśmy ze sobą od początku lipca, ale poczyniliśmy znakomitą robotę – nie tylko zawodnicy, ale również sztab szkoleniowy. Jednak gdyby nie ta szeroka kadra, teraz bylibyśmy może w środku tabeli i inaczej podchodzilibyśmy do wszystkiego. Wówczas nie mielibyśmy szans rywalizować z tak doświadczonym zespołem, jakim jest Turza. Na każdym treningu, a mamy je codziennie, staram się dać tym chłopakom coś więcej i nie traktuje ich jako ludzi z okręgówki. Potrafię wyważyć, czy w danym momencie mogę zastosować jednostkę z Ekstraklasy, czy trzeba zmniejszyć poziom trudności. Wszystko zależy od tego, czy piłkarze posiadają już dane umiejętności – wówczas dostosowujemy odpowiednio trening, czyli konstrukcję gier, wielkość boiska przy małych gierkach czy ilość możliwego dotknięcia piłki. Tych aspektów jest sporo, ale z każdym kolejnym treningiem ja i sztab podwyższamy tą trudność.

Dla mnie zaskakujący jest fakt, że pańska drużyna ma trening codziennie. Jak na zespół z okręgówki to niezły wyczyn, bo zapewne zawodnicy łączą grę w piłkę z pracą.
Zespół jest zbudowany na bazie zawodników doświadczonych, którzy choć o 6 rano zaczynają pracę, to mimo to są w stanie łączyć ją z tymi codziennymi treningami. O 15:30 każdy z nich pojawia się na obiektach i dodatkowo powiem, że w przyszłości będziemy chcieli ich zagospodarować w naszej akademii. Właściwie połowa zawodników ze składu już pracuje jako drugi czy trzeci trener w zespołach młodzieżowych. To dla nich kapitalny rozwój, bo dzięki temu uczą się organizacji treningów, a oprócz tego rosną ich możliwości finansowe. Piłkarze zaczynają budować już taką otoczkę „życia po piłce”, a jeżeli wszystko pójdzie w odpowiednim tempie, to za niedługo gra na tym niższym szczeblu + treningi w akademii będą dla nich jedyną formą utrzymania. Dla mnie najbardziej budujące jest jednak to, że ci chłopcy od razu zadeklarowali się, że po pracy będą starali się jak najbardziej pomóc klubowi. Podziwiam ich, bo przypominam sobie początki, kiedy mój syn i inni doświadczeni piłkarze mówili, że ciężko będzie zorganizować treningi codziennie. Ja im jednak powiedziałem, że człowiek to jest taka maszyna, że jak sobie coś zakoduje, to to zrobi i tak jak przez te 3 miesiące zdarzały się sytuacje, że piłkarze mówili coś o dniu wolnym, tak teraz już nikt o to nie pyta. Istnieje pewien schemat organizacyjny i cieszę się, że zawodnicy wpisali się w niego i sprawia im frajdę możliwość treningu i gry. Dzięki przygotowaniu fizycznemu, które jest moim konikiem, piłkarze są w stanie biegać i zasuwać po 90 minut i nie marudzą. Co im to da, że raz czy drugi nie zrobimy treningu, skoro nie będą później wiedzieć, co ze sobą zrobić o tej 15:30.

Dla takich starszych zawodników, jeżeli łączą swoje „życie po piłce” z trenerką, to rozpoczęcie kariery od trenowania młodzieży to najlepsza sprawa.
Racja, szczególnie że mają w klubie odpowiednie wzorce, z których mogą czerpać jak najwięcej. W Odrze są trenerzy przygotowania fizycznego, dwóch asystentów i jak piłkarze obserwują organizowane przez nas treningi, to niektórych schematów mogą potem użyć w pracy z dziećmi. Jeszcze gdy się okaże, że po roku czy dwóch wyrośnie coś z tych młodych zawodników, to dla takiego początkującego trenera to ogromna nobilitacja i świadomość, że warto działać w tym kierunku.

