W Rozwoju prawie jak w Bilbao? "To wymaga sporo ryzyka, by stworzyć taki projekt"

02.12.2020

Rozwój Katowice w ostatnich miesiącach wrócił do zmagań w rozgrywkach seniorskich i z okazji 95-lecia istnienia sprawił jesienią swoim kibicom naprawdę miłą niespodziankę. W końcu klub, którego działacze, sztab szkoleniowy oraz kadra jest całkowicie złożona z wychowanków, zaaklimatyzował się w nowych dla siebie rozgrywkach IV Ligi i wiosną zamierza na dobre umocnić się w ścisłej czołówce tabeli. 

Tomasz Błaszczyk/PressFocus

Aktualnie katowicki Rozwój zajmuje w ligowej stawce piąte miejsce, a jego strata do liderującej Odry Wodzisław Śląski wynosi jedenaście punktów. W obozie niedawnego przedstawiciela szczebla centralnego wszyscy są jednak zadowoleni z dotychczasowych rezultatów, a sam szkoleniowiec IV-ligowca – Tomasz Wróbel – dostrzega wśród swoich zawodników naprawdę duży progres pod wieloma względami. W wywiadzie z dopiero zaczynającym swoją trenerską karierę 38-latkiem nie tylko podsumowaliśmy ostatnie miesiące w wykonaniu jego podopiecznych, ale także poruszyliśmy temat rosnącego apetytu, doświadczenia, konsekwencji w działaniach oraz planowanego zakończenia kariery w… Norwegii. 

***

Na początek gratuluję, przynajmniej w mojej opinii, naprawdę dobrego wyniku w trakcie rundy jesiennej. Sami zapewne również nie ukrywacie zadowolenia z tego piątego miejsca, ale czy mimo to da się wyczuć wśród zawodników malutki niedosyt, o którym poniekąd wspomniał Pan po meczu z Unią?
Oczywiście dziękuję za te gratulacje - w imieniu piłkarzy, swoim oraz wszystkich pozostałych osób, które są związane z tym projektem. Projektem naprawdę znakomitym, o którym zdecydowanie warto mówić. Jeżeli gra się tak młodym składem, w dodatku złożonym z samych wychowanków, jest to super sprawa. Ci co twardo stąpają po ziemi na pewno zdają sobie sprawę z tego, że to piąte miejsce jest dobrym osiągnięciem. Sam jednak uważam, że my jako zespół musimy być zmotywowani i przygotowani na jeszcze cięższą pracę i osiąganie jeszcze większych sukcesów. Jesteśmy aktualnie na wspomnianej piątej pozycji, z niewielką stratą do podium, ale to jednak wciąż są cztery drużyny nad nami.
 
Ale w waszym przypadku aż chyba szkoda, że ta runda jesienna już dobiegła końca. W końcu od przegranego meczu z Odrą w Wodzisławiu już nie dało się Was pokonać.
Na początku sezonu spodziewaliśmy się wraz ze wszystkimi osobami będącymi blisko pierwszego zespołu, że nie będzie łatwo. Niektórzy nawet uważali, że zaczniemy na dobre punktować dopiero wiosną i wówczas będziemy gonić czołówkę. Widziałem dużą część zawodników w rozgrywkach ligi wojewódzkiej A1 którą wygraliśmy w dobrym stylu, niemniej przeskok z tej najstarszej kategorii juniorskiej do seniorów jest spory. Mieliśmy dzięki tamtej drużynie solidne zbudowane fundamenty - żałuję, że pandemia pokrzyżowała nam plany, bo zapewne wiosną bilibyśmy się wspólnie o awans do Centralnej Ligi Juniorów. Trzeciej dla naszego Klubu. 
 
Baza do powrotu do piłki seniorskiej była zatem przygotowana, a największym problemem do zwalczenia była chyba strefa mentalna. Musieliśmy na przestrzeni tych ostatnich miesięcy zbierać doświadczenie oraz nabrać pewności, że możemy w tej IV Lidze regularnie wygrywać swoje spotkania. Od pewnego czasu wyglądaliśmy już jednak na tyle dobrze, zarówno pod względem piłkarskim jak i fizycznym, że mecze wyglądały w naszym wykonaniu naprawdę dobrze. Bo poza wynikami, równie ważna jest dla mnie ta wspomniana piłkarska jakość.
 
