Sąsiedzi na salonach. "Czyż to nie piękne dla naszej historii?"

21.02.2020

Dzieli ich 13 lat i... 300 metrów odległości. W ekstraklasowej tabeli też są sąsiadami. W niedzielę w Krakowie o bardzo ważne, ligowe punkty zagra ze sobą dwóch trenerów pochodzących z tej samej, niespełna 16-tysięcznej miejscowości. Choć radzionkowianie Artur Skowronek i Mirosław Smyła do piłkarskiej elity zmierzali zupełnie różnymi drogami, ich losy i szlaki krzyżują się nie po raz pierwszy.

Łukasz Laskowski, Krzysztof Porębski / PressFocus

Miasto wymagające

Mirosław Smyła i Artur Skowronek twierdzą, że ich miejscowość ma niepowtarzalną specyfikę, która pomogła im w karierach i codziennym życiu. - To miasto ludzi z wielkimi, szczerymi emocjami. Panuje w nim rodzinna atmosfera, a to pcha Radzionków do ciągłego rozwoju. Tam ciągle się coś dzieje, ciągle coś się buduje. To odzwierciedlenie charakteru mieszkańców tego miejsca. Jest ich niewielu, ale stanowią zgraną społeczność i napierają do przodu. Pozostając przy futbolu, ostatnio powstało tam w końcu boisko, a mam nadzieję że to dopiero początek i podzieje się w tej kwestii więcej. Bo Radzionków lubi sport, ma dużo miejsc do codziennej rekreacji, tam zawsze dąży się do nakreślonego celu - mówi trener Wisły.

-  "Ciderland" to specyficzne miejsce. Mówi się tu, że jeśli ktoś w Radzionkowie powie ci na "Ty", to znaczy, że cię ceni. Zyskać sympatię i szacunek tej społeczności to coś dużego. Trzeba sobie na to zasłużyć, nikt nie dostaje tu niczego za darmo. Tu ludzie dbają o dostojność, o wizerunek, o czystość, o wszystko co związane z rodzinnością. Radzionków jest miastem wymagającym, ale bardzo motywującym. Nie da się tam być anonimowym, bo w tej niedużej grupie mieszkańców ludzie się nawzajem znają. Bardzo sobie to cenię, to determinuje we mnie dbałość o szczegóły - opowiada Mirosław Smyła.

Co ciekawe, obaj trenerzy w Radzionkowie domy mają niemal "miedza w miedzę". - Tak było w moim pierwszym miejscu zamieszkania, w dzielnicy Rojca, tak jest i teraz. Mamy do siebie bardzo blisko, jakieś 200-300 metrów - potwierdza Skowronek.

Różne drogi

Start z niemal tego samego adresu wcale nie oznacza, że trasa do celu będzie podobna. Ścieżki, którymi swoje CV wydeptywali obaj trenerzy różniły się diametralnie. I to ten młodszy długo wyprzedzał "sąsiada", pędząc w stronę Ekstraklasy. Kiedy Artur Skowronek jako 29-latek debiutował w roli pierwszego trenera I-ligowego wówczas Ruchu Radzionków, o 13 lat starszy Mirosław Smyła pracował w III-ligowym Rozwoju Katowice. Na to, by znaleźć się tam, skąd startował jego krajan, musiał zaczekać jeszcze ponad 6 lat. - Nie było we mnie czegoś takiego jak zazdrość. Gdybym był zazdrosny, może nie pracowałbym teraz w Ekstraklasie, bo byłbym już tak zniechęcony, że odpuściłbym temat. Są po prostu różne trasy. Ja żeby dotrzeć do celu jechałem tymi okrężnymi. Widocznie było mi pisane, by najpierw zrobić awans z okręgówki, później z IV ligi, następnie przejść do Rozwoju Katowice z którym wywalczyliśmy promocję do ligi II, wykonać podwaliny pod awans Zagłębia Sosnowiec na zaplecze Ekstraklasy, a na nim utrzymać Wigry Suwałki. Musiałem przejść po kolei wszystkie poziomy, by dostać szansę walki o utrzymanie w elicie z zespołem Korony Kielce. Kto wie, może to nie koniec? Może jeszcze zawalczę o Mistrzostwo Polski? - puszcza oko szkoleniowiec "Złocisto-Krwistych". - Mirek jest człowiekiem, który w naszych relacjach nie patrzy na tą różnicę pokolenia. To taki normalny gość, a przy tym dobry trener. Każde nasze spotkanie to wartościowa rozmowa i duża doza humoru. Ma do wielu spraw dystans, a to dobra cecha w codziennej pracy. Cieszy się tym zawodem każdego dnia. Potrafi budować atmosferę, swoim poczuciem humoru szybko rozładować emocje. Tego nie da się kupić, to trzeba w sobie mieć. Przy tym jest świetnie przygotowanym szkoleniowcem, który wie jak poprowadzić swoją drużynę. - charakteryzuje starszego kolegę trener Wisły.

