Ruch na... „siódemkę”. Po raz pierwszy w XXI wieku!

16.11.2019

Opuszczając stadion przy Cichej po meczu z LZS Starowice Dolne kibice Ruchu mogli zastanawiać się, kiedy to Niebiescy poprzednio zdobyli tyle bramek. Co prawda klasa rozgrywkowa nie ta, do której fani są przyzwyczajeni, a rywal też z góry skazywany był na pożarcie. Mimo to siedem bramek, bez względu na umiejętności, trzeba jednak umieć zaaplikować. 

Norbert Barczyk/PressFocus

W pierwszej połowie wcale się jednak nie zanosiło na tak korzystny dla chorzowian wynik. Co prawda mecz się rozpoczął tak, jak tego chcieli chorzowianie, bo od szybko zdobytej bramki przez Mariusza Idzika, ale równie szybko odpowiedział Marcin Nowacki. Były piłkarz chorzowian popisał się celnym uderzeniem z rzutu wolnego. Niebieska przeszłość była chyba kluczowym elementem motywacyjnym dla graczy LZS-u, bo drugą bramkę dla gości, jeszcze w pierwszej połowie, zdobył Leszek Nowosielski. On w 2010 roku był w Chorzowie w drużynie Młodej Ekstraklasy. 

Na Ruch było to jednak zdecydowanie za mało, a zwłaszcza w drugiej połowie LZS nie potrafił nawiązać walki z Niebieskimi. - Traciliśmy gole jak drużyna z ligi okręgowej. Nie przystoi. Fajnie było wrócić do Chorzowa, zdobyć tutaj bramkę, nie często trafiam tak efektownie do siatki. Ruch to na pewno jedna z najlepszych, jeżeli nie najlepsza drużyna w trzeciej lidze – mówił po meczu popularny „Mały”, czyli Marcin Nowacki. - My nie jesteśmy do końca zadowoleni, bo straciliśmy za dużo bramek – odniósł się do wydarzeń z pierwszej połowy trener chorzowian Łukasz Bereta. - Spotkanie miało dwa oblicza. W pierwszej połowie popełnialiśmy błędy taktyczne i konsekwencją była strata dwóch bramek – mówił defensor chorzowian Mateusz Iwan, dla którego osobiście mecz miał słodko-gorzki wymiar. Rzut wolny dla gości przy pierwszej bramce został przyznany po faulu właśnie Iwana. Z drugiej jednak strony zdobył on swoją pierwszą bramkę dla Ruchu. 

Historycznych goli było zresztą więcej. Po raz pierwszy na listę strzelców w barwach Ruchu wpisał się Georgi Tsuleiskiri. Spokrewniony z Mamią Jikią Gruzin pojawił się na boisku w drugiej połowie i po 12 minutach gry ustalił wynik spotkania. Patryk Sikora również wpisał się na listę strzelców po raz pierwszy w tym sezonie, do tego dołożył jeszcze asystę. Nic więc dziwnego, że żegnały go brawa gdy opuszczał boisko. - Mogę być zadowolony, cieszę się, że tak reaguje publika. Na pewno jednak nie czuje się pewniakiem w tej drużynie, stać również mnie na więcej – mówi Sikora, który cztery ostatnie mecze rozpoczynał w wyjściowym składzie Ruchu. 

Bohaterem meczu był jednak Mariusz Idzik. To on otworzył wynik, co znacznie ułatwiło grę Niebieskim, ale także zaliczył cztery asysty. W drugiej połowie, gdy trener już postanowił dać odpocząć napastnikowi chorzowian żegnały go brawa na stojąco. - Był to niezły mój mecz, jak i całej drużyny. Najważniejsze było zwycięstwo, ale trochę szkoda straconych bramek – mówił po meczu ambitny napastnik, który po tym spotkaniu objął samodzielne prowadzenie w klasyfikacji strzelców trzeciej ligi. Obecnie ma na koncie dwanaście trafień, w ostatnich pięciu meczach strzelił siedem goli. 

Na osobne słowa pochwały zasługuje chorzowska publika. Na meczu czwartej klasy rozgrywkowej blisko 5,5 tysiąca kibiców to wynik rzadko oglądany w całym kraju. - Kibice nam bardzo pomagają. Widząc ich wsparcie aż chce się grać coraz lepiej. Fajnie się występuję przed taką publiką – mówił po spotkaniu Sikora. - Chcemy dla tych kibiców powalczyć o coś więcej, ale jeszcze nie zerkamy w tabelę, przynajmniej ja – dodawał. Chorzowianie awansowali na trzecie miejsce, mają tyle samo punktów co czwarta Polonia Bytom. Jeden punkt więcej ma Ruch Zdzieszowice, liderem jest Śląsk II Wrocław. Za tydzień mecz kończący rundę jesienną, z Pniówkiem Pawłowice. 

A odpowiadając na tytułowe wątpliwości... Ruch po raz ostatni siedem bramek w meczu ligowym zdobył wiosną 1995 roku, w meczu ze Stomilem Olsztyn (7:0), gdy żegnał się z ekstraklasą, ówczesną I ligą. Wtedy grał już bez presji, bo szans na utrzymanie nie miał żadnych. Teraz poradził sobie i z presją i rywalem.

autor: Tadeusz Danisz

Przeczytaj również