Nerwus tylko na boisku. "W pracy mówią, że Ami nie jest maruda"

18.09.2019

W swoim kraju ocierał się o profesjonalne granie, w Polsce zaczął od A-klasy. Amine Mohamed Bougduiga pomału pracuje na miano ulubieńca kibiców Ruchu Radzionków. Efektowny i odrobinę szalony na boisku, spokojny i uśmiechnięty schodzi z placu gry. - W pracy mówią, że "Ami nie jest maruda", tylko spokojny i pracowity. Nerwowy jestem tylko na boisku - opowiada 28-letni Tunezyjczyk.

Zygmunt Taul/Ruch Radzionków

Za głosem serca

Do Polski trafił dwa lata temu. W swoim kraju piłkę nożną uprawiał przez kilkanaście lat, rywalizując w Tunezji na zapleczu Ekstraklasy w barwach Sporting Club Ben Arous. Futbol był wówczas źródłem jego zarobków. - W Tunezji grałem w II lidze. Jaki był tam poziom? Wydaje mi się, że trochę lepszy niż w polskiej III lidze. Grałem w Sportingu od małego, trzynaście lat. Nigdy nie zmieniłem barw. W pewnym momencie z IV ligi awansowaliśmy rok po roku na zaplecze Ekstraklasy. Na koniec był jednak problem z pieniędzmi, przez trzy miesiące nie dostałem wypłaty i rozwiązałem kontrakt. Pół roku później byłem już w Polsce - opowiada Tunezyjczyk.

Nad Wisłę zaprowadziło go... serce. Ożenił się z Polką, a młode małżeństwo szybko podjęło decyzję o zamieszkaniu w Europie, gdzie wspólnie wychowują syna. - Dla żony zamieszkanie w moim kraju byłoby zbyt trudne. Dwa największe problemy z którymi musiałaby sobie radzić to język i brak pracy. Ale wcale nie wykluczam, że sytuacja jeszcze się odwróci, i kiedyś przeniesiemy się do Tunezji - uśmiecha się 28-latek, który póki co w rodzinne strony lata tylko na wakacje.

Piłka i "plaster"

Po przyjeździe nad Wisłę wcale nie miał w planach grania w piłkę na jakimkolwiek poważnym poziomie. Futbol kocha, więc po prostu zgłosił się do pierwszego z brzegu miejsca, w którym mógłby w jakimś stopniu realizować pasję. A że zamieszkał w Kozłowej Górze (dzielnica Piekar Śląskich), naturalnym wyborem byli miejscowi Czarni. - Nie szukałem nigdzie dalej, bo nie planowałem już grać profesjonalnie. Skupiałem się na rodzinie i pracy, a piłkę po prostu lubię. Żona czasem mówi, że ja to tylko "piłka, piłka, piłka". Wracam z pracy, idę na trening, wracam z treningu, to włączam sobie jakiś mecz. Oczywiście lubię też wyjść z rodziną na spacer, od czasu do czasu pójść na imprezę. Ale tylko czasami, nie za dużo! - zastrzega Bougduiga.

A-klasowy poziom szybko okazał się jednak zbyt niskim na umiejętności "Amiego", który jeśli tylko dostanie trochę miejsca, uwielbia zabrać się z piłką i popisać efektownym dryblingiem. - Jak trochę pograłem, to po pewnym czasie rywale dawali mi indywidualne krycie. Zawsze miałem swojego "opiekuna". No i co dostałem piłkę, to zaraz był wślizg obrońcy, czy jakieś agresywne wejście - wspomina.

Ofensywnie usposobiony pomocnik i tak bez problemów strzelał gola za golem, czym wkrótce zwrócił swoją uwagę klubów rywalizujących nieco wyżej. Jego popisami zainteresowali się w bytomskich Szombierkach, propozycję testów otrzymał od Ruchu Radzionków. - Nie miałem żadnych sygnałów, że ktoś mnie obserwuje, czy że wpadłem w oko klubowi z wyższej ligi. Zimą odezwał się do mnie na Facebooku prezes Marcin Wąsiak. Zapytał, czy nie chciałbym spróbować sił w Ruchu. Miałem przyjść, potrenować, sprawdzić się. Skontaktował mnie z trenerem, no i jestem - mówi Bougduiga.

