W poszukiwaniu białej... trumny

30.12.2020

W groundhoppingowych peregrynacjach po boiskach prowincjonalnych na koniec zaglądamy za naszą południową granicę. Tam piłkarski mecz – choćby na dziesiątym poziomie rozgrywkowym (u nas kończy się na dziewięciu szczeblach) – to święto dla całej wioski.

Pandemiczne obostrzenia – a mieliśmy z nimi w roku 2020 do czynienia w sumie przez kilka miesięcy (wiosną i jesienią) – sprawiły, że turystyka boiskowa utraciła jeden ze swych najważniejszych atutów: możliwość oglądania meczu w szerszym gronie, w gronie miejscowych sympatyków futbolu. A to oni przecież tworzą lokalny koloryt – czasem bardzo magiczny; są źródłem emocji niejednokrotnie dorównujących tym na murawie; pozwalają na zapełnianie kart pamięci cyfrowych aparatów niepowtarzalnymi – często również niewytłumaczalnymi... - obrazkami.


Do tych ostatnich – to akurat krajowe spostrzeżenie – należą na przykład... sklepowe wózki stojące w sąsiedztwie stadionowej toalety; Jacek Bula utrwalił ten widok w Landeku, gdzie gra na co dzień czwartoligowa Spójnia. Ale tenże „gadżet” pojawił się na jego fotografiach także w Ostrawie: opiera się na nim kibic stojący za jedną z bramek. - Sprawiało to wrażenie, jakby... został przez małżonkę wysłany na zakupy, i wykorzystał ten fakt, by na kilkadziesiąt minut „urwać się” na mecz piłkarski – uśmiecha się raciborzanin.

Nie on jeden znajduje sporo przyjemności w odwiedzaniu sportowych aren za naszą południową granicą. - Mam czasami wrażenie, że w Polsce kibic chcący obejrzeć widowisko piłkarskie to zło konieczne. Jakby kluby funkcjonowały same dla siebie i dla swych zawodników – analizuje cytowany we wcześniejszych częściach naszej opowieści Mariusz Zieliński. Kawiarnia, bar czy... zwykła piwiarnia sąsiadująca z boiskiem i trybunami to w polskiej rzeczywistości przypadki incydentalne. Tymczasem w Czechach takie połączenie to norma; dziwi raczej sytuacja odwrotna. A jeśli jej nie ma, zawsze rozstawiany jest przenośny grill i przywożony rollbar, z którego leją się (hekto)litry piwa. Znany jest przypadek, kiedy to w jednej z czeskich wiosek miejscowi specjalnie przywieźli na boisko ów bar na kółkach i rozpalali ogień pod rusztem (akurat pogoda nie sprzyjała wiejskiemu festynowi okołomeczowemu) na widok dwóch czy trzech samochodów pełnych „turystów stadionowych” z Polski. A ci – w myśl swych zwyczajów – nigdy nie stronią od spróbowania wytworów miejscowej gastronomi. - Faktem jest, że u naszych sąsiadów infrastruktura okołoboiskowa – bo przecież trudno ją nazwać okołostadionową, skoro to nie stadiony... - jest dużo lepsza. Myślenie klubowych działaczy jest tam następujące: warto obniżyć do minimum ceny biletów, by potem zarobić więcej, sprzedając piwo i kiełbaski, a dla dzieci – lody i watę cukrową – mówi Bula, a potwierdzeniem jego słów są zdjęcia, na których – prócz zatwardziałych męskich sympatyków „kopanej” - sporą część widowni stanowi płeć piękna i dzieci właśnie (choć – co widać na fotce – niekoniecznie zawsze zainteresowane boiskową rywalizacją).


Dlatego na czeskich arenach piłkarskich nie dziwi widok huśtawek czy drabinek dla najmłodszych, sąsiadujących z placem do gry dla piłkarzy. - U nas też już jednak – zwłaszcza tam, gdzie klub utrzymywany jest przez gminę – pojawia się tego typu infrastruktura. Plac zabaw i „tyrolka” funkcjonuje już na sportowej arenie w Nakle Śląskim, widziałem też podobne urządzenia w Ornontowicach – podkreśla Mariusz Zieliński.

Ale w Polsce to wciąż mniejszość. Natomiast dzięki biznesowemu sposobowi myślenia o meczu piłkarskim (najpierw przyciągnąć, potem namówić na wydatek), w Czechach na mecz 4. czy 5. ligi – nie mówiąc o klasach niższych – można wejść już za 20 koron (ok. 3,40 zł), podczas gdy u nas nawet w A-klasie tak zwane cegiełki na klub kosztują co najmniej 5 złotych. Na marginesie: nie wszędzie owe wejściówki są sprzedawane, za to... - Zdarzyło mi się parokrotnie – z takim przypadkiem miałem ostatnio do czynienia na meczu Czarnych w Suchej Górze, dzielnicy Bytomia – że w przerwie meczu miejscowy zawodnik bądź działacz po prostu chodzi wśród obecnych widzów z przysłowiową czapką, zbierając do niej datki „co łaska” na działalność klubu. Ot, trochę jako farorz w trakcie niedzielnej sumy – śmieje się Zieliński. Zwyczaj jest transgraniczny, o czym przekonuje poniższe zdjęcie Jacka Buli, wykonane we Vratimowie. Rolę czapki – a może kościelnej tacy? - pełni tym razem tradycyjna świnka-skarbonka!