Pan już jednak jest doświadczonym szkoleniowcem, który wrócił do Wodzisławia po blisko 10 latach przerwy. Jakie to uczucie ponownie znaleźć się w swoim macierzystym klubie?
Jak były pierwsze sygnały i pojawiały się nieśmiałe zapytania, czy obejmę może Odrę, to sam nie wierzyłem w to, że mogę wrócić na Bogumińską. Nawet nie brałem tego pod uwagę, natomiast jak pojawił się kontrakt i zaczęliśmy dłużej rozmawiać o tym projekcie, wizji rozwoju klubu czy dalszej współpracy z takimi zespołami jak VFL Wolfsburg czy Levante, to zmieniłem optykę i zacząłem inaczej patrzeć na tę ofertę. Jak jeszcze dołożymy do tego fakt, że jest to Odra Wodzisław, to przestał być dla mnie problemem fakt, że aktualnie klub znajduje się na poziomie okręgówki. Pracując tutaj czuje się, jakbym cały czas pracował na poziomie pierwszej czy drugiej ligi. Wcześniej byłem tu już dwa razy i doskonale pamiętam czasy, kiedy była prosperita i wszystko wyglądało bardzo dobrze – chodzi mi o moment, gdy awansowałem do Ekstraklasy jako zawodnik, a także potem, gdy osiągałem niezłe wyniki oraz zbierałem pierwsze szlify jako początkujący trener.  Gdy później wróciłem do klubu to zauważyłem już, jak powoli on gaśnie. Wówczas panowały w nim coraz większe podziały, co skończyło się spadkiem na samo dno. Natomiast wracając teraz miałem spore obawy, bo gdyby klub funkcjonował tak jak w 2009 roku, na pewno nie zdecydowałbym się na jego objęcie. Teraz czuje tu ten klimat, jaki panował jeszcze kilkanaście lat temu. Mamy za sobą kibiców, staramy się polepszyć nasze relacje z miastem, bo pamiętam jeszcze, gdy Odra była chlubą Wodzisławia.

Wy też, dzięki dobrym wynikom, promowaliście to miasto.
Promocja była obopólna, jednak jak później widziałem powstające podziały to byłem pewny, że nic dobrego to nie przyniesie. Jestem też tutaj po to, żeby kontakty ponownie uległy ulepszeniu, nie tylko pomiędzy klubami, ale również pomiędzy nami a miastem. Dodatkowo jako zespół będziemy chcieli skupić wokół siebie inne, pobliskie drużyny, które mogłyby z nami współpracować. Aktualnie mamy bowiem w składzie 28 chłopaków, ale np. trzech z nich ogrywamy w A-klasowym Wichrze Wilchwy po to, by mogli cały czas być w rytmie meczowym. Oni z nami trenują, ale grają poziom niżej i to zapewnia im bardzo dobry rozwój. Takich klubów chcielibyśmy mieć jednak więcej – jesteśmy coraz bliżej nawiązania współpracy z Marklowicami, być może będzie to również wspominana wcześniej Gwiazda Skrzyszów. Chcemy nie tylko ogrywać tych młodych chłopaków, ale także wyciągać z innych zespołów tych najbardziej utalentowanych i dawać im szansę w naszej akademii czy w pierwszym zespole. Takich talentów jest tu bowiem naprawdę sporo. Trzeba im pomóc, bo ja też wywodzę się z wiejskiego ośrodka i wiem, że gdybym nie miał w pewnym momencie szczęścia, to moje życie wyglądałoby zgoła inaczej. Trzeba zatem zasypywać w naszym regionie rowy podziałów, a budować mosty i zgodnie ze sobą współpracować.

Dzięki takiej współpracy i pozyskiwaniu zawodników stąd, wspomnieni piłkarze nie tylko będą mieli okazję się wybić, ale także kibice będą mogli się z nimi utożsamić.
Chcemy stworzyć naprawdę mocną drużynę w naszym regionie i dążymy do tego, żeby w Wodzisławiu znowu panowała moda na Odrę. Kiedy jeszcze zespół grał w pierwszej bądź drugiej lidze, to stadion przy Bogumińskiej pękał w szwach, a dodatkowo drużynę tworzyli ludzie stąd. Dążymy do tego, żeby ponownie tak było.