Na wysokim koniu

Tunezyjczyk znakomitą zimą szybko pomógł podjąć "Cidrom" decyzję o jego zatrudnieniu w Radzionkowie. "Przywitał się" kapitalnym golem strzelonym w sparingu z Ruchem Chorzów, potem z zadziwiającą regularnością zdobywał kolejne gole. Koledzy szybko ochrzcili go miejscowym "Salahem". - Tak nazwał mnie "Stachu" (Michał Staszowski - przyp. red.). To było jeszcze zanim zacząłem strzelać w sparingach. W treningu szybko "jechałem" z piłką, po czym strzeliłem bramkę i taką dostałem wtedy ksywę - wspomina Tunezyjczyk.

Pseudonim "Salah" szybko przestał być jednak aktualny. Forma z gier towarzyskich w żaden sposób nie przełożyła się na ligę. Wobec dużych problemów kadrowych i przewlekłej kontuzji najlepszego strzelca - Roberta Wojsyka, Ami szybko został wrzucony na wysokiego konia. Za szybko. Mimo, że trafiał do klubu jako skrzydłowy, o punkty - trochę z musu - grywał na "dziewiątce". Bramek nie strzelał, bywało że irytował kolegów indywidualnymi rajdami, które - inaczej niż w sparingach - częściej kończyły się stratą niż bramkową okazja dla III-ligowca. - Grasz w A-klasie i z miejsca trafiasz trzy ligi wyżej, więc potrzebujesz czasu żeby się tego nauczyć, przestawić. To naprawdę nie jest to samo. Przyszła liga, kontuzję miał Robert Wojsyk, miałem problem żeby go zastąpić. Nie jestem typowym napastnikiem. Ale teraz czuję się już na siłach by grać na każdej pozycji. Tydzień temu w Siewierzu zagrałem nawet na "dziewiątce" i też było dobrze. Dużo przez te pół roku się w mojej grze zmieniło. No i lepiej rozumiem się z drużyną. Pierwsze miesiące czułem się trochę z boku - tłumaczy dziś Bougduiga.

Czasem po polsku, czasem po śląsku

Na wyeliminowanie A-klasowych nawyków potrzeba było kilku miesięcy. Jesień - już po spadku "Żółto-Czarnych" do IV ligi - zaczęła się dla 28-latka wyśmienicie. W meczu z Dramą Zbrosławice przy pełnych trybunach zdobył pierwszego ligowego gola, na dobre odblokowując swój karabin. Po sześciu kolejkach jest najskuteczniejszym strzelcem drużyny, choć latem wydawało się, że za zdobywanie bramek dla ekipy trenera Michała Majsnera będą odpowiadać raczej Dawid Gajewski i Robert Wojsyk. - Pierwszy ligowy gol był dla mnie bardzo ważny. Teraz "brama" jest prawie w każdym meczu. Bywało tak, że jak coś mi na boisku nie wyszło, to się podłamywałem. Ale to już za mną. Teraz idzie dobrze, ale o tym by trafić jeszcze wyżej zupełnie nie myślę. Jesteśmy w trakcie sezonu. Zakładam koszulkę Radzionkowa, to skupiam się tylko na Radzionkowie. Co by było, gdyby zimą pojawiła się jakaś niespodziewana propozycja? Może bym spróbował, bo czemu nie? Ale Ruch to klub, który ma fajnych kibiców, potrafią zrobić atmosferę. Pierwszą bramkę strzeliłem przy okazji obchodów stulecia,  przy takim dopingu i oprawie, że tym bardziej to było dla mnie przeżycie - tłumaczy Amine.