 


Czesi, najwyraźniej przyzwyczajeni już do rozwijającego się dynamicznie hobby polskich groundhopperów, nie skąpią nie tylko poczęstunku, ale też ciekawych opowieści. - W Horním Benešovie najpierw uraczono nas miejscowym piwem, a później opowieścią o historii browaru, z którego trunek pochodził. Okazało się, że jego założycielem był dziadek Johna Kerry'ego, niegdysiejszego kandydata na prezydenta USA, a potem – sekretarza stanu w administracji Baracka Obamy! - tłumaczy Jacek Bula, który – jak już sygnalizowaliśmy – pasjami zbiera i zapisuje tego typu obyczajowe historie. Z Orlovej (między Karwiną o Ostrawą) zapamiętał na przykład nagłą interwencję policji, gdy miejscowi fani w pewnym momencie zarzucili murawę serpentynami – obrazek niczym z mundialu Argentina'78. Nie o przerwę w grze i nie o zaśmiecanie środowiska chodziło jednak stróżom prawa; dzień wcześniej odebrali zgłoszenie o włamaniu do jednego z biur, z którego... zginęły właśnie tego typu akcesoria! - O ile wiem, skończyło się wtedy bez konsekwencji karnych; fani futbolu dogadali się z poszkodowanym i z policją, że zwrócą koszty zagrabionych towarów i pokryją inne straty – wyjaśnia nasz rozmówca. Ale są i historie, których wyjaśnić... właściwie nie sposób. W jednej z czeskich nadgranicznych miejscowości nasi rodzimi groundhopperzy – swobodnie rozmawiający na trybunach po polsku – usłyszeli od siedzącej przed nimi pary w starszym wieku zaskakujące pytanie: „Gdzie u was można kupić... białą trumnę?”. Prawda, że przeżycie z kategorii mistycznych? W kraju też można przeżyć zaskakujące – ze względu na rozbieżność przekazu... - emocje, czego dowodem poniższa fotka stadionowej bramy w Studziennej.

Poza walorami krajo- i kulturoznawczymi podróży stadionowych, jest jeszcze i walor czysto sportowy: czyli samo widowisko piłkarskie oraz jego uczestnicy. - Ja uprawiam nie tyle groundhopping, co „meczing” - śmieje się Mariusz. - Nie chodzi wyłącznie o same obiekty, nie przyjeżdżam na puste boiska. Muszę na nich zobaczyć piłkarskie spotkanie.

A że jeździ na mecze od lat i zna doskonale środowisko futbolowe, z łatwością wyławia „perełki” - czyli zawodników grających niegdyś w ekstraklasie, a nawet reprezentacji, dziś przeżywających swą „drugą młodość” w niższych ligach. - Ostatnio, podczas wizyty w Szczejkowicach, na ławce gości, czyli rezerw LKS-u Bełk, dostrzegliśmy Sławomira Palucha. Pełni w ekipie rolę grającego trenera, więc w samej końcówce... został poproszony przez grono stadionowych obieżyświatów, by sam siebie desygnował do gry – w celu uwiecznienia kadrowicza na kliszy. I tak się – jak widać – stało!



By pozostać w kręgu raciborsko-rybnicko-gliwickim – to przecież „teren buszowania” Jacka Buli – dodajmy, że Arkadiusza Kłodę spotkać można w składzie LKS Raszczyce, Ryszarda Remienia – w Twardawie, Ireneusza Marcinkowskiego – w Grzegorzowicach, Jacka Trzeciaka – w Zawadzie Książęcej. Michał Zieliński – najmłodszy w wymienionym gronie – swoje 100 metrów w 6 sekund (pamiętacie ten jego żart przed kamerami?) przebiega zaś w koszulce Naprzodu Żernica. Groundhopperzy szukają też byłych graczy polskich klubów (i ich śladów) po drugiej stronie granicy. Siedzibę TJ Chlebicov zdobią koszulki Dyskobolii Grodzisk Wlkp. oraz Piasta Gliwice – bo w tym zespołach grał Lumir Sedlaček. Dopiero tu przekonujemy się więc, że zdobywca Pucharu i Superpucharu Polski (w barwach płockiej Wisły) wcale nie jest wychowankiem klubu Slezský FC Opawa (jak podają znane – choć najwyraźniej nie do końca wiarygodne...) piłkarskie portale internetowe, ale właśnie malutkiego klubiku spod Opawy. Zaś w miejscowości Krásno nad Kysucou „polska delegacja” przy ławce trenerskiej miejscowego zespołu natknęła się – i ucięła z nim sobie długą pogawędkę, również ku jego radości – na Pavola Staňo, najstarszego cudzoziemca w polskiej ekstraklasie w całych stuletnich dziejach gier o mistrzostwo Polski.

Od lat tak zwana mądrość ludowa przekonuje nas, że „podróże kształcą”. Podróże – jak widać – w każdym wydaniu; również te związane z – banalnym, wydawałoby się – kibicowaniem drużynom piłkarskim. Trzeba więc trzymać kciuki, by przeklęta pandemia jak najszybciej wypuściła nas ze swych objęć. I trzeba mieć nadzieję, że – dla dobra całego futbolu – widzowie wrócą na trybuny równie licznie, jak przed atakiem koronawirusa. A że będą wśród nich i bohaterowie naszej trzyczęściowej opowieści – nie mamy wątpliwości!

autor: Dariusz Leśnikowski

Przeczytaj również