Znikające tabliczki, rozłamy i nieuchronna rewolucja. Smutny krajobraz „Górali” po spadku

18.05.2021

Od spadku piłkarzy Podbeskidzia Bielsko-Biała z rozgrywek Ekstraklasy minęło już kilka dni. I niby w tym miejscu można byłoby zacytować wers ze znanej piosenki Perfectu „gdy emocje już opadną, jak po wielkiej bitwie kurz”, ale wydaje się, że ostatnie wydarzenia tylko rozpoczęły przy Rychlińskiego prawdziwe pospolite ruszenie. Poza zbliżającą się rewolucją kadrową i koniecznością tchnięcia w rozbity zespół nowego ducha, klub musi rozwiązać powstałą w ostatnim czasie aferę… z tabliczkami i plakatami w tle.

Adam Starszyński/PressFocus

Po zwycięskim meczu z Legią Warszawa pod koniec stycznia, gdy zwycięskiego gola zdobył mocno wyszydzany przed transferem Rafał Janicki, a przeciekająca obrona „Górali” przeszła prawdziwą metamorfozę, wielu kibiców spod Klimczoka mogło poczuć się jak w siódmym niebie. Lepszego rozpoczęcia rundy wiosennej i wymuszonej gonitwy za bezpieczną strefą nie można było sobie wymarzyć, a radość po wspomnianym triumfie była niemal tak duża, jakby klub zdołał już zrealizować postawiony przed sobą cel. 

Drogę do utrzymania wciąż trzeba było jednak nazywać mianem cierniowej, bo jesienią zespół na tyle odstawał od reszty ekstraklasowej stawki (szczególnie pod względem pobijanych antyrekordów, powiązanych z ilością traconych goli), że nawet świadomość wyjątkowo skurczonej w tym sezonie strefy spadkowej nie ułatwiała im zadania. I choć na przestrzeni ostatnich miesięcy Robert Kasperczyk zrobił wszystko co mógł, by wyczyścić głowy swoim podopiecznym i nawet po porażkach starał się na konferencjach prasowych ściągać z nich presje, każdy kolejny tydzień przybliżał „Górali” do swoistej katastrofy. Przebieg wiosennych kolejek w wykonaniu Podbeskidzia dostarczał prawdziwą emocjonalną sinusoidę - od wygranych w niezłym stylu pojedynków z Lechem Poznań czy Wisłą Kraków, tracone w dramatycznych okolicznościach punkty we Wrocławiu i Lubinie, po niewytłumaczalne porażki w meczach z pozostałymi beniaminkami.

Wspomniane spotkania z Wartą i Stalą chyba szczególnie musiały podnieść ciśnienie kibicom Podbeskidzia, gdyż właśnie wtedy piłkarzom spadkowicza zabrakło tego, co wobec ich sytuacji powinni mieć aż w nadmiarze. Mowa o kolektywie, oczekiwanym góralskim charakterze i potocznym „dawaniu z wątroby”, nawet jeżeli w danym momencie mogło im brakować stricte piłkarskich umiejętności. A właśnie te elementy wyróżniły w zakończonym sezonie rewelacyjną Wartę Poznań, która swoją organizacją gry kupiła serca wielu ekstraklasowych obserwatorów, a walkę o europejskie puchary przegrała tylko o jednego gola.

Patrząc na poczynania bezpośrednich rywali „Górali” w walce o byt, ze szczególnym uwzględnieniem Stali Mielec, można było odnieść wrażenie, że o ile klub z województwa podkarpackiego ma odpowiednie pokłady szczęścia i złapał drugi oddech pod wodzą Włodzimierza Gąsiora, tak bielszczanie gasnęli z tygodnia na tydzień. Tym samym w Warszawie stało się to, co było raczej nieuniknione. Tym samym rozpamiętywanie pudła Dominika Frelka z Cracovią, dwóch straconych w ten sam sposób goli z Zagłębiem czy bicia głową w mur podczas meczu o życie z Wisłą Płock jest już zwyczajnie nie na miejscu. 

Bardziej można się zastanawiać, dlaczego klub z Rychlińskiego ponownie błądził dość po omacku w kontekście budowania zespołu? Włodarze bielskich "Górali" zbytnio zaufali zawodnikom, którzy zapewnili awans do elity, a dokonany przed rundą wiosenną zaciąg w znacznej większości się nie sprawdził. Oczywiście, pozyskanie obytego z Ekstraklasą Rafała Janickiego wyszło obu stronom na plus. W końcu doświadczony stoper to jeden z niewielu zawodników, który po spadku może spojrzeć w lustro i mieć poczucie, że pomógł zespołowi najlepiej jak mógł. Gdy jednak popularny „Kazek” wypadł z gry z powodu COVID-u oraz późniejszego urazu, bądź z problemami zdrowotnymi musiał zmagać się odmieniony na przestrzeni ostatnich miesięcy Milan Rundić, Robert Kasperczyk miał ogromny problem z zestawieniem środka defensywy. W końcu Dmytro Bashlai został brutalnie zweryfikowany przez Ekstraklasę, choć tego grona nie można zawężać tylko do postaci ukraińskiego stopera. Spadek bielszczan na drugi poziom rozgrywkowy miał niestety wielu ojców, a dla większości z nich mecz w Warszawie był ostatnim w „czerwono-biało-niebieskich” barwach. 

