Wychowanek "Górali" doczekał się swojej szansy. "Przyszła pora na nowe rozdanie"

25.09.2021

Po ciężkim początku sezonu, spowodowanym niemal całkowitą wymianą kadry, piłkarze Podbeskidzia Bielsko-Biała znajdują się na fali wznoszącej i coraz pewniej czują się w strefie barażowej. Nastrojów wokół bielskiej ekipy nie popsuło nawet niespodziewane odpadnięcie z rozgrywek Fortuna Pucharu Polski, a ostatnie mecze wykreowały kilku pewniaków w talii trenerów Jawnego i Dymkowskiego.

Krzysztof Dzierżawa/PressFocus

Jednym z nich dość niespodziewanie został Konrad Gutowski, związany z Podbeskidziem i Bielskiem-Białą niemal całą swoją seniorską karierę, ale czekający kilka dobrych lat na swoją szansę w pierwszym zespole "Górali". Nominalny skrzydłowy coraz pewniej czuje się na pozycji prawego wahadłowego, a w rozmowie z nami przyznaje m.in., dlaczego po dwuletnim pobycie w Widzewie zdecydował się powrócić na Rychlińskiego czy jak ocenia początek w wykonaniu swoim oraz zespołu.

***

Piotr Porębski (sportslaski.pl): Na początek zacznijmy nie od rozgrywek ligowych, a od zakończonych już dla Was zmagań w Pucharze Polski. Podyktowany rzut karny dla Motoru wywołał kontrowersje, ale pomijając tą sytuację, czego szczególnie zabrakło Wam w kontekście wywalczenia awansu? Skuteczności, wyrachowania?
Konrad Gutowski (Podbeskidzie Bielsko-Biała):
Ciężko to ocenić, natomiast w moim odczuciu przede wszystkim zabrakło nam skuteczności, bo Kamil Biliński czy Marko Roginić mieli naprawdę dobre sytuacje do zmiany wyniku. Absolutnie nie byliśmy tego dnia poza meczem, choć też trzeba odnotować, że zdobyta bramka przez rywala mocno go podbudowała. Mierzyliśmy się jednak z drużyną z niższego szczebla rozgrywkowego, więc liczyliśmy na korzystniejszy wynik. W składzie co prawda doszło do kilku roszad, ale nie możemy się tym tłumaczyć. 

Niedosyt w Waszym przypadku był pewnie o tyle spory, bo w ostatnich tygodniach w waszej dyspozycji trzeba wręcz zauważyć pewną tendencję wzrostową. 
Absolutnie nie podeszliśmy do pucharu na zasadzie, żeby po prostu się odbył. Chcieliśmy dojść jak najwyżej, ale to nam się niestety nie udało. Musimy szybko podnieść głowy, robić dalej swoje i odpowiednio się skupić na lidze.   

Po dziewięciu kolejkach i blisko 1/4 sezonu można już wyciągnąć jakieś racjonalne wnioski. Przed sezonem aktualne miejsce w strefie barażowej wzięlibyście w ciemno? Czy macie poczucie, że w waszych nogach i głowach są jeszcze rezerwy?
Nasza kadra kompletowała się dość powoli, na niektórych piłkarzy trzeba było troszkę poczekać i mieliśmy świadomość, że jako niemal całkowicie nowy zespół musimy się zgrać. Mamy szanse jednak bić się w tej lidze o naprawdę fajne lokaty, co widzę choćby poprzez poziom treningów czy też coraz lepsze wyniki. Do wszystkiego podchodzimy na spokojnie, nie posiadamy także otwartych celów. Nikogo się nie obawiamy i kluczowe jest spokojne punktowanie. Na koniec sezonu zobaczymy, co nam to podejście da. 

Trenerzy zresztą wielokrotnie powtarzali, że w przypadku Podbeskidzia mamy do czynienia z całkowicie nowym zespołem. 
I ja się oczywiście zgadzam z tą opinią. Pierwsze mecze faktycznie nie poszły po naszej myśli, a nasza sytuacja w tabeli byłaby dodatkowo lepsza, gdybyśmy nie stracili kilku istotnych goli w końcówkach spotkań. I nie mówię tu akurat o pojedynku z Odrą Opole, ale przede wszystkim o wyjazdach do Polkowic czy Katowic. Jestem pewny, że nasza dyspozycja z kolejki na kolejkę będzie wyglądała tylko lepiej.

W kontekście traconych goli trzeba wręcz wspomnieć o pojedynku z Koroną Kielce - jak duży niedosyt odczuwaliście po ostatecznie przegranym meczu z liderem? Bo z jednej strony był on w waszym przypadku do wygrania, ale z drugiej goście wręcz bezlitośnie wykorzystali wasze błędy. 
Zgoda, popełniliśmy kilka istotnych błędów, choć też nie chcemy tutaj zwalać winy na pojedyncze jednostki. Jesteśmy bowiem drużyną, więc tą porażkę wszyscy wspólnie wzięliśmy na klatę. Taki remis we wspomnianym pojedynku z Koroną byłby może jednak bardziej sprawiedliwy, bo mieliśmy wówczas swoje dobre fragmenty gry i wcale nie było tak, że rywal nas zdominował czy coś w tym stylu. 