Myślę zatem, że to będzie pytanie retoryczne, ale skoro prowadził Pan już większość piłkarzy w rozgrywkach juniorskich, widzi Pan u nich ogromny progres na przestrzeni tych ostatnich miesięcy?
Ja to dostrzegam i zdecydowanie warto to podkreślać. Nasze dotychczasowe wyniki same się bronią, ale widzę ten progres i na meczach oraz na treningach. Oczywiście, cały czas wychodzą jakieś niuanse do dopracowania, a poza tym trzeba pilnować, by zawodnicy nie stali się „panami piłkarzami”. Chłopaki fajnie reagują na polecenia i szybko się uczą. Wspomniany postęp jest widoczny zarówno w małych drobnostkach, ale również w zaawansowanych kwestiach, choćby dotyczących taktyki. Widać wśród zawodników jakość piłkarską i jako sztab bardzo się z tego cieszymy. W końcu ważne jest dla nas to, że jeżeli zawodnicy pójdą reprezentować siebie i przy okazji także nas na wyższych poziomach rozgrywkowych, to żeby ktoś tam był zadowolony z tego, jaką pracę wykonaliśmy z tymi chłopakami.
 
Tuż po rozpoczęciu sezonu wiceprezes Rozwoju - Marcin Nowak - przyznał w wywiadzie z naszym portalem, że przed drużyną nie zostały postawione żadne konkretne cele, a jej możliwości po prostu zweryfikuje liga. Po tym czasie można jednak powiedzieć, że apetyt rośnie w miarę jedzenia i zaczynacie mierzyć wysoko?
Zdecydowanie tak. Zresztą ja sobie założyłem i wspominałem o tym zawodnikom w szatni, że jeżeli się za coś zabieram, to chciałbym być gwarancją czegoś dobrego. W zespole musi zatem być systematyczna praca, zaangażowanie i to nas cały czas musi cechować. Fajnie, że włodarze nie stawiają przed tą drużyną żadnych wygórowanych progów. Ale i tak chłopaki na pewno zdają sobie sprawę, że ten apetyt faktycznie rośnie w miarę jedzenia. My przede wszystkim cały czas chcemy grać fajną i skuteczną piłkę - zresztą to jest podstawa do tego, aby się pokazać przed kibicami z dobrej strony i promować nadal pracę z młodzieżą, która jest wizytówką Klubu. 
 
Jeśli chodzi o przyszłość, to na pewno nie będzie łatwo osiągnąć w lidze tego najwyższego miejsca, bo na pierwszy rzut oka widać, że w czołówce znajdują się naprawdę mocne zespoły. Zarówno Odra Wodzisław, jak i Unia Książenice zaprezentowały się bardzo dobrze, więc czeka nas ciężkie zadanie, by spróbować jeszcze bardziej się do nich zbliżyć.
 
W kontekście tego apetytu, Szymon Zielonka już na łamach oficjalnej strony Rozwoju odważnie zadeklarował, że wiosną będziecie walczyć o awans.
(Śmiech) Szymon jest nietuzinkowym człowiekiem i lubię z nim pracować. Jest to dobry duch drużyny, taki żołnierz, który za drużynę skoczyłby na boisku w ogień. Fajną cechą jest to, że jest pewny siebie. Ci, którzy mają taką cechę, na pewno jest im później łatwiej w życiu - zarówno w tym piłkarskim, jak i zawodowym czy prywatnym. Nie da się jednak ukryć, że mam od Szymona troszeczkę więcej doświadczenia (śmiech), więc wiem, że w piłce trzeba być realistą i stąpać twardo po ziemi.
 
Wszystko i tak zweryfikuje boisko.
Pewnie, niemniej jeżeli - tak jak w naszym przypadku - ma się już przygotowane mocne fundamenty, a ponadto zostaną do tego dołożone przygotowane fizyczne, taktyka czy wypracowane pewne elementy w trakcie okresów przygotowawczych, to później na boisku jest zdecydowanie łatwiej.
 
