Ruch ponownie skuteczny w doliczonym czasie! „Jeszcze nie czas na świętowanie"

11.04.2021

Mecze "Niebieskich" z Chorzowa przypominają w tym sezonie spotkania reprezentacji Polski w piłce ręcznej za najlepszych czasów trenerskich Bogdana Wenty. Przez cały mecz wiele się dzieje, a rezultat i tak rozstrzyga się w ostatnich sekundach. - Ech, co powiedzieć po takim meczu, by nie przekląć – wzdychał trener Ślęzy Wrocław, Grzegorz Kowalski, tuż po przegranym meczu z Ruchem w samej końcówce.

Marcin Bulanda/PressFocus

Wrocławianie zdawali sobie sprawę z ciężaru sobotniej wizyty w Chorzowie. Jeżeli chcieli znaleźć się z czasem na pozycji lidera, to na Cichej nie mogli przegrać. - Nie przyjmowaliśmy tego stanu wyjściowego, z jakim tu przyjechaliśmy. Chcieliśmy wracać do domu z sześcioma punktami straty do Ruchu – mówił po spotkaniu wyraźnie przygnębiony trener Ślęzy. Bo do 88. minuty wrocławianie swój plan realizowali. - A były też sytuacje na trzeciego gola, dominowaliśmy momentami. Ruch przestał grać w piłkę w pewnym momencie, my stworzyliśmy więcej sytuacji z gry. Ruch jedynie z kontry.

Chorzowianie jednak w tym sezonie są zabójczy w ostatnim kwadransie. Do soboty zdobyli oni osiemnaście bramek w decydujących momentach meczów i gdy Ślęza wchodziła w decydującą fazę spotkania tylko z jednobramkową zaliczką, niektórym się wydawało, że to może nie wystarczyć. - Z boiska można było czuć tym razem, że o zwycięstwo będzie już ciężko, ale charakter cały czas jest ukryty w tej drużynie. I cały czas wierzy się w zwycięstwo. Ciągniemy to razem w jedną stronę – mówił po spotkaniu Tomasz Foszmańczyk, który podkreślił rolę wszystkich zawodników w kolejnym zwycięstwie. To Daniel Paszek, który pojawił się na boisku w drugiej połowie, w przedostatniej akcji meczu był faulowany w szesnastce, a rzut karny zamienił na bramkę Mariusz Idzik. - Noga nie zadrżała, to nie pierwszy mój karny w tym sezonie. Wybrałem róg, byłem pewien, mimo że rywale starali się deprymować i wspominali ile nie grałem i ile nie strzelałem, ale nie udało im się. Miałem swój róg. W ostatnim czasie to na pewno najważniejszy mój karny – mówi Mariusz Idzik, który po kontuzji zagrał pierwszy mecz.

Chorzowianie mieli swoje problemy przed meczem z wiceliderem. Nie mógł zagrać w tym spotkaniu za kartki Marcin Kowalski, z powodu naciągnięcia mięśnia czworogłowego nie wystąpił również Michał Mokrzycki. Również Paszek nie był pewny swojego występu, w tygodniu przed meczem miał bowiem nie trenować. - Nie wiadomo, czy wtedy byłby gotowy do meczu, ale wiedziałem, że w pojedynku z takim rywalem Daniel się przyda. Jest bardzo szybki, silny, jeżeli ma miejsce, to potrafi to wykorzystać – mówił po meczu Łukasz Bereta, trener chorzowian. Ruch, mimo, że od 18. minuty po błędzie gości prowadził, precyzyjnym podaniem przy golu Łukasza Janoszki popisał się Tomasz Neugebauer, to w drugiej połowie miał swoje kłopoty. Wrocławianie wyszli na prowadzenie, a kolejne sytuacje również mieli. - Ślęza to na pewno najlepszy zespół, jaki tu był za mojej kadencji. Nie tylko wybijał, ale także grał w piłkę. Wrocławianie potwierdzili, że mają bardzo dobrych zawodników, były fragmenty, że mieli przewagę – potwierdzał trener Ruchu, Łukasz Bereta.

Wrocławianie z czasem szukali trzeciej bramki i właśnie nieskuteczność pod bramką Jakuba Bieleckiego była w ostatecznym rozrachunku decydującym elementem. - Zdawaliśmy sobie sprawę, że w takiej determinacji i walce w końcówce może się zdarzyć, że Ruch przepchnie ten wynik, więc szukaliśmy kolejnego gola, by mieć wentyl bezpieczeństwa – mówił trener wrocławian, którego podopieczni w samej końcówce, po stracie drugiego gola, raz jeszcze zaatakowali. Skończyło się to kontrą i faulem w polu karnym. - Zaatakowaliśmy, bo nie przyjechaliśmy po remis. Co nam robi ta różnica, czy mamy 9 punktów straty czy dwanaście. Walczyliśmy o to, by mieć sześć – mówi trener Kowalski, który przyznaje, że obecne położenie Ślęzy i tak duża strata do lidera to dla wrocławian duża porażka. - Przestają nam smakować mecze z pozostałymi zespołami. Z Ruchem grać to przyjemność, bo ten zespół się rozwija. Takie mecze chce się grać co tydzień.

Chorzowianie wykonali swoje zadanie, ale jeszcze świętować nie mogą. - To nie był najważniejszy mecz tej wiosny – tonuje nastroje Foszmańczyk. - Każdy kolejny będzie tak samo ważny – dodaje. Wydaje się jednak, że chorzowianie z walki o awans Ślęzy Wrocław się już pozbyli. Przy równej ilości meczów ekipa z Dolnego Śląska traci do "Niebieskich" dwanaście punktów. Po trudnym starcie „zbiera” się jednak Polonia Bytom. Dzięki skutecznym finiszom (skąd w Chorzowie to znają...), Polonia wygrała dwa ostatnie mecze i traci do lidera dziesięć punktów. Ma jednak jedno spotkanie rozegrane mniej i w perspektywie wizytę na Cichej. - Jeszcze nie możemy świętować. Widzimy co jest do poprawy, ale takie wygrane na pewno budują – mówił po sobotnim spotkaniu uradowany prezes chorzowian, Seweryn Siemianowski.

autor: Tadeusz Danisz

Przeczytaj również