Wspomniałem o braniu czegoś w ciemno. Myślę również, że dotychczasową ilość minut w pańskim wykonaniu również można potraktować w taki sposób.
Zdecydowanie tak, bo jeszcze przed rozpoczęciem sezonu nie wiedziałem dokładnie, co ze mną będzie. Jak zawsze po spadku z danej klasy rozgrywkowej, w klubie dochodzi do ogromnej ilości roszad, a poza tym na boiskach Ekstraklasy nie rozegrałem tylu spotkań, ile bym oczekiwał. Na pewno z tego powodu odczuwałem względne niezadowolenie, ale przyszła pora na nowe rozdanie. Nowi trenerzy postanowili całkowicie na chłodno spojrzeć na zespół, a ja sam postanowiłem zostać i udało mi się otrzymać szansę. Widocznie wyglądałem całkiem dobrze w sparingach oraz treningach. Nie mogę zdecydowanie powiedzieć, że jestem obecnie o wiele lepszym zawodnikiem niż pół roku temu. Cały czas stąpam twardo po ziemi i muszę mieć świadomość, że o ile teraz regularnie gram, za 2-3 kolejki to miejsce w jedenastce mogę stracić i zostanę sprowadzony na ziemię. Jest nas naprawdę dużo w kadrze, więc muszę cały czas się starać na 100% i udowadniać, że zasługuje na miejsce na boisku.

Ale jak przyznałeś, konkurencja nie śpi. W końcu Twoim rywalem w walce o plac jest choćby Ezequiel Bonifacio, mający wręcz furę doświadczenia. 
Oczywiście, ja sam poza tym mogę zagrać na lewym wahadle, a trener ma w obwodzie jeszcze takich zawodników jak Kacper Gach czy Szymon Stasik. Konkurencja jest spora, więc tak jak wspomniałem - trzeba wciąż się pokazywać i walczyć na każdym kolejnym treningu. Sprawa jest otwarta, nazwisko przecież nie gra. 

Pamiętam jeszcze Twoje występy z czasów juniorskich jako zawodnika, posiadającego spore inklinacje ofensywne. Tymczasem w swoim pierwszym meczu w wyjściowym składzie Podbeskidzia, jeszcze w PKO Ekstraklasie, znalazłeś się na prawej obronie. Jak zareagowałeś wówczas na tą decyzję? Czułeś, że takie przenosiny mogą Cię dodatkowo rozwinąć?
Powiem szczerze, że zawsze miałem poczucie czy świadomość, że najlepiej czułem, odnajdywałem się na skrzydle. Choćby w Centralnej Lidze Juniorów występowałem tylko na boku pomocy. Trener Krzysztof Brede zdecydował się mnie jednak przesunąć niżej, a już później za trenera Kasperczyka, gdy przeszliśmy na ustawienie 3-5-2, nie zdołałem się przebić. Bywały nawet momenty, że trenowałem jako jeden z trzech stoperów, co nie jest już moją pozycją w żadnym stopniu. Oczywiście nie jestem typem piłkarza, który na przykład się obraża, tylko starałem się z tego zaczerpnąć coś istotnego. Dopiero teraz z kolei mam pełną styczność z grą na wahadle, ale za pół roku być może wrócimy do ustawienia 4-4-2 i ponownie zostanę ustawiony na skrzydle. 

Bycie wahadłowym to łączenie boiskowych obowiązków, ale ofensywa dalej pozostaje Ci nieobca, patrząc choćby przez pryzmat spotkania w Jastrzębiu czy asyście na stadionie ŁKS-u.
Wahadło to dość specyficzna pozycja, bo przede wszystkim trzeba się skupić na bronieniu. Jeżeli te zadania stricte defensywne będziemy wykonywać dobrze, a do tego dołożymy coś z przodu, to będzie klucz do sukcesu. 

Po zwycięskim golu z GKS-em Jastrzębie, wspomniałeś z przymrużeniem oka, że właściwie bramkę strzelił Tobą Kamil Biliński. Ja za to miałem swoiste deja vu z rywalizacji Polski z Albanią i trafienia Grzegorza Krychowiaka. Postawiliście więc na sprawdzone rozwiązanie.
Akurat w tym miejscu muszę przytoczyć ciekawostkę jeszcze sprzed rozpoczęcia spotkania. Wówczas trener Marcin Dymkowski zwrócił się do mnie z hasłem, bym był bardziej pazerny pod bramką rywala. Faktycznie odnalazłem się w odpowiednim miejscu i czasie i co dla mnie najważniejsze, ten gol zapewnił nam ważne wyjazdowe zwycięstwo. Przełożyłem więc słowa trenera w czyn.