A po takim głębszym poznaniu rozgrywek IV Ligi zgodziłby się Pan ze stwierdzeniem, że grupę w której występujecie można uznać za naprawdę wyrównaną? Pan już zresztą poniekąd o tym wspomniał, że walka o mistrzostwo jesieni trwała niemal do samego końca.
Na pewno na tym poziomie występuje wiele niezłych drużyn oraz wielu ciekawych piłkarzy. Mnie też osobiście cieszy fakt, że w tej lidze jest jeszcze kilku takich chłopaków, będących choćby moimi rówieśnikami, którzy regularnie grają i robią różnice. Nie chodzi broń boże o to, że jest słaby poziom ligi. Tacy piłkarze na bazie swojego doświadczenia i rozegranych przez siebie meczach na wielu poziomach, wciąż potrafią umiejętnie „sprzedać” swoją jakość, dzięki czemu wszystkim gra się przez to łatwiej.
 
Dajmy tutaj przykład meczu z Kuźnią w Ustroniu. Wówczas, na tle naprawdę umiejętnie poukładanej drużyny, wyglądaliśmy na placu gry bardzo dobrze. Ale jak wszedł na boisko Adrian Sikora, na około  10-15 minut, było u niego widać tą wspomnianą jakość i zaczęliśmy przez to mieć nieco więcej problemów na boisku. Trzeba przyznać, że ten poziom rozgrywek jest wyrównany, jednak ja chcę skupić się przede wszystkim na swoich podopiecznych i na tym, by w kolejnych miesiącach kontynuowali oni swoją dobrą serię.
 
Akurat jeszcze nawiązując do tych doświadczonych piłkarzy, od razu przypomina mi się sytuacja Mariusza Masternaka w Spójni Landek. Gdy ten zawodnik przyszedł do tego klubu, na środku obrony zaczął robić widoczną różnicę.
Oczywiście, to jest kolejny dobry przykład. To doświadczenie jest w cenie, ale chciałbym również zwrócić uwagę na wielu młodych chłopaków, którzy gdzieś tam dostają swoje szanse i walczą na tym poziomie o swoje marzenia. Jest to dla nich na pewno dobra możliwość przetarcia i ewentualnego sprawdzenia, czy mają oni szanse w przyszłości na transfer wyżej. Przecież świat nie kończy się na tej IV Lidze, tylko trzeba robić kroki do przodu i dążyć do tego, by znaleźć się jak najwyżej.
 
Jasna sprawa, ale nie bez przyczyny poruszyłem wcześniej temat doświadczonych piłkarzy w IV Lidze. W końcu jak podają statystyki, w Rozwoju najczęściej z ławki na boisku w tym sezonie pojawiał się właśnie… Tomasz Wróbel. Jak Pan podchodzi do swojej ewentualnej gry? W kolejnej rundzie, rundach zamierza się Pan pojawiać na boisku tylko z konieczności? Czy jednak ciągnie jeszcze wilka do lasu?
Na pewno ciągnie, ale w moim przypadku już raczej bardziej treningowo. Ja na samym początku powiedziałem, że jeszcze oficjalnie nie zakończyłem swojej gry w piłkę. Na to na pewno jeszcze przyjdzie odpowiedni moment. Mam tylko nadzieję, że wydarzy się to w miejscu, w którym sobie zamarzyłem zakończyć karierę. Na Lofotach w Norwegii, na przepiękne położonym boisku. Być może gdyby nie pandemia, to wydarzyłoby się jeszcze w tym roku.
 
Wracając jednak stricte do Rozwoju - ja osobiście nie chce ciągnąć chłopaków z drużyny za uszy. Jestem zgłoszony do rozgrywek IV Ligi, by ewentualnie wejść na boisko i coś im pomóc. Powiedziałem jednak prezesowi, że będę grał jedynie do momentu, gdy już zauważę, że zawodnicy sami dają sobie radę i biorą ciężar gry całkowicie na swoje barki. Nieważne czy chodzi o zawodników z pierwszego składu, czy tych, którzy na boisku pojawią się z ławki. Wszyscy muszą mieć jasno sprecyzowane zadania i muszą ich konsekwentnie wykonywać. Kiedyś sobie powiedziałem, że skończę swoją karierę piłkarską na poziomie centralnym. I tak się stanie. Jeżeli jednak miałbym już grać na niższych poziomach rozgrywkowych, to tylko w Rozwoju Katowice. Miałem co prawda trochę propozycji odnośnie występów w innych klubach, ale konsekwentnie je odrzucam. 
 