Mówiąc pół żartem pół serio, to organizacja w klubie jest teraz lepsza niż w 2009 roku?
Ja zawsze mówię, że klimat tworzą ludzie i muszę powiedzieć z czystym sumieniem, że w tamtym momencie w klubie nie działo się zbyt dobrze. Wówczas każdy chciał wyszarpać, wyciągnąć coś z tej Odry dla siebie. Ludzie byli bardzo zawistni i niektórzy sobie wypominali, że ty się dorobiłeś na tym klubie, dlaczego tobie ma być dobrze i dawali te kłody pod nogi. Teraz wiemy kto rządzi i zdajemy sobie sprawę, jaki jest plan funkcjonowania klubu. Ja mam tutaj mocną pozycję, bo w aspekcie sportowym jestem w stanie narzucić kierunki do rozwoju pierwszego zespołu i młodzieży, żeby to wszystko hulało i się zazębiało. Dążymy do tego, żeby współpracować z zagranicznymi klubami i spowodować, że jak ci zagraniczni przedstawiciele przyjadą do nas i pokażemy im nasze obiekty do rozwoju i treningu, to mogli oni sobie zdać sprawę, że ta Polska to wcale nie jest trzeci świat. Jest to miejsce, w którym można naprawdę wyszkolić młodzież.

W momencie, kiedy była mowa o tej zawiści i chęci zagarnięcia wszystkiego dla siebie, to od razu przypomniała się sytuacja z Czechami w Odrze.
To był ten moment, bo ci Czesi to była przykrywka. To byli ludzie, którzy po prostu chcieli rozbić ten klub od wewnątrz. Dążyli oni do przejęcia władzy w Odrze i z tylnego siedzenia starali się wszystko kontrolować i przez to ludzie się skłócili. Może dla niektórych jest to pech albo szczęście, ale ja te wszystkie osoby znam. Ja tu byłem w momencie lepszym, gdy wszyscy byli podporządkowani wszechobecnym zasadom, ale także wtedy, gdy każdy ktoś chciał z tego tortu coś uszczknąć. Przez to stało się w klubie to co się stało.

Teraz wszystko wygląda lepiej, jednak to wciąż jest okręgówka. Pan traktuje to przejście do Odry jako celowy krok w tył? W końcu Pana ostatnie przygody trenerskie w drugoligowych klubach nie były zbyt udane.
To że byłem tak krótko w tych drugoligowych klubach nie wynikało z tego, że nie miałem pomysłu na siebie i nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Ja jestem człowiekiem bardzo dociekliwym i ciekawym, jak dane zespoły funkcjonują od środka. Wiele drużyn, które znajdowały się w drugiej lidze, nie grały tam bez przyczyny. Wisła Puławy czy nawet Kotwica miały potencjał organizacyjno-finansowy, by grać na wyższym poziomie, natomiast powtórzę się, że klimat w klubie tworzą ludzie. Gdy udaje się wgłębić w jego struktury to można zauważyć pewne uchybienia i chęć zamknięcia się w sobie i panujących schematach. Wówczas włodarze uważają, że wszystko jest ich, chcą zostawić wszystko tak jak było, bo co im będzie jakiś Wieczorek mówił o zmianach. Ja nie jestem układowy i przez to, z czego bardzo się cieszę, pracuje w Odrze Wodzisław. Bo kiedy ktoś przykładowo mi powie, że niebo jest czerwone, to ja nie przytaknę i od razu mu odpowiem, że przecież jest niebieskie. Ludziom się to nie podoba i mogę przez to powiedzieć, że jestem bardzo twardym człowiekiem. Dlatego tak krótko pracowałem w poszczególnych klubach, bo jak wchodziłem w niektóre struktury i zaczynałem drążyć, to byłem w stanie od razu porozmawiać z prezesem i powiedzieć: „Jeżeli chce Pan, żeby klub lepiej wyglądał, należy zrobić to, to i to”. Od tego momentu zaczynałem być niewygodny i to później miało przełożenie na moją pracę. Włodarze klubów myśleli bowiem, że to oni są najważniejsi, bo dostają pieniądze od miasta czy prywatnych sponsorów. Nie będzie im przecież mówił nikt z zewnątrz, co robią źle, skoro wszystko funkcjonowało przez wiele lat i było okej. Oczywiście większość spraw dotyczyło tych sportowych i związanych ze sprawami szkoleniowymi.

