Zwroty akcji i wielki powrót kapitana. "Górale" zwycięscy w Olsztynie

21.10.2021

Kto zdecydował się spędzić czwartkowy wieczór z rozgrywkami Fortuna 1. Ligi i odrabianymi zaległościami w ramach 12. kolejki, z pewnością nie miał czego żałować. Mecz Stomilu z Podbeskidziem Bielsko-Biała obfitował w wiele zaskakujących wydarzeń oraz zwrotów akcji, ale ostatecznie po końcowym gwizdku to "Górale" mogli unieść ręce w geście triumfu po wygranej 4:2.

Krzysztof Dzierżawa/PressFocus

Z uczuciem podrażnienia oraz niedosytu i chęcią udowodnienia swoich możliwości - takie nastroje z pewnością towarzyszyły piłkarzom Podbeskidzia Bielsko-Biała w trakcie bardzo długiej podróży na stadion Stomilu Olsztyn. A nerwowych myśli w głowach piłkarzy „Górali” musiało być całkiem sporo, przypominając sobie wydarzenia z minionej soboty i dokładny przebieg pojedynku z Sandecją. Choć bielszczanie w starciu z nowosądeczanami stworzyli sobie więcej okazji bramkowych i długimi momentami posiadali pewną optyczną przewagę, nie sięgnęli w meczu po choćby jedno oczko. 

W dużej mierze było to jednak spowodowane faktem, że w drugim kolejnym meczu na własnym stadionie, Podbeskidzie przez przeważającą większość czasu musiało radzić sobie w „10”. Tym razem winowajcą takiego stanu rzeczy został Michał Janota, który jednak w Olsztynie otrzymał szanse do rehabilitacji i pojawił się w wyjściowej jedenastce. Poza tym Piotr Jawny oraz Marcin Dymkowski postanowili nieco namieszać w składzie, pozostawiając na ławce m.in. dotychczasowych pewniaków w postaci Daniela Mikołajewskiego czy Kacpra Gacha. W ich miejsce na boisku pojawili się odpowiednio Mateusz Wypych oraz Titas Milasius, dla których czwartkowa rywalizacja była pierwszą w Fortuna 1. Lidze, rozpoczętą od pierwszej minuty.

A co powiedzieć o samej rywalizacji, w ramach której Podbeskidzie i Stomil odrabiały zaległości z 12. ligowej kolejki? To, że do przerwy była ona szalona i wręcz niepowtarzalna, to jakby nie powiedzieć nic. W skrócie, kibice w pierwszej połowie zobaczyli aż pięć goli, trzy wręcz niewytłumaczalne błędy bramkarza, zmianę golkipera po niespełna dwóch kwadransach i złapanie przez Stomil kontaktu, mimo znajdowania się w sytuacji niemal beznadziejnej. Emocjami ze stadionu przy ul. Piłsudskiego można by było obdzielić kilka innych spotkań, ale zacznijmy od początku, który dla Podbeskidzia był wręcz piorunująco mocny. 

Już w 9. minucie Kamil Biliński, wracający po banicji spowodowanej zawieszeniem za czerwoną kartkę, miał na swoim koncie dublet. Najpierw popularny „Bila” przejął piłkę na połowie rywala, wpadł w pole karne i oddał mocny strzał z ostrego kąta, znajdując lukę przy bliższym słupku, tuż przy golkiperze Stomilu. Niedługo później kapitan bezwzględnie wykorzystał kolejne złe ustawienie Konrada Syldatka, zabierając mu piłkę w pozornie prostej sytuacji i umieszczając ją w pozostawionej pustej bramce. Dzięki tym golom Biliński nie tylko zanotował wymarzony powrót do składu, ale i wspiął się na sam szczyt klasyfikacji strzelców drugiego poziomu rozgrywkowego. 