Jedynie tylko szkoda, że pańska kariera piłkarska na szczeblu centralnym zakończyła się poważną kontuzją.
Faktycznie tak było. Złapałem uraz w meczu z Siarką Tarnobrzeg, zerwałem więzadło krzyżowe. Dograłem jednak to spotkanie do końca, bo przegrywaliśmy 0:1 i do końca walczyliśmy o odwrócenie tego niekorzystnego wyniku, choćby o wyszarpanie remisu. Tak to jednak jest że życie piłkarskie pisze różne scenariusze. Ale co mnie cieszy, że już jako zdrowy zawodnik byłem w stanie wejść na boisko w IV Lidze i pokazać, że po poważnej kontuzji można wrócić do gry. Na pewno to wejście sprawiło sporo radości moim bliskim, przyjaciołom czy lekarzom, którzy poświęcili swój czas, by mnie poskładać i doprowadzić do stanu ze mogę dalej aktywnie spędzać czas i grać w piłkę. Można to uznać za takie małe zwycięstwo. Ta kontuzja mogła np. przydarzyć mi się wcześniej i nie wiadomo, ile w takiej sytuacji miałbym na swoim koncie występów w Ekstraklasie. A tak to trochę udało mi się pograć na tym poziomie.
 
Myślę zatem, że dla swoich podopiecznych może być Pan pewnym wzorem do naśladowania.
To miłe co Pan mówi. Ja akurat tak o sobie nie myślę, bo za najlepszy wzór dla tych młodych chłopaków trzeba uznać Arka Milika. W końcu jest wychowankiem Rozwoju i w trakcie swojej kariery osiągnął on niesamowity poziom. Tu nawet nie chodzi o jego występy w Napoli, Ajaxie czy Augsburgu, ale przede wszystkim mam tutaj na myśli to, że w jednym z ostatnich meczów wyprowadził naszą reprezentacje na murawę jako jej kapitan. Nie wiem, czy może być piękniejsza sprawa dla polskiego piłkarza. Jest to coś wyjątkowego, taka rzecz działa na wyobraźnię, więc na pewno fajne jest to, że mamy w Rozwoju takie wzory.
 
Ja staram się do wszystkiego podejść tak trochę życiowo. Jeżeli tłumaczę chłopakom jakieś założenia to zdecydowanie nie patrzę na nich z góry, tylko bardziej jak kolega. Mówię im, że przez 20 lat grania w piłkę, też znajdowałem się w podobnych sytuacjach na boisku, też popełniałem błędy i w niektórych boiskowych sytuacjach mogłem zachować się lepiej. Na bazie tego doświadczenia staram się im pomóc i bardzo cieszy mnie to, że moi podopieczni wyciągają z moich słów wnioski i jak dokonujemy analizy jakiejś sytuacji, to później nie powielają już oni danych błędów. Mamy młodych, zdolnych chłopaków w tej drużynie i widać, że chcą oni zajść wysoko.
 
I to widać po waszych dotychczasowych wynikach. Przy podsumowaniu tej rundy, chciałbym na razie skupić się na jednym meczu. Po pojedynku z Orłem w Łękawicy poczuł Pan wraz z piłkarzami sporą ulgę? Bo o ile na „Kolejarzu” zbudowaliście twierdzę nie do zdobycia, to na wyjazdach z regularnym punktowaniem długo mieliście spory problem.
To był ten początek problemów mentalnych, o których mówiłem zarówno zawodnikom w szatni, jak i w różnych wywiadach. W pierwszym spotkaniu ligowym - z Odrą Centrum - dostaliśmy już w pierwszych 10 minutach dwie bramki i tu nawet nie chodzi o to, że ktoś przy strzale zawodnika gospodarzy zachował się źle. Widać było, że nie byli sobą w początkowych meczach. Dla większości piłkarzy przeskok z rozgrywek juniorskich do seniorów był widoczny, co potwierdzały choćby niektóre sytuacje w meczach sparingowych. Chodzi zarówno o podejmowanie decyzji ale także naturalną różnice fizyczną.
 
