Trener BKS-u bez ogródek. „Cały klub wożę w bagażniku”

24.06.2019

W lipcu ubiegłego roku władze Bialskiego Klubu Sportowego Stal podjęły decyzję o wycofaniu się z rozgrywek III ligi. Poszukiwania sponsora, który wspomógłby zespół, wpłacając ok. 200 tysięcy złotych potrzebnych do zamknięcia budżetu, zakończyły się fiaskiem. W wyniku tych wydarzeń z klubu o wieloletnich tradycjach odeszli prawie wszyscy zawodnicy, a nowa drużyna w sezonie 2018/2019 wystartował w klasie okręgowej. Osobą, która podjęła się odbudowy bialskiej Stali jest Mirosław Szymura, szkoleniowiec o uznanej renomie na Podbeskidziu. Jak sytuacja w Bielsku-Białej wygląda rok po degradacji?

Bartłomiej Budny/bks.bielsko.pl

Mateusz Antczak: Zacznijmy bez zbędnej kurtuazji. Po co podjął się Pan tak trudnego, wręcz karkołomnego zadania?
Mirosław Szymura:
Moja decyzja o poprowadzeniu BKS-u motywowana była wyłącznie miłością do tego klubu. Od dziecka wpajano mi czerwono-żółto-zielone tradycje, przez co w wieku ośmiu lat przyszedłem na swój pierwszy trening do bialskiej Stali. Przebrnąłem przez wszystkie drużyny juniorskie i jako siedemnastolatek zadebiutowałem w zespole seniorów, który wtedy występował w trzeciej klasie rozgrywkowej w Polsce. Otrzymałem tutaj także pierwszą szansę realizowania się w roli trenera. Przejąłem rocznik '84. i tak zaczęła się moja przygoda z tym zawodem. Powrót do BKS-u był dla mnie jak powrót do domu.

A jakie to uczucie przyjechać do klubu i zastać prawie pustą szatnię?
Pracowałem w wielu drużynach na różnym poziomie rozgrywkowym, ale z taką sytuacją spotkałem się pierwszy raz w życiu. Nie załamałem się jednak. Wręcz przeciwnie, kiedy otrzymałem propozycję, od razu zacząłem kompletować zespół. Z rodzinnych wczasów w Turcji dzwoniłem do chłopaków i sukcesywnie werbowałem ich do drużyny. Dużo pomógł mi w tym Tomek Gala, który oprócz bycia zawodnikiem pełni też funkcję mojego asystenta. Swoją drogą, myślę, że jesteśmy mocnym kandydatem do nagrody „niespodzianki” sezonu na tegorocznej gali Futbolowe Asy Beskidów. Uważam, że zebranie w dwa tygodnie 20 mężczyzn, którzy są w stanie rywalizować w klasie okręgowej i co więcej, znajdować się w czubie tabeli, jest nie lada wyczynem. A to udało nam się zrobić.

Jak przepracowaliście okres przygotowawczy przed sezonem?
Na okres przygotowawczy nie było czasu. Zebraliśmy się, kilka treningów i zaczęliśmy grać.

Sezon w klasie okręgowej zakończyliście na trzecim miejscu, dziewięć punktów za zwycięzcą – Beskidem Skoczów. Jest to klub, w którym pracował Pan przed zasileniem szeregów BKS-u, a atmosferę podgrzewa także fakt, iż drużyna ze Skoczowa prowadzona jest przez Kamila Sornata, niegdyś Pańskiego zawodnika. Na ile traktuje Pan tę rywalizację osobiście?
Życzę im jak najlepiej. W Skoczowie przeżyłem wspaniałe chwile i wciąż jestem związany emocjonalnie z tą drużyną. Do Beskidu trafiłem cztery lata temu i na dziesięciolecie klubu udało nam się wywalczyć awans do IV ligi. Była to ogromna radość. W tym samym roku urodziła się moja młodsza córka, tak więc bardzo dobrze wspominam tamten okres. A co do Kamila, szacunek za sposób w jaki rozegrał mecz przeciwko nam w rundzie jesiennej. Beskid zaskoczył nas częstymi atakami bokami boiska, wykorzystując do tego swoich nieprzeciętnie szybkich skrzydłowych. Chociaż warto zaznaczyć, że my również pomogliśmy im tego dnia wyjątkowo słabą grą. W rezultacie przegraliśmy to spotkanie aż 0:5.

