"Czułem się jak na ruchomych schodach. Ja szedłem w górę, one jechały w dół"

09.03.2020

Na tydzień przed startem IV-ligowych rozgrywek z Radzionkowa dobiegła zaskakująca informacja. Z funkcji prezesa zarządu zrezygnował Marcin Wąsiak, sterujący "Cidrami" przez ostatnie 8 lat.

Tomasz Blaszczyk/PressFocus

- Uznałem, że to będzie w obecnej sytuacji jedyne rozwiązanie - ucina odpowiedź na pytanie o przyczyny swojej decyzji prezes Marcin Wąsiak. Po 8 latach zarządzania Ruchem niespodziewanie zdecydował się zrezygnować z pełnionej funkcji. Nie jest jednak tajemnicą, że duży wpływ na całe zamieszanie miało rosnące niezadowolenie kibiców z sytuacji sportowej "Cidrów". Po spadku do IV ligi "Żółto-Czarni"  są w niej na 5. miejscu, z iluzorycznymi szansami na walkę o powrót szczebel wyżej.

Nie chcieli się łudzić

Zimą w Radzionkowie nawet nie pozorowali, że zaryzykują wyłożenie większych środków na solidne wzmocnienia celem nawiązania walki z liderującymi Szombierkami. Początkowo ubytki również nie wyglądały jednak na znaczące, Klub opuścili grający niewiele Andrzej Piecuch i Kevin Rocki oraz zawodzący od jakiegoś czasu Michał Staszowski. Dopiero pod koniec transferowego okienka o zgodę na przenosiny do broniącej się przed spadkiem Dramy Zbrosławice poprosił jeden z liderów drużyny, Dawid Gajewski, który od ligowego outsaidera dostał ponoć lukratywną jak na ten szczebel zmagań ofertę. - Ten ruch był nieprzewidziany, ale nie ma ludzi niezastąpionych. Jesteśmy w takiej sytuacji sportowej w jakiej jesteśmy. Nie ma się co łudzić, że mogliśmy się włączyć do gry o awans, a spadek też nam nie grozi. Uznaliśmy, że to dobry moment na sprawdzenie i ogranie naszej młodzieży. Nie zmieniam zdania w tej kwestii. Jasne, że dobrze byłoby pozyskać kogoś w miejsce Gajewskiego, ale w zimowym okienku transferowym na rynku nie ma wielu wolnych zawodników - tłumaczy Marcin Wąsiak.

W Radzionkowie uznali, że w ciągu najbliższych miesięcy lepiej skupić się na spłacie pozostałego po I-ligowej rozpuście długu, a latem za zaoszczędzone w ten sposób środki do ogranej już w seniorskim futbolu młodzieży dołączyć kilka mocnych nazwisk. - To nie było myślenie życzeniowe, tylko konkretny plan. A plan trzeba mieć nie tylko na dziś. Trzeba myśleć z wyprzedzeniem. Wiedziałem, że w lipcu pozbędziemy się kolejnych zobowiązań a to miało pozwolić na uwolnienie większych środków na pierwszą drużynę - zaznacza Wąsiak.

Solidność przede wszystkim 

Ustępujący prezes taką dewizą kierował się zresztą przez wszystkie lata, w których sprawował rządy w klubie. To z jednej strony wzmagało wśród fanów tęsknotę za czasami, w których "Cidry" z ułańską fantazja forsowały bramy szczebla centralnego, z drugiej pozwoliło wokół Ruchu zbudować markę solidnego i wiarygodnego płatnika. To otworzyło drogę do zbudowanie wokół "żółto-czarnych" klubu biznesu, dzięki któremu kilkudziesięciu drobnych przedsiębiorców wspierało ich bieżącą działalność. Trudno również na niższych szczeblach znaleźć inny klub tak mocno dbający o swój wizerunek w mediach. - Na pewno popełniłem wiele błędów. W różnych momentach można było się zachować inaczej, czy to w relacjach z trenerami, zawodnikami, czy sponsorami i miastem. Ale błędów nie popełnia ten, kto nie robi nic. Nie wszystko wychodziło idealnie, ale wszystko było robione z myślą o Ruchu Radzionków. O tym, by w pewnym momencie ten klub stał się zdrowo funkcjonującym organizmem. Za dużo się napatrzyłem jak to wyglądało wcześniej, nie chciałem tego powielać. Nie jest sztuką za wszelką cenę kontraktować zawodników, a dopiero później martwić się skąd wziąć na nich pieniądze. Odwrotnie - najpierw trzeba zadbać o strukturę klubu, a później myśleć o sukcesywnym postępie sportowym - klaruje wizję, którą kierował się przez ostatnie lata Wąsiak.
 

