Szklanka do połowy pusta czy pełna? „Górale” skarcili lidera, ale wciąż czekają na przełamanie

14.04.2022

Kibice w Wielki Czwartek na stadionie przy Rychlińskiego zobaczyli dwie dość skrajne połowy w wykonaniu gospodarzy. Po pierwszej, w której Podbeskidzie nie było w stanie oddać choćby jednego strzału na bramkę Miedzi Legnica, po zmianie stron "Górale" przejęli zdecydowaną inicjatywę w starciu z faworyzowanym liderem i zostali za to nagrodzeni bramką w doliczonym czasie gry. Oczywiście, zdobytą przez Kamila Bilińskiego. 

Krzysztof Dzierżawa/PressFocus

Biorąc pod uwagę tabelę za pierwszoligowe starcia w 2022 roku, piłkarze Podbeskidzia Bielsko-Biała mają lepszy dorobek punktowy tylko od Skry Częstochowa, wciąż dzierżącej miano drużyny „wyjazdowej”. Dokładając do tego statystykę, że „Górale” posiadają zdecydowanie najmniej skuteczną ofensywę (do meczu z Miedzią zaledwie 6 strzelonych goli w 7 spotkaniach), choć jeszcze kilka miesięcy temu otrzymywali oni sporo pochwał za widowiskową i płynną grę w ataku, bielszczanie przed starciem z liderem musieli mieć znacznie więcej powodów do niepokoju niż optymizmu.  

Co prawda podopieczni Wojciecha Łobodzińskiego zanotowali w poprzedniej serii gier sporą wpadkę u siebie ze Stomilem Olsztyn, ale nie zmienia to faktu, że już postawili oni jedną stopę oraz część drugiej przed bramą, sygnowaną napisem „PKO Ekstraklasa”. Dowodem na to jest choćby ich dziesięciopunktowa przewaga nad trzecim w stawce Widzewem Łódź, a także posiadanie zdecydowanie najskuteczniejszej defensywy spośród wszystkich pierwszoligowców. W Wielki Czwartek na „Górali” czekało starcie z grona tych o największym ciężarze gatunkowym, choć chcąc nie tracić kontaktu ze strefą barażową, podopieczni trenerskiego duetu nie mogą absolutnie patrzeć na to, jaką pozycje piastuje ich rywal w tabeli. 

Myślą przewodnią w Bielsku-Białej była więc konieczność zanotowania przełamania, gdyż po nieudanym wyjeździe do Rzeszowa, licznik meczów bez odniesionego zwycięstwa w ich przypadku wskazywał cyfrę „dziewięć”. Według wyliczeń Łukasza Bienia, ostatni raz Podbeskidzie taką serię zanotowało w rundzie jesiennej sezonu 2013/2014, gdy za wyniki klubu odpowiadał… obecny selekcjoner „biało-czerwonych”, Czesław Michniewicz. 

Na obecną sytuację zespołu z Rychlińskiego ma wpływ bardzo wiele czynników, choć gdyby należało wybrać naczelny mankament w grze „Górali" z 2022 roku, pewnie niemal wszyscy wskazaliby zbyt częste eksperymenty taktyczne oraz bardzo kulejącą skuteczność. Chociaż pal licho, jeżeli drużyna tworzy sobie szereg sytuacji i może mówić o jakiejś kumulacji pecha. W pierwszej połowie meczu z Miedzią, liczba oddanych strzałów w kierunku bramki Pawła Lenarcika wynosiła okrągłe zero. Zgrana obrona gości neutralizowała bowiem wszelkie ofensywne wypady rywala, choć też uczciwie trzeba powiedzieć, że w poczynaniach Podbeskidzia brakowało potoczonego „ładu i składu”. Bardzo słabo na placu gry wyglądał m.in. Giorgi Merebaszwili, notujący bardzo dużą ilość strat i niecelnych podań.

Paradoksalnie jednak to właśnie Gruzin mógł zapewnić kibicom „Górali” ogromną radość, gdy skierował piłkę do siatki po zagraniu Kamila Bilińskiego z prawej strony pola karnego. Radość ta okazała się być przedwczesna, gdyż w momencie rozpoczęcia akcji - według interpretacji VAR-u oraz sędziego Pawła Pskita - Goku Roman sfaulował w okolicach środka pola Maxime'a Domingueza. Analiza spornej sytuacji trwała kilka dobrych minut, a z powtórek naprawdę trudno było wywnioskować, czy rzeczywiście doszło tam do kontaktu. Zdania w tym przypadku były podzielone, niemal jak w słynnym internetowym powiedzeniu, że „jeden rabin powie tak, a inny powie nie”.