Wiosenna rywalizacja z Beskidem wyglądała jednak znacznie lepiej.
To pokazuje jaki progres wykonaliśmy w stosunkowo krótkim okresie. Pomimo, iż trzy punkty znowu przypisali sobie skoczowianie, z boiska schodziliśmy z podniesionymi głowami. Do meczu przystąpiliśmy bez jednego z naszych napastników, a drugi z powodu kontuzji opuścił murawę już w 13. minucie. Tak więc, graliśmy bez zawodników, którzy łącznie strzelili dla nas 44 gole. Emocji i kontrowersji nie brakowało. Prowadzenie objęliśmy zaraz po gwizdku, rozpoczynającym drugą połowę meczu. Niestety szybko je straciliśmy i było już 1:1. Później obrońca ze Skoczowa w walce w polu karnym przypadkowo „wyrywał” bark naszemu zawodnikowi. Pech tak chciał, że był to mój trzeci atakujący. Dla mnie ewidentny faul, jednak sędzia nie podyktował „jedenastki”. Za to kilka minut później, takową przyznał Beskidowi. Janek Syc obronił jednak karnego i wymiana ciosów trwała dalej. Niestety, w 85. minucie naszym rywalom udało się zdobyć bramkę i dowieźć ten wynik do końca. Niemniej jednak, uważam, że jesteśmy moralnymi zwycięzcami tamtego spotkania.

Bartłomiej Budny/bks.bielsko.pl

Podczas Pańskiej pracy w Skoczowie miała miejsce także nietypowa sytuacja związana z kadrą trenerską. Jak układała się wasza współpraca?
To prawda. Funkcję drugiego trenera pełnił wówczas mój poprzednik, Marcin Michalik. Przyznaję, że z początku trochę obawiałem się, jak będzie to wyglądało. Okazało się jednak, że bardzo dobrze się dogadujemy. Poznaliśmy się także prywatnie – świetny człowiek.

Jak widać, na atmosferę w drużynie nie można było narzekać. Sukcesów na boisku też nie brakowało, gdyż awansowaliście do wyższej klasy rozgrywkowej, a Pan otrzymał wyróżnienie dla najlepszego szkoleniowca bialskiej „okręgówki”. Później pewnie utrzymaliście się w IV lidze, zajmując miejsce w środku tabeli. Po tym sezonie władze klubu podjęły jednak – wydaje się - irracjonalną decyzję o zmianie trenera. Co poszło nie tak?
Ten zawód nauczył mnie pokory i zawsze z tyłu głowy mam powiedzenie, że „trener walizki do końca nie rozpakowuje”. Tak już jest. Myślę, że ważną rolę odegrał czynnik ekonomiczny. Dla kibica najważniejsze jest, aby jego drużyna wygrywała. Wtedy trybuny świętują, a klub jest na ustach całego miasta czy wioski. Prezesi z niższych lig dobrze o tym wiedzą i dlatego często nie zależy im na awansach. Zdecydowanie więcej osób przyjdzie na mecz Skoczów – Cieszyn, aniżeli Skoczów – Jedność Przyszowice. Koszty wzrastają trzykrotnie a zainteresowanie maleje. To się po prostu nie opłaca. Stąd też, w tym sezonie ponownie mamy przyjemność oglądać Beskid w „okręgówce”.

Wróćmy jednak jeszcze do Bielska-Białej. Mimo dwukrotnej porażki z liderem tabeli, kibice Stali na pewno mogą być zadowoleni ze zwycięstwa nad Góralem Żywiec, którego sympatycy, jak wiemy, mają wyjątkowo „nie po drodze” z fanatykami BKS-u.
Z pewnością. To było niesamowite spotkanie, ewenement na skalę kraju. Nie przypominam sobie drugiej takiej sytuacji, kiedy na mecz klasy okręgowej sprzedano ponad dwa tysiące biletów. Prawdopodobnie, ani mi, ani większości z tych chłopaków, coś takiego już więcej nie przydarzy się w życiu. Dlatego nasze zwycięstwo cieszy jeszcze bardziej. A swoją drogą, to jest właśnie urok lokalnej piłki. W niedziele grasz na pięknym, wielkim stadionie przy hucznych trybunach, a trzy dni później jedziesz do Pruchnej w pole kukurydzy, gdzie dookoła boiska stoi sześć osób (śmiech).