Jak słyszymy w Radzionkowie, z ponad 1,5 miliona złotych z jakimi 8 lat temu Ruch wycofywał się z I-ligowych rozgrywek do spłaty pozostało raptem kilkadziesiąt tysięcy. Są jeszcze zobowiązania krótkoterminowe, ale i te realizowane są zgodnie z planem. - One powstały w wyniku obchodów stulecia, gry w III lidze i wynajmu boisk po tym, jak zostaliśmy zmuszeni do wyprowadzki z obiektu przy Narutowicza. Z zaległości, z którymi przejmowaliśmy klub zostało naprawdę niewiele. Spłaciliśmy największych wierzycieli, w tym Urząd Skarbowy i ZUS. Zakładaliśmy, że do lata będziemy "na zero" - wylicza Wąsiak.

Jaka piękna katastrofa

Największy sukces sportowy odniesiony za prezesury Marcina Wąsiaka po czasie przerodził się w bodaj największą frustrację wśród fanów "żółto-czarnych". "Cidry" w przededniu jubileuszowego roku sensacyjnie pokonały w barażu o III ligę Polonię Bytom. Jako beniaminek jesienią radziły sobie solidnie i nic nie wskazywało na katastrofę, jaka miała nastąpić przy okazji serii rewanżowej. Tymczasem wiosną przewlekłe urazy eliminowały z gry kolejnych kluczowych graczy, co przy wąskiej kadrze drużyny prowadzonej wówczas przez trenera Kamila Rakoczego skończyło się spadkiem z ligi. - Diagnozy były wówczas takie, jakie były. Tomek Harmata miał wrócić dużo wcześniej, Robert Wojsyk wypadł już po zamknięciu okienka transferowego, a i w jego przypadku zanosiło się na szybszy proces rekonwalescencji. Gdyby człowiek wiedział, że się przewróci, to by sobie usiadł. Pewnie, że gdybym przewidział plagę kontuzji jaka spotkała nas wiosną, próbowalibyśmy się wzmocnić. Żal tego, że nie ma nas dziś w III lidze i zaprzepaszczonej szansy na sięgnięcie po środki z Pro Junior System. Z perspektywy czasu uważam, że warto było się wzmocnić. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że gdyby trafili do nas bardziej doświadczeni gracze, to punktów w PJS byśmy nie zdobywali, więc ryzyko przeszarżowania z wydatkami rosło - analizuje tamten czas Wąsiak.

Pod górę, pod górę...

Problemów, z którymi mierzył się w tym czasie było jednak zdecydowanie więcej. Na "dzień dobry" podjął niepopularną decyzję o wycofaniu z I ligi i zawieszeniu działalności sportowej na rok. Ruch przejął bowiem zadłużony, z obowiązującym zakazem transferowym, bez szans na uzyskanie licencji i zbudowanie choćby przeciętnej drużyny. Po roku trzeba było składać zespół "od zera", akurat w przededniu wielkiej redukcji liczby III-ligowców. W kolejnych sezonach do minimum malało wsparcie ze strony miasta. W 2018 roku klub stał się "bezdomny". Jego obiekt na drodze licytacji komorniczej przejął inwestor, który zdecydował o wyburzeniu stadionu przy Narutowicza. Zanim "Cidry" doczekały się skromnego, dedykowanego Szkole Mistrzostwa Sportowego boiska, na ich historycznym terenie stały już pierwsze sklepy. - Czułem się trochę tak, jakbym przez te lata szedł po ruchomych schodach. Ja idę w górę, one jadą w dół, a kiedy wydawało się, że przed nami ostatni stopień, znowu pojawiała się przeszkoda. Ale nigdy się nie poddawaliśmy - zaznacza Wąsiak.
 

Ustępujący prezes przeprowadził "Cidry" przez bodaj najtrudniejszy czas, przynajmniej w ich najnowszej historii. Zwieńczeniem jego działalności okazały się obchody 100-lecia. Zorganizowane w sposób godny tradycji "żółto-czarnych", co zresztą mocno doceniono w sportowym środowisku. - Jeśli będę mógł jeszcze w czymś pomóc, to pomogę. Ale myślę, że są osoby, które mają swój pomysł na dalsze funkcjonowanie Ruchu. Trzeba im na to pozwolić. Ja będę mógł poświęcić czas temu wszystkiemu, co ostatnio mocno zaniedbywałem. Pewnie trudno będzie się przyzwyczaić do nowej rzeczywistości, bo tak naprawdę w zarządzie "Cidrów" byłem od 2005 roku, praktycznie całe dorosłe życie. Ten klub już nigdy nie będzie mi obojętny - deklaruje Marcin Wąsiak.

autor: Łukasz Michalski

Przeczytaj również