To jak to wyglądało w tych wszystkich klubach?
W Legionovii ludzie dali się przekonać i przy okazji można zauważyć, że jeżeli pracowałem gdzieś dłużej to wyniki przychodziły. Tak było w Odrze, dostałem szansę na początku – prezesi mi zaufali i wspólnie opracowywaliśmy strategię funkcjonowania klubu. Wiedzieliśmy, że ważnym aspektem jest to, by otrzymywać pieniądze ze sprzedaży zawodników i jeżeli wypłynie ktoś taki jak Nowacki, Kwiek czy Radzewicz, to musimy go prędzej czy później sprzedać   W Koronie Kielce też wszystko funkcjonowało super – od razu po przyjeździe do klubu prezes Klicki powiedział mi, że on jest szefem całego biznesu, a ja mam zajmować się sprawami piłkarskimi. Miałem tam się świetnie, bo odpowiadałem za wiele rzeczy, które później miały wpływ na to, że awansowaliśmy do Ekstraklasy, a później zajęliśmy w niej 5. miejsce. Do pewnego momentu zrobiliśmy tam wiele dobrego. W momencie gdy prezesi chcieli współpracować z trenerem, wszystko było okej – w końcu w Odrze przepracowałem 3,5 roku, a w Koronie 12 miesięcy mniej. W Rybniku byłem 2 lata i wywalczyliśmy awans do 1. Ligi. Dobrze było również na początku w Legionovii – zimą spotkałem się z prezesem klubu i powiedziałem mu, że w przerwie musimy dokonać paru roszad w klubie. Miałem tam wówczas fajnego człowieka z piłki, bo wiceprezesem i menedżerem był Jacek Kopka i pośredniczył on w moich rozmowach z prezesem. Jak dostaliśmy od niego zielone światło, że możemy zbudować drużynę po mojemu, no to na wiosnę zanotowaliśmy 9 meczów bez porażki (7 zwycięstw i 2 remisy), graliśmy świetną piłkę i ograliśmy choćby GKS Tychy czy Stal Mielec czy Puławy, które później świętowały awans.  Kluczowe role w klubie odgrywali np. znani teraz bracia Wolsztyńscy czy mój syn Jarek i m.in. dzięki ich postawie zajęliśmy w lidze solidne, dziesiąte miejsce. Latem już zaczęły się problemy, dlatego postanowiłem sam pożegnać się z klubem. Na koniec powiedziałem jedynie prezesowi, że skoro nie chcecie dalszego rozwoju i nie będziecie próbować awansować na zaplecze Ekstraklasy, to mnie to już nie interesuje.

I co było dalej?
Potem przyszedł Kołobrzeg, gdzie nie mieliśmy spójnych wizji, więc się nie dogadaliśmy. Pod względem zarządzania te kluby, z których mnie zwalniano albo sam im dziękowałem, nie mają zielonego pojęcia o prowadzeniu tego interesu. Nie chciałem sobie dawać czasu, bo jestem charakterny. Normalnie to niektórzy by powiedzieli, że nie ma problemu, przyjadę do was i pobędę na chwilę. Wolę być konkretny i od razu powiedzieć, że idę w to, bo jestem ciekawy jak to będzie wyglądać. Oczywiście, na niektórych przejściach traciłem sportowo. Znam niektórych trenerów, którzy bardzo uważają na to, gdzie iść, żeby później sobie nie spaprać kariery. Ja do tego grona, z powodu mojego charakteru, się jednak nie zaliczam.