A co sądzi Pan na temat przedmeczowego zachowania kibiców, którzy wtargnęli na murawę stadionu w celu podbiegnięcia do sektora zajmowanego przez gości z Żywca?
Wiadomo, że nikt nie będzie pochwalał takich burd. Na to nie ma miejsca w futbolu. Niemniej jednak, już podczas meczu kibice stworzyli rewelacyjną atmosferę i ich wsparcie zdecydowanie pomogło nam w lepszej grze. Wraz z gwizdkiem sędziego rozpoczęło się prawdziwe piłkarskie święto.

Teraz organizacja w klubie wygląda lepiej niż na początku sezonu?
Warunki są trudne. Przede wszystkim nie mamy boiska. Cały klub wożę w bagażniku. Mam tam piłki, koszulki i wszystko, co potrzebne aby rozstawić kilka ćwiczeń. Trenujemy na obiektach miejskich i zdarzają się takie sytuacje, że przez błędy ludzkie i niedomówienia inne drużyny wpisują się w harmonogram zamiast nas [na całej płycie odbywał się trening Football Academy prowadzonej przez Marka Sokołowskiego (dzieci ok. lat ośmiu), a seniorzy Stali dostali skrawek murawy za jedną z bramek – przyp. M.A.]. Wszędzie jesteśmy gośćmi. Jeżeli chcemy choć trochę poćwiczyć na naturalnej trawie, to dzwonimy po okolicznych klubach, żeby ktoś udostępnił nam swoje boisko. Inną sprawą jest, że gramy w lidze amatorskiej, przez co nie zawsze mam do dyspozycji wszystkich zawodników. I tak na przykład, w rundzie jesiennej na mecz z Błyskawicą Drogomyśl pojechaliśmy w jedenastu, w tym dwóch zawodników z drużyny juniorskiej, których pierwszy raz widziałem na oczy. Wiosną było lepiej, bo było nas trzynastu. Taka już jest specyfika tej ligi.

W lipcu stadion, na którym trenujecie i rozgrywacie mecze, ma zostać oddany do remontu. Wiecie już, gdzie będziecie występować w następnym sezonie?
Plan jest. Mam rozpisany cały okres przygotowawczy i teraz staramy się nawiązać współpracę z jakimś klubem na ten czas. Co do boiska, to jest ono w opłakanym stanie i wręcz woła o remont. Więc z jednej strony pojawia się problem z długością trwania robót, lecz z drugiej cieszymy się, że będziemy mieli lepsze warunki. To jest trochę jak z remontem domu. Musisz chwile przeboleć, żeby później mieć dobrze.

A dlaczego miasto nie docenia tradycji klubu i zmuszeni jesteście radzić sobie w taki oto sposób?
To jest bardzo trudne pytanie. Wydaje mi się, że aby znaleźć na nie odpowiedź, należałoby cofnąć się w czasie o kilkanaście lat. Myślę, że stoją za tym pewnie relacje międzyludzkie, niekoniecznie przyjazne. Sam klub zapewne też nie jest bez winy. Kiedy bialska Stal była bardzo mocną drużyną, coś złego wydarzyło się w BKS-ie i wszystko się jakoś rozmyło.

Ewentualny sponsor rozwiązałby wszystkie wasze problemy?
Na pewno jest on bardzo potrzebny, chociaż sponsorzy byli i są do dziś. Większe nadzieje upatruję jednak w nowo wybranym zarządzie. To są ludzie bardzo kreatywni, którzy już na starcie wnieśli dużo ciekawych pomysłów. Co prawda nie mamy boiska, ale BKS Stal dysponuje przecież dużą, atrakcyjną halą sportową i hotelem. Są plany, aby wykorzystać tę infrastrukturę i poprzez różne inwestycje ponownie zbudować siłę tego klubu. To co jednak najbardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że są to właściwi ludzie, to fakt, że na samych pomysłach się nie kończy. Pierwsze kroki są już w trakcie realizacji.

Czyli widać światełko w tunelu?
Jak najbardziej! Jestem mocno zbudowany tym co obecnie dzieje się wewnątrz klubu. Ponadto nie dochodzą mnie żadne słuchy, które świadczyłyby o chęci opuszczania drużyny przez moich zawodników. Myślę, że uda nam się również poczynić jakieś wzmocnienia i do nowego sezonu przystąpimy w jeszcze silniejszym składzie. O aspekt sportowy się nie martwię. Wierzę też, że obecnie BKS jest w dobrych rękach i od strony organizacyjno-ekonomicznej będzie to wyglądało coraz lepiej. Walczymy dalej i nikt nie zamierza się poddawać!

autor: Mateusz Antczak

Przeczytaj również