Artur Skowronek z drużyną Ruchu Radzionków po wygranych derbach z Polonią w Bytomiu, rok 2011 (fot. Rafał Rusek/PressFocus)

Z poczuciem misji

Choć Mirosław Smyła przez całe życie na stałe mieszkał w Radzionkowie, z miejscowym Ruchem nigdy nie był związany. Zarówno jako zawodnik, jak i trener, swoje początki budował w bytomskiej Polonii. Piętno na radzionkowskim futbolu odcisnął dopiero niedawno, za to zrobił to całkiem solidnie. - Wszystko zaczęło się od słów mojej żony, która powiedziała: "jeździsz po całym świecie, zrób w końcu coś dla miejscowości, w której mieszkasz od urodzenia" - wspominał kiedyś na łamach naszego portalu, opowiadając o początkach Szkoły Mistrzostwa Sportowego, której powstanie zainicjował.

-  Zawsze przyglądałem się Ruchowi, a nigdy nie miałem okazji by w nim zagrać, lub pracować w roli trenera. Tak się fatalnie złożyło, że jego stadion, położony w granicach Bytomia, niedawno zniknął z powierzchni ziemi. Gdy było już jasne że do tego dojdzie, ta myśl nie dawała mi spokoju. Skrzyknęliśmy się w kilka osób, wpadliśmy na pomysł, by stworzyć Szkołę Mistrzostwa Sportowego dla młodych adeptów piłki w Radzionkowie. Do inicjatywy szybko przekonał się burmistrz. Za tym poszło wybudowanie boiska. Co prawda ze sztuczną nawierzchnia i nie jest to stadion, ale... na ten moment na pewno uratowało to sytuację w mieście. Teraz i klub ma w nim w końcu swoje miejsce - opowiada z dumą o swoim "dziecku" Smyła. - Instytucja funkcjonuje już trzeci rok, ma 150 uczniów, kilku z nich już gra w pierwszej drużynie IV-ligowych "Cidrów". Trzeba być cierpliwym, niech chłopcy realizują swoje marzenia. Oni się dopiero rozwijają, ale za chwilę powinni być dużym wzmocnieniem miejscowego Ruchu. Mogą się uczyć i trenować w jednym miejscu, mają otwartą ścieżkę do dorosłej piłki, nie muszą teraz wyjeżdżać w Polskę i szukać dla siebie rozwiązań. A kto wie, może uda się wyszkolić talent na miarę Arka Milika? - zastanawia się szkoleniowiec, który z grającym obecnie we włoskim Napoli napastnikiem miał okazję pracować u progu jego kariery w Rozwoju Katowice.

Mirosław Smyła jest jednym z inicjatorów powstania działającej od 3 lat SMS w Radzionkowie (fot. Z. Taul/Ruch Radzionków)

Dziś, choć w zawodowej pracy skupia się wyłącznie na Koronie, wciąż w wolnym czasie dogląda tego, co dzieje się w SMS-ie. - Moim ulubionym miejscem w Radzionkowie jest mój dom przy Reymonta, taras i wyjście do ogrodu. A kilkaset metrów stamtąd jest wejście do budynku SMS-u. Kiedy pojawia się mentalny dół, dzieje się coś niedobrego, człowiek chce wstać z kolan, to wystarczy przejść się po korytarzach szkoły i zbić 150 "piątek" z uśmiechniętymi, ale zdyscyplinowanymi dzieciakami, które aż kipią energią. Po takim "spacerku" człowiek do wszystkiego nabiera dystansu i wraca do pracy mentalnie wypoczęty - zapewnia Smyła.

Charakter lekiem na kryzys

Ostatni raz Smyła i Skowronek na jednym boisku spotkali się całkiem niedawno i to... w jednej drużynie. Latem ubiegłego roku, przy okazji obchodów 100-lecia Ruchu Radzionków, wzięli udział w meczu pokazowym. Współpraca okazała się owocna. - Wspólnie strzeliliśmy nawet bramkę. Artur asystował, ja miałem szczęście trafić do siatki - śmieje się Smyła.

Na trenerskim szlaku ich drogi przecinały się jednak dość rzadko. W podobnym momencie dopadł ich za to zawodowy kryzys. W listopadzie 2015 roku, po niepowodzeniu w I-ligowej Olimpii Grudziądz, bez pracy został Artur Skowronek. Szansę powrotu z "czyśćca" dostał dopiero 1,5 roku później. Wówczas na ofertę czekał także Mirosław Smyła, który kilka miesięcy wcześniej rozstał się z II-ligowym Rozwojem Katowice. - Różne są sytuacje w piłce. Często praca i poświęcony jej czas nie przekładają się na wynik. To bywa męczące - analizuje tamten czas Smyła, który wtedy zastanawiał się nawet nad porzuceniem pracy w profesjonalnej piłce. - Przeszliśmy te swoje kryzysy, najważniejsze, że je przeżyliśmy. Pomogły nam śląskie charaktery. Ja chciałem zrobić wszystko, żeby dalej pracować w piłce. Nie wyobrażałem sobie bez niej życia. Chciałem wracać do niej małymi krokami, a udało się nawet wcześniej niż zakładałem. Ale zdaję sobie sprawę z tego, że ta granica w futbolu jest cienka. Dziś jesteś u góry, jutro znowu może być dołek. Na takie trudne momenty pewnie obaj jesteśmy już przygotowani - zauważa Skowronek.