Oferta z Kotwicy wpłynęła w trakcie trenowania Legionovii? Dla niej postanowił Pan zrezygnować z pracy na Mazowszu?
Powiedziałem w klubie, że że dzisiejszy mecz jest moim ostatnim i któryś z włodarzy Kotwicy dowiedział się o tym. Tam pracował jeden z moich przyjaciół i właściwie wszystko się ze sobą sprzęgło. Niedługo później otrzymałem informację zwrotną, że skoro rezygnuje z prowadzenia Legionovii, to będziemy rozmawiać w sprawie objęcia klubu z Kołobrzegu. Nie było tak, że dla pracy w Kotwicy zrezygnowałem z pracy w dotychczasowym klubie.

Koleje losu doprowadziły trenera Wieczorka ponownie do Wodzisławia, ale można się zastanowić, czy wybrał Pan odpowiednią Odrę. W końcu irracjonalny impas na linii klubów MKP i APN trwa dalej, w efekcie czego w mieście wciąż istnieją dwa kluby o niemal identycznej nazwie.
Tamtej Odry nie wybrałbym z jednego powodu – pracuje tam bowiem wielu ludzi, których znam z tego złego okresu. Z niektórymi z nich z pewnością nie byłoby mi po drodze. Moja Odra to spadkobierca tradycji byłego ekstraklasowicza, mająca za sobą kibiców, która uległa upadkowi i obecnie mozolnie odbudowuje swoją pozycję. Już za niedługo będziemy chcieli wrócić do naszej pierwotnej nazwy MKS i postaramy się nawiązać do tego, co dobrze kojarzy się z tym klubem. A dlaczego dwie Odry? Zespół Centrum od zawsze słynął ze szkolenia młodzieży i na początku było tak, że gdy my funkcjonowaliśmy na wysokim poziomie, to w umowie był zawarty zapis, że Odra będzie mogła przejmować najzdolniejszych chłopaków bezgotówkowo. Normalna kolej rzeczy. Później jednak zespół spadł do C-Klasy i gdy Centrum miała w swoim składzie dużą ilość zawodników w dojrzałym wieku, postanowiła założyć klub i rozpocząć zmagania na szczeblu seniorskim. Wówczas można było pomyśleć o połączeniu obu drużyn, ale na dobrą sprawę naszej Odry wtedy nie było na piłkarskiej mapie. Teraz Centrum jest w czwartej lidze, trenuje na dobrych obiektach, ma w swoim składzie sporo zdolnych zawodników, ale ,na tym poziomie rozgrywkowym  zaczyna już  brakować pieniędzy, bo to jest normalna rzecz. Miasto nie jest w stanie wszystkiego finansować – my za najlepszych czasów mieliśmy swoje profity z miasta, ale nie były one w stanie utrzymać klubu na tym najwyższym poziomie. Korzystaliśmy przede wszystkim z korzyści z praw transmisyjnych i dzięki odpowiedniemu rozdysponowaniu tych pieniędzy, mogliśmy utrzymywać się na poziomie Ekstraklasy przez długi czas. Dzisiaj jest to niemożliwe, a odnośnie fuzji to kluczowe będzie przede wszystkim dogadanie się ludzi.
 
Według Pana fuzja obu klubów dla rozwoju piłki w Wodzisławiu jest konieczna?
Nie wiem czy ta fuzja kiedykolwiek dojdzie do skutku. My mamy inny pomysł na funkcjonowanie drużyny, a poza tym te rozmowy trwają już zdecydowanie zbyt długo. Chęci może były, ale im dalej to będzie odwlekane w czasie, to o to połączenie może być znacznie trudniej. Jeszcze kilka miesięcy temu słyszałem wiele rozmów, gdzie o naszej drużynie mówili per „przebierańcy”, śmiali się z naszego Wolfsburga czy Levante i być może na tej podstawie nikt nas nie traktował poważnie. Dopiero, być może, przyjście mojej osoby i zobaczenie naszych gier kontrolnych czy frekwencji na treningach mogło zmienić optykę. Wiele osób mówiło również, że ten projekt szybko upadnie, bo klubowi prędzej czy później zabraknie pieniędzy. Ale ja za to odpowiadam: jakie pieniądze? Przecież my gramy w okręgówce. Biorąc jednak pod uwagę coraz większy rozwój naszego projektu, nasza fuzja za niedługo może już być niemożliwa. Na razie idzie to w dobrym tempie, więc pozostaje czekać.