Na „Kolejarzu” byliśmy za to znacznie pewniejsi siebie, bo w końcu dobrze znamy tą płytę, regularnie na niej trenując. To jest naturalna kolej rzeczy, ale zacząłem od pewnego czasu zwracać uwagę na to, że jesteśmy gotowi na to wyjazdowe zwycięstwo i ono przyjdzie już niedługo. Minęły dwa tygodnie i tak się stało. Teraz mamy na swoim koncie to piąte miejsce, jednak gdybyśmy nie zaprzepaścili tego początku, być może bylibyśmy w tabeli jeszcze wyżej.
 
Czyli można powiedzieć, że zapłaciliście na początku rozgrywek swoiste frycowe.
Jasne, ale ono musiało się szybko skończyć. Przekazywałem chłopakom w szatni, że ja nie zamierzam ich głaskać, bo od tego nie jest piłka nożna. Najlepiej to powiedzieć coś komuś raz, by utkwiło mu to w pamięci i nie popełniał już później podobnych błędów na boisku. Mogę jasno powiedzieć, że jestem osobą wymagającą, bo takim też byłem piłkarzem i obiecałem sobie, że podobnie będę się zachowywał jako trener. Wymagał od siebie i wymagał od innych. To, że płaciliśmy pewne frycowe byłem w stanie wybaczyć i zrozumieć, ale nie mogło trwać to w nieskończoność. Dzięki naszej konsekwencji i skupieniu jesteśmy w takim miejscu, że na rundę rewanżową możemy naprawdę patrzeć z optymizmem. Oczywiście w tym wszystkim zachowujemy jednak odpowiedni spokój, bo wcale nie napalamy się na to, by już w tym sezonie wywalczyć awans do III Ligi.
 
W każdych rozgrywkach, nieważne gdzie będziemy grali w kolejnych sezonach, zawsze od pierwszego meczu będziemy walczyć o jak najwyższe cele. To trzeba sobie jasno powiedzieć - zresztą ja bardzo nienawidzę takiego spostrzeżenia, że jakaś drużyna walczy o utrzymanie. Co to w ogóle jest za motywacja dla piłkarzy? Gramy zawsze o pierwsze miejsce, a inne lokaty mnie nie interesują i można je uznać za przegrane.
 
Gdyby ktoś zakładał, że aktualnie walczycie w IV Lidze o utrzymanie, to biorąc pod uwagę Waszą sytuację w tabeli, właściwie moglibyście już sobie tą wiosnę odpuścić. Już teraz możecie być przecież dość pewnym swego.
I w tym miejscu warto podkreślić mądrość wszystkich osób, zarządzających Rozwojem. Nie wspominaliśmy nigdy o tym, że walczymy o to wspomniane utrzymanie. Jeżeli ma nam się nie udać, to tylko z powodu tego, że po prostu ktoś w tej lidze był od nas lepszy. My na pewno będziemy maksymalnie dobrze przygotowani, intensywnie przepracujemy najbliższe miesiące. Walki i determinacji nam na pewno nie zabraknie i mogę to zapewnić z czystym sumieniem.
 
Odnośnie dalszego podsumowania zakończonej jesieni - świetną statystykę przytoczyła oficjalna strona Rozwoju. Łącznie jesienią na poziomie IV Ligi wystąpiło u Was 23 zawodników, w tym: 23 wychowanków, 20 młodzieżowców, 12 juniorów i 10 debiutantów w seniorskiej piłce. Jesteście na swój sposób przez to ewenementem, ale bilans ten potwierdza, że swój sposób na budowanie drużyny realizujecie w stu procentach.
Zdecydowanie chcemy iść tą drogą. Dzięki takiej postawie dostaliśmy ostatnio wiele gratulacji od trenerów, prezesów innych klubów, ludzi związanych bezpośrednio z Rozwojem oraz po prostu od osób, których nasz los leży im na sercu. Jest to naprawdę piękna sprawa. Na pewno sporo zaryzykowaliśmy przez wybranie takiego modelu budowania pierwszego zespołu. Niesamowity jest również fakt, że nie tylko pierwszy skład jest złożony z samych wychowanków, ale podobnie wygląda sprawa ze sztabem szkoleniowym oraz prezesami klubu, działającymi w Rozwoju od wielu, wielu lat. Oczywiście trzeba pamiętać, że nie dajemy szans debiutu tym piłkarzom tylko dla suchych statystyk.
 