- Nie wiem, ile musimy tych goli prawidłowo strzelić, żeby nam je wszystkie uznano. To jest niesamowite, że sędzia wspomina, że nie widział sytuacji z faulem, ale coś na pewno się wydarzyło, więc muszę gwizdnąć. Niebywała sytuacja - tak skomentował sporny moment trener Piotr Jawny, natomiast Wojciech Łobodziński nie dopatrzył się przy tej akcji żadnych kontrowersji. - Wystarczy zobaczyć na kostkę Maxa, jak ona wygląda. To wszystko wyjaśnia - kontrował opiekun przyjezdnych. 

Do przerwy było 1:0 dla Miedzi (po bardzo składnej akcji i bramce Juricha Caroliny), a w Podbeskidziu dopiero po zmianie stron można było odnotować dużo większe ożywienie w linii ataku. „Górale”, którzy w pierwszej połowie niespodziewanie dość często próbowali posyłać wysokie i dalekie piłki, tym razem podejmowali najwięcej prób zaskoczenia rywala za sprawą zagrań bardzo aktywnego duetu Goku - Milasius. Długo nie przynosiło to jednak oczekiwanych konkretów i wciąż można było np. odnieść wrażenie, jakby Kamil Biliński był na boisku odciętym od podań „obcym ciałem”. Niemal na zaprzeczenie tych słów, już w czwartej doliczonej minucie do regulaminowego czasu gry, „Bila” idealnie odnalazł się w zamieszaniu podbramkowym i dopadł po wyplutej przez Lenarcika piłki po wcześniejszym uderzeniu Bonifacio.  

Tym samym bielszczanie udokumentowali naprawdę niezłą drugą połowę w swoim wykonaniu, a przy okazji ukarali przeciwnika za minimalizm. W końcu „Miedzianka” po zmianie stron skupiła się przede wszystkim na obronie korzystnego wyniku i nie chciała zbyt mocno forsować tempa. Nic więc dziwnego, że na pomeczowej konferencji prasowej trener Wojciech Łobodziński dość mocno skarcił swoich podopiecznych, ale przy okazji przyznał, że remis w czwartkowym spotkaniu można uznać za sprawiedliwy rezultat. - Dwie różne połowy w naszym wykonaniu. W pierwszej realizowaliśmy założenia taktyczne, w drugiej graliśmy fatalnie. Podbeskidzie nas wówczas zdominowało i z perspektywy całego spotkania raczej nie zasłużyliśmy na komplet punktów, ale przy odrobinie szczęścia mogło się tak stać. Zdobyty punkt więc szanujemy - powiedział szkoleniowiec lidera. 

Znacznie bardziej pozytywne nastroje panowały w bielskim obozie, który został nagrodzony wyrównującym golem za walkę do końca. - Wszyscy widzieliście, jak w drugiej połowie Podbeskidzie dominuje lidera i jak niesie ich doping kibiców. Po tym meczu możemy mieć wysoko uniesione głowy, bo ciężko sobie przypomnieć, żeby Miedź miała takie problemy ze swoim rywalem. Bardzo się cieszę z postawy wszystkich zawodników, były trudne momenty w przeciągu całej rundy, ale mocno wierzę w to, że ta bańka w końcu pęknie i sięgniemy po trzy punkty - przyznał z kolei Marcin Dymkowski, który pojawił się na spotkaniu z dziennikarzami wraz z Piotrem Jawnym. 

Jak dodatkowo wspólnie zapewniał trenerski duet, kluczem na przyszłość w przypadku Podbeskidzia musi być poradzenie sobie z problemem tracenia bramek jako pierwsi, bo ten element na pewno zaburza poczynania „Górali”. Na przyszłość bielszczanie powinni także zadbać o to, by gra wyglądała obiecująco nie tylko po zmianie stron, a pomysł na wspomniane w trakcie konferencji „kruszenie muru” pojawiał się dużo wcześniej. I choć spadkowicz z PKO Ekstraklasy wciąż pozostaje bez zwycięstwa w 2022 roku, postawa z drugich 45 minut daje spore nadzieje na to, że wyczekiwane przełamanie w końcu nadejdzie.  

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również