Bez nerwowych ruchów. "Razem budowaliśmy, razem to obrońmy"

06.05.2019

Pięć z rzędu porażek i widmo spadku do IV ligi. Ostatnie tygodnie w Radzionkowie nie należą do najprzyjemniejszych. Wobec kryzysu drużyny spokojem reaguje jednak zarząd klubu.
 

Tomasz Blaszczyk/PressFocus

U beniaminka z Radzionkowa długo wszystko szło całkiem nieźle. Mimo problemów kadrowych, całej serii kontuzji i ograniczonych możliwości manewru ekipa trenera Kamila Rakoczego wykręcała co najmniej przyzwoite wyniki, w pięciu pierwszych meczach wiosny tylko raz dając się pokonać ligowemu rywalowi. Efekt? 15 kwietnia "Cidry" plasowały się na 10. miejscu III-ligowej tabeli, mając przy tym w zapasie zaległy mecz z Gwarkiem Tarnowskie Góry.

Spokój zaczął się wywracać od feralnych derbów z rywalem zza miedzy. "Żółto-czarni" przegrali pechowo, po niesłusznie podyktowanym rzucie karnym. W ostatniej sekundzie tamtego spotkania trafili jeszcze w słupek, z boiska zeszli jednak pokonani. Trudno było przypuszczać, że imponująca wówczas ambicją, zadziornością i walką drużyna właśnie rozpoczęła prawdziwie czarną serię:

15. kwietnia: Gwarek Tarnowskie Góry 0:1
20. kwietnia: Foto-Higiena Gać 1:4
27. kwietnia: Warta Gorzów Wielkopolski 0:4
1. maja: Piast Żmigród 1:3
4. maja: Agroplon Głuszyna 1:2

Zwłaszcza cztery ostatnie z wymienionych porażek przyspieszyły niebezpieczny zjazd "Cidrów" w dolne rejony tabeli. Przydarzyły się bowiem w starciach z bezpośrednimi rywalami do utrzymania. Tąpnięcie przy Knosały odczuwają tym mocniej, że prawdopodobnie - z powodu słabej postawy śląskich II-ligowców - grupa spadkowa poszerzy się do sześciu ostatnich miejsc w stawce. Nic więc dziwnego, że po końcowym gwizdku sobotniego starcia z Agroplonem Głuszyna w głowach "żółto-czarnych" pojawiło się sporo wątpliwości. - Miałem tego wieczoru spore dylematy co do tego, czy dam radę wyciągnąć zespół z dołka. Byłem bliski podjęcia decyzji o rezygnacji, cała sytuacja mocno mnie bolała. Sobota była dla mnie takim zapalnikiem, po meczu w którym z gry nie zasłużyliśmy na przegraną dałem sobie czas na refleksję - przyznaje trener Kamil Rakoczy.

39-letni szkoleniowiec ostatecznie z pracy nie zrezygnował, nie pozbawili go jej również włodarze "żółto-czarnych". W poniedziałek zarząd Ruchu spotkał się z trenerem i po wymianie opinii udzielił pełnego poparcia całemu sztabowi. - Zawsze są jakieś dylematy i chwile na zastanowienie, bo trzeba dokonać optymalnego wyboru. Czy ten do takich należy? Pewnie okaże się za jakiś czas. Wszyscy mamy wiarę w osiągnięcie celu. Zmiany byłyby potrzebne, gdyby tej wiary nie było. Wiem, że również drużyna mocno popiera trenera. Od dłuższego czasu razem coś budowaliśmy, teraz trzeba to wspólnie obronić - tłumaczy Marcin Wąsiak, prezes Ruchu. - Ta rozmowa była bardzo mobilizująca do dalszej pracy. Mimo serii porażek poczułem, że ktoś we mnie wierzy. Prezes przekazał mi to bardzo jasno. Udzielił poparcia całemu sztabowi, czym utwierdził mnie w przekonaniu że warto tu zostać. Rzadko się zdarza, by szef miał takie zaufanie i tak mocno wierzył w projekt. Bardzo to doceniam, wielki szacunek dla niego - nie kryje Rakoczy.

Trener radzionkowian sam pomysły o rezygnacji ze stanowiska również odkłada na półkę. - Wiele osób związanych z Ruchem Radzionków i moich przyjaciół trenerów przekonywało mnie mocnymi argumentami, że to nie musi być koniec tej przygody. Że wyciągnę tą drużynę z dołka. Po przemyśleniach doszedłem do tego samego. Liga trwa, mamy duże szanse by zachować w niej miejsce. Zrobię wszystko, byśmy wrócili na właściwe tory. Ruch to dla mnie bardzo ważny projekt. Szanuję ten klub, wyciągnął do mnie rękę, pokazał że warto młodym trenerom dać szansę. Odpłaciłem się awansem i teraz bardzo zależy mi na tym, by utrzymać III ligę - mówi Rakoczy.

Boiskowe problemy Ruchu to w dużej mierze pochodna plagi kontuzji, jaka spotkała ekipę z Radzionkowa u progu wiosny. Bywa, że szkoleniowiec "żółto-czarnych" musi sobie radzić bez nawet sześciu kluczowych ludzi ze swojej kadry. Gdy wyleczą się jedni, z gry wypadają następni. Efekt jest taki, że na placu boju często większość "jedenastki" to młodzieżowcy, którym w kluczowych momentach brakuje doświadczenia. Karta może się odwrócić w najbliższą sobotę. Do Radzionkowa przyjadą rezerwy ekstraklasowego Górnika Zabrze, a wiele wskazuje na to, że w wyjściowym "garniturze" Rakoczego w końcu pojawi się największa gwiazda i najlepszy strzelec drużyny, Robert Wojsyk. - Bardzo na niego liczymy. To piłkarz, który może odmienić oblicze meczu. Jego pobyt na boisku daje dodatkową wiarę całemu zespołowi. Będziemy chcieli wykorzystać jego potencjał, ale już uczulam swoich graczy, że "Wojsu" nie będzie jeszcze pewnie w optymalnej formie i inni też muszą brać na siebie ciężar gry - mówi czekający na wracającego po operacji łękotki snajpera Rakoczy.

Dziś radzionkowianie zajmują 14. miejsce w tabeli. Wiele wskazuje na to, że ta pozycja na finiszu rozgrywek nie zagwarantuje ligowego bytu. Absolutnie spokojny o zachowanie statusu trzecioligowca będzie zespół, który ligę skończy na co najmniej 12. pozycji. Strata do okupującej ją Foto-Higieny Gać to w przypadku "Cidrów" "tylko", a zarazem "aż" trzy punkty. - Najważniejsze, by podnieść się po tym wszystkim psychicznie. Zostało 7 meczów i 21 punktów do zrobienia. Jeśli ktoś postawił już na nas krzyżyk, to udowodnimy mu, że się myli. Na pewno będziemy walczyć do samego końca. Za dużo pracy zostało w to wszystko włożone, by teraz sobie odpuścić - deklaruje Kamil Rakoczy i z nowym zapałem zapewnia, że ma pomysły na poprawę wyników osiąganych przez jego podopiecznych.

autor: Łukasz Michalski

Przeczytaj również