Suwalska trampolina

Gdyby zapytać obu szkoleniowców o drugie po Radzionkowie, ulubione miasto w Polsce, obaj wskazaliby pewnie na Suwałki. Tam zawodowo odżył obecny trener Wisły. Po słabym początku sezonu 2017/218 jego Wigry niespodziewanie stały się czarnym koniem I-ligowych rozgrywek, finiszując na szóstym miejscu w stawce, z raptem 6-punktową stratą do cieszącego się z awansu Zagłębia Sosnowiec. Taki wynik zaowocował ofertą z silnej Stali Mielec.

Wówczas jeszcze w kiepskim nastroju był Mirosław Smyła, który po rozstaniu z Odrą Opole znowu czekał na swoją szansę. Otrzymał ja - a jakże - w Suwałkach. W końcówce rozgrywek 2018/19 podjął się beznadziejnej - - jak mogło się wydawać - misji ratowania klubu przed spadkiem. Dokonał cudu, w ciągu raptem siedmiu kolejek wyciągając ekipę z północy Polski z gigantycznego dołka. - To miejsce chyba obu nam pomogło. Najpierw Artur wykonał tam dobrą robotę, później powiodło się mi. Wychodzi na to, że Wigry to taka trampolina, bo przecież i trener Dominik Nowak w swoim czasie zrobił tam wynik, a później awansował z Miedzią do Ekstraklasy - wskazuje Smyła.

Czyż to nie byłoby piękne?

W niedzielę o godzinie 15:00 Wisła Artura Skowronka zmierzy się z Koroną Kielce prowadzoną przez Mirosława Smyłę. Oba zespoły starają się uniknąć spadku, ale ich trenerzy z drogi jaką pokonali by trafić na siebie w Ekstraklasie już mogą być dumni. - W pewnym sensie możemy być wzorem dla młodych szkoleniowców. Przykładem tego, że warto się kształcić, warto pracować od samego dołu, bo jest możliwość dotarcia na szczyt, nawet nie mając za sobą wielkiej kariery piłkarskiej - zwraca uwagę Smyła.

- Fakt, że spotkamy się w Ekstraklasie na pewno budzi pozytywne emocje. Znamy się dobrze. Obaj mamy za sobą lepsze i gorsze chwile. Walczyliśmy i to się opłaciło. Jesteśmy w Ekstraklasie, a przed nami walka o to, by się w niej utrzymać - zauważa Skowronek. To on do niedzielnego spotkania przystąpi w lepszym humorze. Krakowianie wyszli z dołka i wygrali cztery razy z rzędu, tydzień temu przeskakując Koronę w tabeli. - Wyniki nas napędzają. To czuć w klubie, czuć na trybunach, czuć w treningu. Ale nikt tu nie odlatuje, jest w nas pokora. Kontrolujemy ten moment i bardzo mnie to cieszy. Jesteśmy skoncentrowani, wiemy, że Korona też się buduje. Dokonali ciekawych transferów ofensywnych i kiedyś muszą odpalić. Mam nadzieje, że stanie się to dopiero po meczu z nami. Dobrze funkcjonujemy w obronie i jeśli będziemy powtarzalni, wszystko powinno być w porządku - przewiduje szkoleniowiec Wisły.

Żaden z trenerów nie jest przekonany, że sprawa utrzymania w elicie musi się rozstrzygnąć akurat między "Białą Gwiazdą" a kielczanami. - Ale każdy musi się martwić u siebie. Wiadomo, że Mirkowi kibicuję życiowo i osobiście. Meczów jest jeszcze sporo, obie drużyny mają szansę na to, by wydostać się z trudnej sytuacji. To nie jest tak, że albo my, albo oni - przekonuje Skowronek. - Liga, zwłaszcza w naszym kraju, jest nieprzewidywalna. Gdybyśmy mówili o siatkówce, czy koszykówce, moglibyśmy w ten sposób analizować. W piłce nie wiadomo co się wydarzy. Po pierwszej połowie w Białymstoku różne myśli mogły przychodzić do głowy, a przecież w drugiej połowie w ostatniej minucie to my mogliśmy zgarnąć komplet punktów. Kto latem ubiegłego roku przypuszczał, że gol bramkarza Bytovii w ostatniej minucie meczu w Katowicach da utrzymanie Wigrom Suwałki? - daje przykłady futbolowych paradoksów Smyła. - Ostatnie mecze świadczą o tym, że Wisła jest w dobrej dyspozycji. Skóry łatwo jednak nie sprzedamy. Zawsze trzeba zostawiać serce, mocno wierzyć, wychodzić na boisko by zagrać z pełnym zaangażowaniem, a wtedy wszystko jest możliwe. Nikt nie powiedział, że nie utrzymają się jedni i drudzy. Czyż to nie byłoby piękne dla naszej historii, gdyby dwóch sąsiadów z Radzionkowa utrzymało swoje zespoły na najwyższym szczeblu? - uśmiecha się trener Korony.

autor: Łukasz Michalski

Przeczytaj również