Katastrofalna passa zrobiła swoje. Duet zwolniony, Smyła na ratunek Podbeskidziu

26.04.2022

Na dwa dni przed wyjazdowym spotkaniem w Nowym Sączu i ogólnie na pięć kolejek przed zakończeniem sezonu w Fortuna 1. Lidze, włodarze Podbeskidzia Bielsko-Biała postanowili zareagować na fatalne wyniki "Górali" i podziękować za współpracę trenerskiemu duetowi Jawny-Dymkowski. Miejsce wspomnianej dwójki, choć tylko tymczasowo, zajął 52-letni Mirosław Smyła. 

Krzysztof Dzierżawa/PressFocus

Do końca sezonu w Fortuna 1. Lidze pozostało jeszcze pięć spotkań, a piłkarze bielskiego Podbeskidzia znajdują się zdecydowanie dalej niż bliżej założonego przez siebie celu, czyli zakończenia sezonu w strefie barażowej. Głównym powodem takiego stanu rzeczy jest fatalna w wykonaniu „Górali” runda wiosenna, w ramach której spadkowicz nie zdołał jeszcze odnieść zwycięstwa, często tracąc punkty w naprawdę kuriozalnych okolicznościach. Naczelnym tego przykładem był choćby ostatni domowy mecz ze Stomilem Olsztyn, w którym mimo oddania aż 11 strzałów celnych i 63% procent posiadania piłki, ulegli walczącemu o utrzymanie rywalowi 0:1 po sprokurowanym rzucie karnym. 

Ta szokująca porażka przelała czarę goryczy m.in. wśród najbardziej zagorzałych kibiców „Górali”, którzy po niedzielnej rywalizacji odbyli długą rozmowę z piłkarzami oraz poszczególnymi członkami sztabu szkoleniowego. Również w pomeczowych wypowiedziach zawodników można było wyczuć nutę frustracji i braku zrozumienia wobec tego, co w ostatnich miesiącach wydarzyło się przy Rychlińskiego. Teraz pewnym chichotem losu wydają się być przewidywania sprzed startu wiosennych zmagań, gdy wzmocniony kilkoma zagranicznymi piłkarzami team był typowany nawet do tego, by zakręcić się w okolicach strefy dającej bezpośredni awans.

Na zimową przerwę bielszczanie udawali się bowiem jako czwarty zespół w tabeli, posiadający przy okazji drugą najskuteczniejszą ofensywę w całych rozgrywkach oraz mający na swoim koncie kilka robiących wrażenie wyników, na czele z czterobramkowym zwycięstwem z Widzewem Łódź. 2022 rok okazał się być jednak dla Podbeskidzia pasmem niekończących się rozczarowań oraz wyjątkowego mariażu indolencji strzeleckiej, błędów defensywy oraz wyjątkowego braku szczęścia. Ciężko było bowiem przejść do porządku dziennego, analizując przebieg samej końcówki spotkania z Koroną Kielce, gdy najpierw piłkarze spadkowicza zmarnowali dwie stuprocentowe okazje bramkowe, by chwilę później stracić gola, zdobytego przewrotką przez wracającego po kontuzji Jacka Kiełba.

Były już trenerski duet Podbeskidzia mimo to zapewniał, że z organizacji gry oraz zaangażowania swoich podopiecznych jest wciąż zadowolony, a w sztabie panowało także poczucie, że zła karta prędzej czy później się odwróci. - To nie jest tak, że gramy fatalnie, bo gramy zazwyczaj dobrze lub bardzo dobrze, ale zawsze nam czegoś brakuje - umiejętności, lepszej i szybszej finalizacji akcji. Przykro nam ze względu na kibiców, bo też mieliśmy ambicje, żeby być wysoko. Powinniśmy byli być na pozycjach 1-4, ale nie poddamy się do samego końca - mówił w niedzielę Piotr Jawny, zapewne nie zdając sobie sprawy, że mecz ze Stomilem był dla niego ostatnim, w którym poprowadził pierwszoligowca. 

We wtorkowy poranek umowy trenerskiego duetu oraz opiekuna bramkarzy - Tomasza Hryńczuka zostały rozwiązane za porozumieniem stron, a cała trójka opuściła klub na pięć spotkań przed końcem sezonu, gdy klub zajmuje dziesiąte miejsce w tabeli, z czteropunktową stratą do szóstej lokaty. A jakie wspomnienia pozostawi po sobie zatrudniony w czerwcu 2021 roku tandem? 

Nie da się ukryć, że Jawny do spółki z Dymkowskim przejęli „Górali” w wyjątkowo niesprzyjającym momencie, gdyż klub był kilka tygodni po spadku z PKO Ekstraklasy i był świeżo przed przeprowadzeniem całkowitej kadrowej rewolucji. Piotr Jawny zresztą wielokrotnie podkreślał, że jesień stanowiła dla jego zespołu przedłużony okres przygotowawczy, skoro niektórzy gracze - jak choćby Ezequiel Bonifacio - dochodzili do składu już po starcie rozgrywek. Po szkoleniowcach było jednak widać chęć zaimplementowania konkretnej taktyki i stylu gry, opartym na szybkiej wymianie piłki, widowiskowości, wysokiej intensywności i podejmowaniu ryzyka, czego reperkusją miało być zbyt wiele traconych goli jesienią. 