Niby mówi się, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki - patrząc zatem troszeczkę w przeszłość, dla wielu Twój powrót na Rychlińskiego był swoistym zaskoczeniem. Łącznie z Tobą?
Podczas pierwszego pobytu w Bielsku-Białej miałem przeświadczenie, że nie miałem okazji pokazania wszystkich swoich możliwości. W Centralnej Lidze Juniorów zrobiłem naprawdę niezłe liczby i uważam, że zasłużyłem wówczas na otrzymanie choćby pojedynczej szansy w pierwszym zespole, w pierwszej lidze. Tak się nie stało, dlatego zdecydowałem się odejść do Widzewa. Później pojawiła się oferta powrotu do Bielska po przerwie, gdy klub występował już w PKO Ekstraklasie. Nie zastanawiałem się długo, a poza tym chciałem poniekąd wykorzystać fakt, że po transferze byłem jeszcze rok młodzieżowcem. Pierwszy sezon po powrocie był jednak ciężki, dlatego chce się odbudować w pierwszej lidze i pokazać, że piłkarsko dam sobie radę na tym poziomie. 

Wróciłeś do Bielska-Białej po dwóch latach przerwy. Czy zatem pobyt w Widzewie, pod pieczą różnych szkoleniowców - od Radosława Mroczkowskiego po Marcina Kaczmarka - traktujesz po czasie jako swoistą szkołę życia?
Pobyt w Widzewie dał mi naprawdę wiele, gdyż właściwie w tym klubie otrzymałem pierwszą poważną szansę gry na szczeblu centralnym. Zagrałem tam ponad 60 spotkań na różnych poziomach rozgrywkowych, czułem się pełnoprawną częścią zespołu i dodatkowo udało nam się wywalczyć, jaki by on nie był, awans do 1. Ligi. Od każdego trenera mogłem nauczyć się czego innego, a poza tym może on zobaczyć u piłkarza zupełnie inne elementy, nad którymi szczególnie warto pracować. Przykładowo Radosław Mroczkowski mógł u mnie zwrócić uwagę na pojedynki jeden na jeden, a u trenera Kaczmarka dowiedziałem się sporo na temat bronienia, gry w półprzestrzeniach. Dzięki temu dowiedziałem się o sobie sporo nowego, a wspomniani trenerzy faktycznie mieli na grę zupełnie inną wizję, spojrzenie. 

Poza tym dla takiego młodego piłkarza, gra dla 15-tysięcznej publiczności musiała być uczuciem wręcz wyjątkowym. Jestem jednak ciekawy, czy w Widzewie presja faktycznie była odczuwana aż tak mocno, jak wyglądało to z boku, w oczach postronnego kibica?
Może nie chce przywoływać wszystkich rzeczy, natomiast faktycznie tak - presja w takim klubie jak Widzewa faktycznie musi być odczuwalna. Po pewnym czasie mogłem się do tego przyzwyczaić, choć pamiętam pierwszy mecz po transferze do Widzewa, gdy graliśmy wówczas bodajże u siebie z Olimpią Elbląg. Rozpocząłem to spotkanie w pierwszym składzie, a na żywo oglądało go blisko 17000 osób. Kibice byli wręcz niesamowici, a jak jednocześnie cztery trybuny zaintonowały jakąś przyśpiewkę, było to z pewnością wyjątkowe uczucie. 

Czyli na początku jakiś przedmeczowy stresik się pojawiał?
Mecz zawsze wywołuje pewne emocje, większe lub mniejsze. Na początku faktycznie stresik się pojawiał, ale po pewnym czasie to popuszczało i mogłem jedynie cieszyć się grą przed taką publicznością. 

Domyślam się jednak, że występowanie dla klubu z rodzinnego miasta, w którym niemal się wychowało, wyzwala podwójną, jeśli nawet nie większą ilość motywacji.
Mogę się z tym zgodzić. W końcu na nasze spotkania przychodzi sporo moich znajomych, ale staram się przede wszystkim skupić na tym, by pokazać na bosku to co najlepsze. Stres raczej na dłuższą metę nie wnosi nic dobrego, bo moje myślenie czy zaliczę dobre dośrodkowanie, czy po prostu zagram dobre 90 minut, nic nie zmieni. Może nie chce mówić, że co wyjdzie to wyjdzie, ale kluczowe jest nierozpamiętywanie jakiś pojedynczych zagrań. 

Na koniec powróćmy jeszcze do ligi i najbliższego meczu z Resovią. W końcu, jeżeli do kogoś pasuje miano drużyny nieprzewidywalnej, to z pewnością jest tak w tym przypadku. 
Na pewno to będzie ciekawy pojedynek, tym bardziej, że w klubie tym występuje kilka znajomych twarzy - od Bartka Jarocha, Damiana Hilbrychta po Olka Komora. Oni na pewno będą chcieli jutro pokazać, że drzemią w nich spore możliwości i obrali słuszną dla nich drogę. Na pewno podczas najbliższego spotkania będą mieli podwójną motywację, a na boisku nie będzie żadnych sentymentów. Z pewnością Resovia ma dobrze rozwinięte aspekty ofensywnej gry, co zresztą pokazał m.in. ich wygrany wysoko mecz z ŁKS-em. Jesteśmy jednak spokojni o naszą grę i mogę zapewnić, że pokażemy na boisku wszystko to, co mamy najlepsze. 

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również