Dla tak zwanej „sztuki dla sztuki”.
Nie, absolutnie nie. W pierwszej drużynie Rozwoju występują zatem sami zawodnicy, którzy na to absolutnie zasłużyli. Dostali oni szansę gry w zamian za dobrą grę w juniorach - od kategorii U-15, U-17 po wspominaną wcześniej Ligę Wojewódzką A1, ale także za odpowiednią postawę w treningach.
 
Więc niedziwne, że część młodych zawodników zapracowała już sobie na zainteresowanie klubów z wyższych lig. Czy można jednak zaryzykować stwierdzenie, że do rundy wiosennej przystąpicie w niemal niezmienionym składzie? Oczywiście mając z tyłu głowy fakt, że nie będziecie pozyskiwali piłkarzy z „zewnątrz”.
Tak, na pewno nie weźmiemy żadnego piłkarza spoza struktur Rozwoju i to już jest postanowione. Będziemy chcieli się wzmocnić, ale tylko zawodnikami w ramach dwóch wariantów - albo piłkarzami, którzy przechodzili kontuzję i wypadli nam na początku sezonu, albo będziemy dawać szansę chłopakom, pukającym do bram pierwszego zespołu z CLJ-ki. Chłopcy prowadzeni przez trenerów Bosowskiego, Sotka i Pągowskiego wykonują tam dobrą robotę i na pewno zasługują na otrzymanie swojej szansy. Widać u nich sporą piłkarską jakość.
 
Czyli pół żartem pół serio można stwierdzić, że tworzycie w Katowicach polski Athletic Bilbao?
Faktycznie można tak powiedzieć (śmiech). Ale jest to naprawdę coś niesamowitego. Możemy o tym sobie mówić na luzie i z uśmiechem, jednak zapewniam, że to wymaga sporo ryzyka, by stworzyć taki projekt i osiągać dzięki temu dobre wyniki. Chwała prezesom za to, że wpadli na taki pomysł, a trenerom za to, że podjęli się tego wyzwania. Jak Pan zresztą widzi, ciężko wymienić kilka przykładów zespołów, stawiających na właśnie taki model działania. Jesteśmy chyba jedynym takim klubem w Polsce. 
 
W takiej sytuacji wypada jedynie życzyć konsekwencji, by trzymać się tego planu nawet wtedy, gdy wyniki Rozwoju - bez względu na poziom rozgrywkowy - nie będą aż tak sprzyjające.
Dziękuję bardzo. My mamy jasno wytyczony cel i będziemy robić wszystko, by rozwijać chłopaków i by wytrzymywali oni presję podczas meczów ze starszymi, bardziej doświadczonymi od siebie zawodnikami. Nie chce też jednak za daleko wybiegać w przyszłość, bo nawet nie wiem, jak to będzie wyglądało w moim przypadku. Mam oczywiście nadzieję, że prezesi mnie nie zwolnią (śmiech), bo cały czas chce pomagać temu klubowi. Mam również swoje plany, związane choćby z realizacją kursu UEFA PRO czy trenowaniem klubów w wyższych klasach rozgrywkowych. Najpierw oczywiście trzeba się dostać do tej elitarnej szkoły trenerskiej, więc jeśli chodzi o mnie, po prostu wszystko czas pokaże.
 
Nie zapominając przy okazji o Norwegii.
Oczywiście (śmiech) Są plany, które pewnie byłyby zrealizowane jeszcze w tym roku, aby pozwiedzać ten kraj jeszcze bardziej. Niemniej na pewno będzie okazja ku temu, żeby to zrealizować - w końcu staramy się tam jeździć co roku na ryby i łowić na fiordach. Mam taki swój plan, by to właśnie w Norwegii rozegrać swój ostatni mecz w piłkarskiej karierze. Jest tam jedno z najpiękniej położonych boisk na świecie (HENNINGSVÆR Lofoty) fantastycznie było by tam kiedyś zagrać. 
 
