Dostali po uszach. "Cidry" w obliczu koronawirusa

04.11.2020

Epidemia koronawirusa regularnie dezorganizuje kalendarz na niższych szczeblach rozgrywek. Jedną z ostatnich ofiar owego wymuszonego bałaganu była ekipa Ruchu Radzionków, która niemal miesiąc czekała na powrót do gry o ligowe punkty.

Zygmunt Taul/Ruch Radzionków

10 października zagrali z rezerwami Rakowa Częstochowa, zdobywając gola na wagę trzech punktów w doliczonym czasie gry. Cztery dni później zmierzyli się z Szombierkami Bytom w finale Pucharu Polski na szczeblu Podokręgu. "Chwilę" później okazało się, że ekipa Ruchu Radzionków w całości musi udać się na kwarantannę z powodu wykrycia koronawirusa u jednego z jej członków. Ponieważ kolejne badania ujawniały następnych zakażonych, przymusowa przerwa przeciągała się bardziej, niż można było zakładać. "Cidry" musiały przełożyć aż trzy ligowe spotkania: z Sarmacją Będzin, Wartą Zawiercie i MKS-em Myszków.

Dostali po uszach

Dopiero w końcówce ubiegłego tygodnia radzionkowianom w końcu udało się wrócić do wspólnych zajęć. - Po tylu dniach przesiedzianych w domu zwyczajnie tęskniliśmy za sobą. Atmosfera w tej drużynie jest, dlatego wyjść z czterech ścian i pobiegać za piłką po tej kwarantannie było samą przyjemnością. Teraz czekamy z niecierpliwością na najbliższe mecze - mówi Marcin Trzcionka, kapitan IV-ligowca.

Pauza, będąca pokłosiem epidemii musiała w końcu dopaść i radzionkowian. Na piątym szczeblu zmagań coraz trudniej wskazać zespoły, którym udaje się zgodnie z planem realizować ligowy kalendarz. Teraz to "Żółto-Czarni" stali się tymi, których czeka odrabianie ligowych zaległości. Najważniejsze jednak, że w zespole mimo kilku potwierdzonych przypadków COVID-19 obyło się bez objawów budzących większe obawy, czy wymagających hospitalizacji. - Różnie to przechodziliśmy, niektórzy "po uszach" dostali solidnie. Najważniejsze, że wszystko skończyło się dobrze. Tych z nas, których to nie dotknęło pewnie bardziej męczyło siedzenie w domu, niż bieganie po boisku, ale... takie są zasady. Nie my je ustalamy, jednak trzeba się stosować - opowiada Marcin Trzcionka. - Dostawałem od chłopaków sygnały, że zdarzały się sytuacje w których pojawiała się gorączka, przeziębienie i gorsze samopoczucie. Pokrywało się to z wynikami pozytywnymi. Ale obyło się bez poważniejszych objawów, mam nadzieję, że również w przyszłości będą nas one omijać - dodaje trener Marcin Dziewulski.

Na kwarantannie wciąż przebywa trójka jego podopiecznych, dobrą wiadomością jest za to fakt, że po kontuzjach do zajęć zdążyli wrócić Daniel Skalski i Robert Boryczka. - Bardzo długo na nich czekaliśmy. To były paskudne i czasochłonne kontuzje. Dochodzą też kolejni zawodnicy kończący izolację i cieszy nas, że znowu możemy z sobą przebywać. Po prostu bardzo się w tej drużynie lubimy. Ten klimat i energię chcemy teraz zamieniać na punkty i wyższe miejsce w tabeli - zapowiada 38-letni szkoleniowiec.

Nie będą narzekać

Radzionkowian czeka teraz odrabianie ligowych zaległości. Zaczną w środę od starcia z Sarmacją Będzin, w weekend "planowo" zmierzą się w Siewierzu z tamtejszą Przemszą, by w środku kolejnego tygodnia zagrać finał Pucharu "Stulatków" z chorzowskim Ruchem. Termin spotkania z "Niebieskimi" może jednak zostać przesunięty. - Choć mówi się, że regularne granie w cyklu środa - sobota nie jest dla trenera łatwe. kiedy wpadliśmy w ten tryb łącząc granie w pucharach i w lidze zapowiadałem, że nie będę narzekał. Nie będę też marudził na to, że teraz znowu trzeba nadrabiać zaległości. Sytuacja jest jaka jest, wszyscy się w niej znaleźliśmy, nie mamy żadnego wpływu na rozwój wypadków - przytomnie zauważa trener Dziewulski.

Sportowcy, podobnie jak pozostała część społeczeństwa, żyją jednak w warunkach ciągłej niepewności. Nigdy nie wiadomo, kiedy znowu będzie trzeba przymusowo pauzować ze względu na pozytywne wyniki badań u członków którejś z drużyn, trudno również przewidzieć jak długo władze państwowe pozwolą grać w piłkę w obliczu narastającej fali zachorowań. W teorii z powodu zaległości piłkarska jesień w przypadku radzionkowian miałaby się przedłużyć do grudnia, trudno jednak wierzyć, że w obecnych warunkach faktycznie uda się tak długo podtrzymywać rywalizację w regionie. - Czekamy na rozwój wypadków i rozporządzenia rządu, dostosujemy się do nich. Dziś cieszymy się, że jesteśmy w treningu i przygotowujemy się do najbliższego meczu. Jest gdzieś z tyłu głowy to, co może zdarzyć się po drodze, ale trzeba robić swoje - nie zamierza "marudzić" trener Marcin Dziewulski. 

Znowu zmartwienia

O ile w zespole martwią się przede wszystkim o formę i bałagan w ligowym terminarzu, w klubowych gabinetach znowu zastanawiają się jak poradzić sobie z gospodarczym kryzysem, wywoływanym przez kolejne obostrzenia. Ruch nie może sprzedawać biletów na swoje mecze, targowisko, którym zarządza, z tygodnia na tydzień notuje niższy obrót, a strach wśród lokalnych przedsiębiorców lada dzień może przełożyć się na wstrzymanie ich wsparcia dla IV-ligowego klubu. - Obawiamy się tej sytuacji. Przedsiębiorcy już robią się dużo ostrożniejsi. Im bardziej będzie się zamykać gospodarka, tym trudniej liczyć na to, że swoje oszczędności będą wydawać na pomoc klubowi. Trudno się temu dziwić - każdy patrzy w takiej sytuacji przede wszystkim na bezpieczeństwo swojej, swojej rodziny i firmy - przyznaje prezes Witold Wieczorek, który sam prowadzi firmę regularnie wspomagającą finansowo "żółto-czarnych". Sternik "Cidrów" stara się jednak być optymistą. - Nie poddajemy się, walczymy, Staramy się jak możemy i stawiamy czoło temu co się dzieje. Trzeba wierzyć, że w końcu będzie dobrze. Przecież ta epidemia kiedyś w końcu musi ustąpić - zakłada szef "Żółto-Czarnych".

autor: Łukasz Michalski

Przeczytaj również