Wiadomo, że po spadku z PKO Ekstraklasy każdy w klubie będzie musiał wyciągnąć swój rachunek sumienia. Gorzej jednak, jeżeli w kluczowych momentach górę biorą negatywne emocje, frustracja oraz podziały, które miały  zżerać bielską szatnię od dłuższego czasu. Za dobitne potwierdzenie tego stanu rzeczy trzeba chyba uznać zamieszanie, do jakiego doszło tuż po powrocie zawodników ze stolicy. Podczas pierwszej nocy po spadku, w szatni Podbeskidzia oraz na korytarzu prowadzącym na murawę doszło bowiem do małych „porządków”. Ostatnie słowo celowo zostało wzięte w cudzysłów, skoro sprawcami powstałego zamieszania najprawdopodobniej byli… sami piłkarze „Górali”.

Według informacji Bartłomieja Kawalca z serwisu bielsko.biala.pl, dokonany akt wandalizmu objawił się w zerwaniu tabliczek z nazwiskami nie tylko wszystkich obcokrajowców z kadry, ale także kapitana Filipa Modelskiego, podobno mocno skonfliktowanego z resztą szatni. Mając dostęp do nagrań z monitoringu, z którymi klub i Urząd Miejski zdążył się już zapoznać, trzeba liczyć na wyciągnięcie odpowiednich konsekwencji wobec sprawców tego skandalu. Takie trupy wypadające z szafy świadczą jednak o tym, że atmosfera w klubie była daleka od ideału, a w takich okolicznościach ciężko spodziewać się gryzienia trawy czy mitycznej walki jeden za drugiego.

Ta sprawa musi zostać bezwzględnie rozwiązana, ale jako że od meczu w Warszawie minęło już kilka dni, czas zacząć się zastanawiać, jakie zmiany czekają na zespół Podbeskidzia w najbliższych tygodniach. Jeśli chodzi o listę zawodników, którym kontrakty wygasają wraz z końcem sezonu 2020/2021, w gronie tym znajdują się chociażby Filip Modelski, Łukasz Sierpina, Rafał Janicki, Michał Rzuchowski, Karol Danielak, Petar Mamić czy Dmytro Bashlai. Ważne umowy na kolejne rozgrywki mają z kolei Kamil Biliński, Marko Roginić, Michal Pesković, Martin Polacek, Milan Rundić, Gergo Kocsis, Dominik Frelek czy Maksymilian Sitek. Na razie jednak nie wiadomo, kogo czeka jaki los, a dotychczasowe spekulacje transferowe objęły jedynie Marko Roginicia, który na zasadzie transferu gotówkowego może przenieść się do szczecińskiej Pogoni.

- Na takie decyzje przyjdzie jeszcze czas. Musimy je podjąć po konsultacjach ze sztabem szkoleniowym - zaznaczył w wywiadzie dla portalu Sportowe Beskidy prezes Bogdan Kłys, dodając przy okazji, że na ten moment Robert Kasperczyk pozostaje trenerem świeżo upieczonego I-ligowca. Wszystko w ciagu kilku najbliższych dni może się jednak zmienić, a czy swoje stanowisko zachowa wspomniany wcześniej sternik „Górali”? To już z kolei zależy od decyzji rady nadzorczej.

Jedno jest pewne - w strategii funkcjonowania klubu na pewno dojdzie do głębszych zmian, co zresztą potwierdził Jarosław Klimaszewski w rozmowie z "Gazetą Wyborczą". - Podbeskidzie, będąc w ekstraklasie, pokazało, że ma potencjał. Możemy na najwyższy szczebel rozgrywkowy wrócić, ale zdecydowanie nie będziemy chcieli robić tego na siłę, na już. -  Widzę pewne rzeczy i wiem, że potrzebujemy bardzo dobrego, konkretnego planu działania. Jeszcze raz to podkreślę – koniecznie rozpisanego nie na rok, a na kilka lat. Będziemy szukać osób, które mogą stworzyć taki plan, który będzie możliwy do wykonania. Ta przesłanka wykonalności założeń bezwzględnie musi zostać spełniona. Teraz jest czas, aby zarząd i sztab trenerski wyjaśnili swoje decyzje. To oni są odpowiedzialni za wynik sportowy klubu, a ten jest zdecydowanie poniżej naszych oczekiwań. Musimy przygotować się do nowej rzeczywistości - twardo zapowiedział Prezydent Miasta Bielsko-Biała.

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również