Tego też zatem życzę - tym bardziej, że Norwegia to faktycznie piękne miejsce. Wracając jednak do tematu pierwszej drużyny Rozwoju, wspomniał Pan już poniekąd o zawodnikach kontuzjowanych. Jak zatem wygląda sytuacja zdrowotna Patryka Gembickiego i Daniela Kaletki? Zapewne Pan przyzna, że ich brak pod koniec rundy jesiennej był widoczny.
Patryk to był chłopak, który nam bardzo mocno pomógł. Jeżeli niemal na początku rundy wypadł ktoś taki, kto miał wymierny wpływ na wynik drużyny za sprawą swoich goli i asyst, a ponadto ma doświadczenie z wyższych szczebli rozgrywkowych, była to bolesna strata. Podobnie było z Danielem, więc naprawdę szkoda, że tak to się potoczyło. Tej dwójce życzę przede wszystkim szybkiego powrotu do zdrowia, bo są to piłkarze, którzy się mega starają i zawsze są przy drużynie - nie tylko na „Kolejarzu”, ale również przy spotkaniach wyjazdowych. Ich serca na pewno biją dla tego klubu, więc chcemy, by jak najszybciej wrócili oni do regularnej gry.
 
Chociaż można powiedzieć, że nieszczęście jednego jest szczęściem drugiego. Tak było na przykład w przypadku Roberta Woźniaka, który wręcz idealnie wszedł w buty Patryka Gembickiego.
Racja, zresztą Robert w trakcie tych ostatnich miesięcy naprawdę świetnie rozwinął się piłkarsko. Jest on bardzo zawzięty, na nic nie narzeka i nawet jeżeli zmagał się on z drobnymi urazami, zawsze był gotowy do gry i chciał pomagać drużynie. Cenimy sobie Roberta oraz jego dotychczasowy dorobek 10 goli, ale on sam i jego koledzy wypracowali wspólnie na tyle dużo sytuacji, że śmiało mógł ich zdobyć 20. Czas pokaże, gdzie Robert się zatrzyma i jakie są jego możliwości, bo drzemiący w nim potencjał jest niewątpliwie spory.
 
Zatem, biorąc pod uwagę już cały zespół, co określiłby Pan za jego najmocniejszą stronę?
Na pewno trener (śmiech).
 
Spodziewałem się takiej odpowiedzi (śmiech).
Nie no, tak już poważnie mówiąc, na pewno wspomniałbym o kolektywie i wizji gry. Bo to że byliśmy w stanie osiągnąć tak korzystny rezultat, na pewno zawdzięczamy bardzo dobrej atmosferze w zespole. Potwierdzał to chociażby w wywiadach mój asystent Piotr Barwiński, który wspominał, że dawno nie spotkał się z tak dobrze zgraną ekipą i nie miał aż takiej przyjemności z przychodzenia na każdy kolejny trening. Dodatkowo każdy z nas wie, co już zresztą kilkukrotnie wspomniałem, że tylko ciężką pracą możemy dojść na szczyt. Pojawiały się niegdyś głosy, że ktoś popatrzył na te przygotowania i stwierdził, że przecież „to jest tylko czwarta liga”. Takie osoby są jednak błyskawicznie prostowane, dzięki czemu cały czas robimy swoje.
 
Akurat jeszcze w kontekście atmosfery, to Rozwój chyba zawsze z niej słynął.
To prawda i nawet gdy dzwonią do mnie osoby, z którymi miałem okazję tutaj występować, do tej pory często wspominamy sobie różne sytuacje z meczów czy z szatni. I choć wielu z nas rozjechało się po Polsce czy po świecie, a dodatkowo stadionu przy Zgody już właściwie nie ma, cały czas mamy ze sobą kontakt, a ponadto mamy już swoją nową tymczasową siedzibę. Dzięki wsparciu miasta możemy teraz grać na stadionie Kolejarza i liczymy na to, że wyciągnie do nas pomocną dłoń i sprawi, że obiekt przy Asnyka będzie dedykowany naszemu klubowi. Niesamowicie na to czekamy i wierzę w to, że i tam napiszemy wiele pięknych wspomnień dla całego Rozwoju.
 
Rozwój czeka na stadion przy Asnyka, na „Kolejarzu” z kolei osiągacie rewelacyjne wyniki, ale jednak na myśl o obiektach przy Zgody jeszcze kręci się Panu łezka w oku?
Oczywiście, tym bardziej że często przejeżdżamy obok stadionu i pozostawionych tam obiektów. Niestety nic już nie wygląda tam tak, jak choćby jeszcze z półtora roku temu. Pamięć jednak pozostanie. Liczymy że już na Asnyka przedłużymy swoją dobrą serię i będziemy prezentować się tak, jak ma to miejsce na naszym aktualnym domowym obiekcie.

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również