Wymarzony początek domowego maratonu. „Górale” rozgromili lidera!

14.11.2021

Niesamowity przebieg miało spotkanie Podbeskidzia Bielsko-Biała z łódzkim Widzewem, słusznie określane mianem jednego z hitów 17. serii gier Fortuna 1. Ligi. Po dość spokojnej pierwszej połowie, po zmianie stron "Górale" wrzucili najwyższy możliwy bieg i w świetnym stylu rozbili faworyzowanego lidera aż 4:0. Lwią część sobotniego dorobku bramkowego zapisał na swoim koncie autor hat-tricka, napastnik Kamil Biliński. 

Norbert Barczyk/PressFocus

Mecz rundy - tak kanały klubowe bielskiego Podbeskidzia zapowiadały sobotni pojedynek z Widzewem, czyli wciąż aktualnym liderem Fortuna 1. Ligi. I co prawda w minionych tygodniach łodzianie zanotowali małą zniżkę formy, objawiającą się w zdobyciu zaledwie dwóch punktów w trzech ostatnich meczach, ale i tak przyjazd na Rychlińskiego odradzającego się czterokrotnego mistrza Polski wywołał niemałe poruszenie. I oczywiście, cegiełkę do tego dołożyła spora grupa kibiców przyjezdnych, ale po raz pierwszy w tym sezonie frekwencja na bielskim stadionie przekroczyła 5000 osób. 

I choć na papierze faworytem hitowo zapowiadającego się starcia byli podopieczni Janusza Niedźwiedzia, bielszczanie absolutnie nie zamierzali ułatwiać im zadania - pomimo faktu, że ich forma przypomina sporą sinusoidę, a o ich rezultatach wciąż decydują popełniane błędy indywidualne. Ewentualne zwycięstwo sprawiłoby jednak, że „Górale” ponownie znaleźliby się tuż za ligowym podium, a na dodatek przedłużona zostałaby ich bardzo dobra passa z bezpośrednich pojedynków z Widzewem. W końcu by przypomnieć sobie ostatnią wygraną "Czerwonych" nad obecnym spadkowiczem z Ekstraklasy, należy cofnąć się do września 2009 roku i meczu jeszcze na starym stadionie w Bielsku-Białej, gdy łodzianie pokonali gospodarzy 1:0 po trafieniu Marcina Robaka. 

Skupiając się na teraźniejszości, nie sposób nie dojść do wniosku, że tak bojowej i żywiołowej atmosfery na trybunach bielskiego stadionu nie było już dawno. Można było jednak żałować, ze obopólny doping długo nie ponosił piłkarzy do bardziej kombinacyjnej i, przede wszystkim, skuteczniejszej gry. W pierwszej połowie oddane strzały można było bowiem policzyć na palcach jednej dłoni i co prawda długo optyczną przewagę na murawie posiadali łodzianie (w pierwszym kwadransie gospodarze mieli nawet spory problem z wyjściem z własnej połowy), to Podbeskidzie było dużo bliższe objęcia prowadzenia. Jakuba Wrąbla do kapitulacji próbował najpierw zmusić aktywny Ezequiel Bonifacio oraz chwilę później Kamil Biliński, ale w zdobyciu bramki najpierw przeszkodził słupek, a przy próbie dobitki odpowiednim wyczuciem wykazał się golkiper Widzewa. 

Wielu miało jednak nadzieję na to, że po zmianie stron zacznie dziać się więcej, bo do tej pory na placu gry  odnotowywaliśmy głównie dość spokojne (choć momentami niedokładne) wymiany piłki i „wzajemne badanie” się w wykonaniu obu drużyn. Bielszczanie starali się czerpać najwięcej korzyści z posiadanych indywidualności i przeprowadzanych akcji skrzydłami. Taka taktyka nie była specjalnie zaskakująca - tym bardziej, że trenerzy „Górali” postanowili na sobotni mecz zestawić dość defensywnie usposobiony środek pola, z nominalnym stoperem Maciejem Kowalskim-Haberek na pozycji numer „6”. - To ustawienie zdało egzamin, ale przed kolejnymi meczami będziemy się wspólnie zastanawiać, czy ponownie się na nie zdecydujemy. Nie zamykamy się także na stosowanie innych formacji. Analizujemy siłę kolejnych przeciwników i reagujemy na to, jak rywale funkcjonują w ofensywie - przyznał już po końcowym gwizdku Marcin Dymkowski. 