Chyba większy rozgłos niż ten konflikt i sytuacja z fuzją wywołała jednak ostatnia informacja o pozyskaniu przez Was Dawida Janczyka. Skąd wyszedł pomysł, by dać szansę temu piłkarzowi?
Sam pomysł o pozyskaniu Dawida wpadł do głowy kilku osobom. Cały czas próbujemy szukać różnych ścieżek rozwoju naszego zespołu i wydaje mi się, że możliwość pozyskania takiego zawodnika z perspektywą gry w meczach ligowych, to dla Odry kapitalna sprawa. Pochyliliśmy się nad tą sprawą, a pierwszym krokiem było pokazanie Dawidowi gdzie jest Wodzisław i co my mu proponujemy. Zaprosiliśmy go na rekonesans i przeprowadziliśmy z nim szereg rozmów, dotyczących wielu aspektów. Ja też z nim porozmawiałem i powiedziałem mu, co mu mogę zaoferować i jak widzę jego pobyt w klubie. Dawid nie był przygotowany na to, że może tu zostać, jednak ja zobaczyłem w jego oczach błysk w oku. Na początku ten przyjazd traktował jako zwykły rekonesans – w końcu nie był w ogóle przygotowany do gry, nie miał ze sobą nawet żadnego sprzętu sportowego. Na samym wstępie zagwarantowaliśmy mu dobry trening, żeby mógł wrócić na wyższy poziom. Dodatkowo zapewniliśmy mu pobyt tutaj i chęć pomocy w powrocie do normalności przez piłkę – Dawid zauważył, że chcemy dla niego najlepiej i zapowiedział, że prędzej czy później on się nam za to odwdzięczy.

Na razie jest Pan zadowolony z jego postawy na treningach?
 Na pierwszym treningu było widać, że miał on ogromną przerwę i zaległości w zajęciach. Nie był jednak zapuszczony, a po kilku dniach, od kiedy on tu jest, widać już ogromną przepaść na jego korzyść. Pod względem piłkarskim i biegowym wygląda już dużo, dużo lepiej. Cały czas o niego dbamy, szukamy dla niego możliwości wejścia na wyższy poziom pod względem motorycznym. Ja wiem, że tego typu zawodnik ma zakodowane, że on to już przeżył – dobry trening, opieka nad nim, bo pracował na wyższym poziomie. Młody piłkarz dopiero musi to sobie przyswoić. Jestem przekonany, że jak on wytrzyma ze sobą i poradzi sobie z tym problemem, który ma, to będzie okej. Ja jestem przekonany, że tak będzie, bo przez ten czas zdążyliśmy poznać Dawida. To bardzo dobry i wrażliwy chłopak, a moim zdaniem wielu ludzi w jego życiu skrzywdziło. 

Na razie Dawid, nie rozgrywając żadnego meczu, był już w stanie przeskoczyć z B-Klasy do okręgówki.
 W jego przypadku poczyniliśmy szereg działań, żeby mu pomóc. Naszym celem było przede wszystkim zainwestowanie w człowieka i jeżeli umożliwimy mu wyjście na prostą, to będzie nasz największy sukces. Jeżeli chodzi o aspekty piłkarskie, to jeżeli będzie się dobrze prezentował i strzelał bramki, to na pewno nie będzie grał w okręgówce, a Odra będzie dla niego tylko przystankiem. Jak dokładnie przestudiowaliśmy jego życie i przeczytaliśmy jego książkę to doszliśmy do wniosku, że on miał największe problemy, kiedy był sam. Dlatego ściągając go tutaj, od razu mieliśmy pomysł na niego oraz na zagospodarowanie jego czasu. Cały czas realizujemy te nasze zamiary i widzimy, że Dawid bardzo dobrze się w tym odnajduje. Wszyscy mu pomagają jak tylko mogą – począwszy od włodarzy klubu sztabu szkoleniowego, po wszystkich zawodnikach z szatni. Chcemy, by nie odczuwał samotności i był jak najszybciej gotowy do gry. 

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również