Styl ten objawiał się w kolejnych spotkaniach z lepszym lub gorszym skutkiem, choć wszystko zeszło jednak na dalszy plan, gdyż klub czeka na ligową wygraną od 20 listopada zeszłego roku, a w tabeli tylko za rundę wiosenną, „Górale” zajmują w tabeli ex aequo ostatnie miejsce z częstochowską Skrą. Poza grą, często przypominającą bicie głową w mur, kibice bardzo często zarzucali trenerom zbyt częste eksperymenty taktyczne, nieprzynoszące oczekiwanych rezultatów i niescementowanie zespołu w pierwszym pełnym okresie przygotowawczym. A jako że po jesieni apetyty przy Rychlińskiego znacząco urosły, roszady na ławce wydawały się być absolutnie nieuniknione.  

- Dziękujemy za wspólny wysiłek włożony w odbudowywanie sportowej marki Podbeskidzia oraz za tych kilka ekscytujących momentów, jakich doświadczyliśmy w tym sezonie. Życząc odchodzącym trenerom powodzenia w dalszej pracy, wyrażamy głębokie przekonanie, że wszystko, co najlepsze w tej trudnej karierze jest jeszcze przed nimi - można przeczytać w oficjalnym komunikacie władz Podbeskidzia, które przy okazji podjęły także decyzje, kto tymczasowo poprowadzi pogrążoną w kryzysie drużynę. 

Klub postanowił postawić na znanego w województwie śląskim Mirosława Smyłę, mającego w swoim CV pracę w Rozwoju Katowice, GKS-ie Tychy, Odrze Opole czy Wigrach, w których podjął się roli strażaka, mając do zrealizowania swoiste „mission impossible”. Suwalczanie walczyli bowiem wówczas o utrzymanie w Fortuna 1. Lidze i na siedem kolejek przed końcem sezonu tracili do bezpiecznej strefy trzy punkty. - Jest do zrealizowania krótkoterminowy cel, który da się osiągnąć. Dziś zespół jest bardzo nisko, a po tym co dało się zaobserwować w meczu z Wartą Poznań można nawet powiedzieć, że panuje w nim marazm. Dla tej drużyny jest to dno, sami mówią, że go sięgnęli. W takiej sytuacji aż się chce pomóc i próbować coś zrobić. Czy się uda, to inny temat, ale trzeba podjąć wyzwanie. Sportowiec wyzwań się nie boi. Wszystko jest możliwe i zależy od zespołu - wspominał niegdyś Smyła w rozmowie z naszym portalem i jak się okazało, ten pozornie nierealny cel udało się, rzutem na taśmę, zrealizować. 

Niedługo po opuszczeniu Suwałk, pochodzący z Bytomia trener znalazł zatrudnienie w PKO Ekstraklasie - dokładnie w Koronie Kielce, w której postawiono przed nim takie samo zadanie, z jakim miał do czynienia w poprzedniej pracy. Smyła jednak nie pomógł popularnym „Scyzorykom” w walce o byt, zdobywając z zespołem 18 punktów w 17 spotkaniach, choć trzeba uczciwie przyznać, że ówczesna kadra Korony w wielu aspektach odstawała od reszty stawki. W końcu pewnie wiele kibiców Ekstraklasy na myśl o takich piłkarzach jak Bojan Cecarić, D’Sean Theobalds czy Luka Kukić, do teraz może mocno zgrzytać zębami. 

Tuż przed zasileniem szeregów Podbeskidzia, Smyła był zatrudniony w radzionkowskim SMS-ie oraz prowadził drużynę juniorów starszych miejscowego UKS-u. Teraz na 52-latka czeka wyzwanie zupełnie innego kalibru i można stwierdzić, że wobec tego ruchu obie strony nie mają właściwie nic do stracenia. Szanse Podbeskidzia na baraże wydają się być bardzo małe (niemal matematyczne), więc ewentualny impuls dla drużyny może jej wyjść tylko na plus. Smyła z kolei może przypomnieć o sobie innym klubom i potwierdzić słowa dziennikarza Michała Treli, że jest on „specjalistą od spraw beznadziejnych”. Jeżeli zaś ta krótkoterminowa współpraca nie przyniesie wymiernego efektu, obie strony rozstaną się w zgodzie wraz z wygaśnięciem kontraktu, a pion sportowy bielskiego I-ligowca rozpocznie poszukiwania nowego szkoleniowca.

- Wyzwanie jest bardzo duże, ale potocznie mówiąc, takie rajcujące. Nie przyszedł cudotwórca, ale osoba, która chce wnieść coś świeżego i na pewno nic nie burzyć, bo to byłoby głupotą. Podbeskidzie to jest klub, który zawsze ceniłem. Pamiętam, gdy przyjechałem tu będąc trenerem Wigier i powiedziałem sobie: kurczę, fajnie byłoby tu pracować. Jestem tu z wyboru, bo to miejsce ma klimat, a ja takie lubię - powiedział szkoleniowiec "na gorąco" po podpisaniu krótkoterminowej umowy. 

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również