I o ile w pierwszej połowie mieliśmy do czynienia ze swoistymi zimnymi ogniami, po zmianie stron Podbeskidzie - oczywiście z Kamilem Bilińskim na czele - postanowiło odpalić prawdziwe boiskowe fajerwerki. - Jesteśmy bardzo rozczarowani tym, co się wydarzyło. Szczególnie drugą połową, bo straciliśmy dwie bramki w bardzo prosty sposób i doprowadziliśmy do nakręcenia się rywala. W tym momencie stanęliśmy przed wyborem, ale ostatecznie postanowiliśmy zaryzykować i ruszyć na rywala wysokim pressingiem. Szereg naszych błędów doprowadził jednak do najwyższej porażki od momentu, gdy jestem trenerem Widzewa. Drużyna po prostu zawiodła, nie będę zwalał winy na pojedynczych zawodników - tak w skrócie boiskowe wydarzenia skomentował opiekun Widzewa, zapewne nieprzeczuwający na starcie drugiej połowy tego, co wydarzy się na przestrzeni kolejnych minut. 

Tak jak można już wyczytać ze słów rozgoryczonego Janusza Niedźwiedzia, „Górale” rozegrali drugą połowę wręcz po profesorsku. W końcu zanim kolejna część gry rozpoczęła się na dobre, Widzew był już na deskach za sprawą dwóch szybkich i mocnych ciosów Kamila Bilińskiego. Kapitan Podbeskidzia najpierw zrobił najlepszy możliwy użytek z akcji bardzo aktywnego Goku Romana oraz pozostawionej przez defensorów Widzewa przestrzeni, a niespełna cztery minuty później odnalazł się w polu karnym i dobił uderzenie wspomnianego wcześniej Hiszpana. Na tym popularny „Bila” nie zakończył jeszcze strzelania, ale po kolei…

Od momentu strzelenia dwóch goli, bielszczanie umiejętnie kontrolowali przebieg spotkania, oddając rywalowi piłkę i spokojnie czekając na dalszy rozwój wypadków. A Widzew z kolei nie postanowił wywieszać białej flagi, przeprowadzając szereg ofensywnych zmian i chcąc zaatakować przeciwnika wspomnianym wcześniej pressingiem. Ciężko jednak powiedzieć, by Martin Polacek miał w sobotni wieczór zbyt wiele pracy, bo rywala było jedynie stać na kilka pojedynczych zrywów, zakończonych niespecjalnie groźnymi strzałami albo interwencjami skupionej defensywy Podbeskidzia. 

I o ile łodzianie mieli jeszcze w pewnym momencie nadzieję na złapanie kontaktu, wszystko wręcz błyskawicznie wyparowało po drugiej żółtej kartce dla obrońcy Patryka Stępińskiego. Podbeskidzie w świetnym stylu wykorzystało grę w przewadze, a pierwsze skrzypce w „góralskiej kapeli” grał oczywiście Kamil Biliński - tak jakby chciał pokazać, że po zdobyciu nagrody dla najlepszego piłkarza października w Fortuna 1. Lidze, również i w listopadzie będzie chciał zgarnąć skalp dla siebie. W końcu „Bila” w samej końcówce obsłużył idealnym podaniem wprowadzonego chwilę wcześniej na boisko Dawida Polkowskiego, a już niemal w doliczonym czasie gry skompletował pierwszego w bielskich barwach hat-tricka. Tym samym doświadczony snajper tylko powiększył swoją przewagę nad grupą pościgową w klasyfikacji strzelców ligi, a przy okazji ponownie potwierdził, że jego wpływ na grę spadkowicza jest absolutnie nie do przecenienia.

Podbeskidzie w świetnym stylu ograło więc jednego z głównych kandydatów do awansu i dzięki zdobytym punktom powróciło do strefy barażowej. Dodatkowo bielszczanie z pewnością mocno zachęcili kibiców do tego, by pomimo dość niesprzyjającej aury, jeszcze pojawić się w tym roku przy Rychlińskiego. A okazji ku temu będą aż trzy, bo do końca rundy „Górale” rozegrają wszystkie mecze na swoim obiekcie. 

- Zespół zdecydowanie pokazał to, na co go stać. Tym bardziej, bo cała runda jest dla nas pomieszaniem gry z okresem przygotowawczym. Idziemy do przodu i bardzo cieszy nas uzyskany dziś wynik. Oczywiście się nie podniecamy, przed nami kolejni przeciwnicy. Widzew zagrał dziś naprawdę otwartą piłkę i w takich sytuacjach, gdy jeszcze rywal gra w „10”, gole strzela się łatwo - uzupełnił Piotr Jawny, który na konferencji pojawił się wraz ze swoim współpracownikiem z trenerskiego duetu, chcąc podkreślić, że praca z zespołem to ich wspólne dzieło. - Wielkie słowa dla drużyny za ten mecz, bo dziś tak naprawdę wykonał całe przedmeczowe założenia w stu procentach - zakończył z kolei Marcin Dymkowski.

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również