Póki co nigdzie się jednak nie wybiera. Jak sam mówi, dobrze mu na Śląsku i w Radzionkowie. Szybko nauczył się języka i zadomowił w regionie. - Czasami muszę gadać po śląsku, a nie po polsku - żartuje Tunezyjczyk. - Nigdy nie miałem tu najmniejszego problemu z ludźmi. Może czasem coś usłyszałem od kibiców rywala, ale na ulicy, w codziennym życiu nikt nie dał mi odczuć czegoś złego. Czuję się tu dobrze. Może nie ma tyle słońca i takich temperatur jak u mnie w kraju, ale... jest śnieg. Bardzo mi się wtedy podoba. Na nartach jeszcze nie jeżdżę, ale może trzeba będzie się nauczyć -  zastanawia się Bougduiga.

Nie jestem aktorem!

Poza dużymi, indywidualnymi umiejętnościami "Ami" wyróżnia się również porywczym, boiskowym charakterem. W pierwszych tygodniach w Radzionkowie na placu gry szybko się "gotował". Zwłaszcza kiedy nie szło. Już drugi występ skończył przedwcześnie przez czerwoną kartkę w Kluczborku obejrzaną za uderzenie rywala. - Specjalnie mnie kopnął z tyłu. Wstałem, chciałem grać dalej. A on do mnie: "wstawaj ty taki...". No nie nadaje się to do cytowania. Zdenerwował mnie, ale nie uderzyłem go jakoś mocno. Tylko trochę przejechałem mu ręką po twarzy - mówi szczerze. - Mam taki charakter, że trochę za szybko się denerwuję. Tak jest tylko na boisku. Normalnie jestem całkiem spokojny. Czasami ktoś mnie prowokuje, trzeba się nauczyć by tego po prostu nie słuchać. A ja trochę szybko się grzeję. Najgorsze jak nad tym wszystkim nie panuje sędzia. Tak było w ostatnim meczu. Byłem zdenerwowany, bo prowadził mecz trochę słabo. Karny na mnie był na sto procent, nie rozumiem dlaczego nie go nie podyktował. Chyba myślał, że jestem aktorem? - zastanawia się Tunezyjczyk.

Pracuś, nie maruda

Aktorem nie jest. Pracuje w innym, wyuczonym zawodzie. Początkowo, by jakkolwiek zacząć funkcjonowanie na polskim rynku pracy zatrudnił się w pizzerii. Przenosiny do Radzionkowa otworzyły tymczasem drogę do branży instalacji wodno-kanalizacyjnych. -  W Tunezji skończyłem szkołę i właściwie od razu przeniosłem się do Polski. Też się trochę bałem, że będzie ciężko, ale pomału wszystko się układało. Początkowo pracowałem w pizzerii. Wcale nie było łatwo. Teraz pracuję w firmie zajmującej się instalacjami wodnym. Mam dyplom hydraulika, w tym kierunku się uczyłem. Mam uprawnienia do pracy przy instalacjach wodnych, kanalizacyjnych, czy gazowych.  Mówiłem prezesowi, że mam taki fach i szukam pracy. Wiadomo, że najpierw problemem był język. On od razu wpadł na pomysł, bym spróbował sił w firmie Water-service, prowadzoną przez jednego ze sponsorów klubu. Pracuję tam już sześć miesięcy i wszystko jest ok. Dogaduję się coraz lepiej, fajnie układa się współpraca z kolegami. Jak mam trening szef zwalnia mnie trochę wcześniej, za to jak zajęć nie mam, to pyta czy mogę zostać. Ok, zostaję. Jak są mecze, dostaję wolne. W poprzednim sezonie mieliśmy dalsze wyjazdy i jeśli wracaliśmy późno to sam mówił, że mam odpocząć i dzień później dostawałem wolne. Mówią, że "Ami nie jest maruda", tylko spokojny i pracowity. Bo ja już tak mam - idę do pracy, to robię to co do mnie należy. Nerwowy jestem tylko na boisku - przyznaje Bougduiga.

autor: Łukasz Michalski

Przeczytaj również