Po tych trafieniach sytuacja Podbeskidzia wydawała się już być względnie spokojna, a w 23. minucie można było mieć wrażenie, że przyjezdni definitywnie posłali rywala na deski. Tym razem w roli głównej wystąpił jednak nie kapitan „Górali”, a Giorgi Merebaszwili, który ponownie udowodnił, że dysponuje bardzo dobrze uregulowanym celownikiem przy strzałach z dystansu. Mimo gry pod wiatr (i to naprawdę mocny), Gruzin huknął zza pola karnego i przy swojej próbie przełamał ręce fatalnie dysponowanemu tego dnia Syldatkowi. Młody bramkarz, dla którego był to dopiero drugi mecz na poziomie Fortuna 1. Ligi, ewidentnie nie zniósł presji i będzie musiał potraktować trzy ze swojej perspektywy pechowe sytuacje jako bardzo bolesną lekcję na przyszłość. 

Zmiana całkowicie spalonego zawodnika była zatem wręcz koniecznością, ale mimo tak negatywnego obrotu spraw, podopieczni Adriana Stawskiego nie załamali się i zrobili wszystko, by mecz nie zakończył się jeszcze wyższym pogromem. Mało tego, Stomilowi przez blisko pół godziny brakowało tylko jednego gola do tego, by dokonać comebacku w stylu słynnego stambulskiego pojedynku Liverpoolu z Milanem. - Szybko strzeliliśmy dwie bramki i powinniśmy do końca wypunktować zespół przeciwnika i wygrać mecz 6:0 czy 7:0. Nieodpowiedzialność kilku zawodników doprowadziła jednak do tego, że mecz stał się nerwowy - przyznał na gorąco po spotkaniu trener Podbeskidzia, Piotr Jawny.

Po wręcz nieprawdopodobnie intensywnej pierwszej połowie, temperatura drugiej była już zdecydowanie niższa, choć z perspektywy Podbeskidzia miała ona wręcz wymarzony przebieg. Bielszczanie zachowali bowiem rozwagę w działaniach defensywnych, nie dali się wciągnąć w ponowną wymianę ciosów, nie tracili piłek w dość prostych sytuacjach i nie pozwalali zbyt często pojawiać się rywalowi na własnej połowie. Dało się także zauważyć większy balans pomiędzy ofensywą i defensywą, uzyskany poprzez wymianę bezproduktywnego po raz kolejny Michała Janoty na Jakuba Bierońskiego.

I to właśnie młodzieżowiec w talii trenerów Jawnego i Dymkowskiego ustalił wynik spotkania na 4:2, umiejętnie wykorzystując zamieszanie pod polem karnym Stomilu i posyłając mocne uderzenie obok próbującego interweniować Dawida Smuga. I o ile kibice z województwa warmińsko-mazurskiego po cichu liczyli jeszcze na ponowny zryw ich ulubieńców, pozostałe nadzieje wręcz uleciały po czerwonej kartce, jaką zobaczył Karol Żwir z powodu sfaulowania wychodzącego na czystą pozycję Ezeuqiela Bonifacio. 

Ostatecznie bielszczanie, mimo sporej nerwowości pod koniec pierwszej części gry, po niezwykle szalonym i wręcz kompletnym pod kątem boiskowych zdarzeń meczu, wywieźli z Olsztyna komplet punktów i wracają do strefy barażowej. Obecnie bielszczanie zajmują w tabeli szóste miejsce, a być może ich bilans będzie jeszcze korzystniejszy po niedzielnym meczu, w którym zawodnicy z Rychlińskiego zmierzą się z kolejnym zespołem z dołu tabeli - Zagłębiem Sosnowiec.

Mimo powrotu na zwycięską ścieżkę po dwóch z rzędu porażkach, opiekun "Górali" absolutnie nie zamierzał gryźć się w język w związku z wydarzeniami, związanymi z okolicznościami czwartkowego spotkania. - To jest koniec, nie będziemy już tolerować takiej nieodpowiedzialności. Robiliśmy to bardzo długo, ale od teraz jakiekolwiek oznaki nieodpowiedzialności czy gówniarskich zachowań bedą bardzo szybko kasowane. Musimy obrać inną drogę, bo za dużo punktów straciliśmy przez głupoty - dodał trener spadkowicza na pomeczowej konferencji prasowej.

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również