Rocznik 1986, czyli starzy znajomi na jednym boisku

20.11.2020

Kroczący od wygranej do wygranej Ruch Chorzów w sobotę spróbuje pokonać kolejną przeszkodę na drodze do awansu. Tym razem imponującą serię "Niebieskich" spróbuje przerwać LKS Goczałkowice z Piotrem Ćwielongiem i Łukaszem Hanzelem w składzie.

Tomasz Błaszczyk/PressFocus

Obaj są rówieśnikami, ale na piłkarskiej ścieżce długo się mijali. Ćwielong i Hanzel w jednej szatni spotkali się dopiero jesienią 2016 roku, a i wtedy nie mieli zbyt wiele okazji do tego, by razem pograć. 

Kręgosłup i migdałki

Wychowanek Beskidu Skoczów trafił do Chorzowa na początku 2016 roku. Jego przygoda z Cichą zaczęła się obiecująco. - Wywalczyłem sobie miejsce w składzie, znaleźliśmy się w czołowej ósemce. Jesienią pojawiły się problemy zdrowotne. Odczuwałem ból w kręgosłupie, a okazało się, że problemem są migdałki i dopiero po ich operacji ból ustał. Uciekły mi dwa miesiące, trener Fornalik już na mnie nie stawiał - wspomina "Hanzi". Efekt był taki, że choć z Ćwielongiem w jednym zespole był pół roku, wspólnie spędzili na murawie raptem nieco ponad 100 minut. - A szkoda, bo dla mnie to naprawdę dobry piłkarz i żałuję, że nie dostawał więcej szans, a przez to nie pograliśmy wtedy ze sobą więcej - mówi Ćwielong.

Hanzel pożegnał się z Cichą u progu 2017 roku. Biorąc pod uwagę to, jak układały się jego losy w Chorzowie, takiego scenariusza można się było spodziewać. - Żałuję, bo miałem duże sportowe ambicje i oczekiwania przychodząc do Ruchu. To wielka marka, ogromne tradycje, cieszę się, że przez ten rok mogłem przynajmniej poczuć ten klimat i poznać tylu fajnych ludzi - podsumowuje swój pobyt przy Cichej Hanzel, któremu nie zaproponowano tam przedłużenia kontraktu.

Każdy ma swoje sumienie

Zupełnie inaczej wyglądało rozstanie z Ćwielongiem. On jesienią sezonu 2016/17 odgrywał zdecydowanie większą rolę w ekipie trenera Waldemara Fornalika. Na Cichą wracał po przeszło siedmiu latach i szybko zaczął spełniać pokładane w nim nadzieje, "ciągnąc" mający wówczas za cel utrzymanie w Ekstraklasie, niebieski "wózek". Dla fanów, którzy witali go z dużymi nadziejami, a później oklaskiwali z trybun, komunikat o tym, że "Pepe" zdecydował się odejść, był szokiem. Część z nich uznało go za "zdrajcę" i "Judasza", takich nastrojów nie studził również Fornalik, który obwieścił "rozczarowanie" decyzją wychowanka Stadionu Śląskiego.

- Przecież trener Fornalik trzy miesiące później powiedział i zrobił to samo co ja. Mogłem się tylko z tego śmiać, bo jak ja tłumaczyłem swoją decyzję słyszałem, że rozczarowuję i jestem tym "złym". Zanim ja podjąłem decyzję o rozstaniu z Ruchem, zadzwoniłem do trenera i wszystko mu wyjaśniłem. Wtedy mówił mi co innego, a co innego usłyszałem w jego wypowiedziach dla mediów. Cóż, każdy ma swoje sumienie. Uważam, że zachowałem się fair, szkoda, że nie każdy potrafi powiedzieć niektóre rzeczy prosto w oczy - zwraca uwagę Ćwielong. - Trzymałem się swoich zasad. Na coś się wcześniej umawiałem, nie miałem tego na piśmie, działałem w pełnym zaufaniu. Życie nauczyło mnie, że na kilka osób, którym się wierzy, znajdzie się taka, która oszuka. No i ja na taką przy Cichej trafiłem - opowiada "Pepe". - Nie znam wszystkich szczegółów ale uważam, że sprawa została wtedy przedstawiona bardzo krzywdząco dla Piotrka. Ludzi pewnie bolało, że odchodzi osoba utożsamiana z klubem. Nie wszyscy zdawali sobie jednak sprawę z tego, jak to wyglądało w środku. Dziś widać, do czego to doprowadziło - ocenia Hanzel. Po Ćwielongu odchodzili kolejni, z Cichą pożegnał się Fornalik, w końcu cały zespół posypał się jak domek z kart, spadając wcześniej z najwyższego szczebla.  - A dla Ruchu nawet I liga to za mało, nie mówiąc o szczeblu, na którym znalazł się obecnie - ocenia pochodzący z Cieszyna pomocnik.

Dziewczyny z Batorego i pokolenie '86

Burzliwe pół roku było pierwszym, które Ćwielong i Hanzel spędzili w jednej szatni. Jako rówieśnicy regularnie trafiali jednak na siebie zdecydowanie wcześniej. - Graliśmy razem w kadrze Polski U-23, jesteśmy z tego samego rocznika. Łukasz grał w Rozwoju, ja w Chorzowie, tak jak ja miał wtedy dziewczynę - teraz już żonę - z Batorego i zawsze coś nas łączyło - opowiada Ćwielong.

Obaj gracze LKS-u Goczałkowice są z rocznika 1986, jednego z bardziej utalentowanych na Śląsku. W sobotę będą mieli okazję do spotkania między innymi z innym 34-latkiem, Tomaszem Foszmańczykiem. "Pepe" grał z nim u progu kariery, gdy na Cichą potrafili ściągać najzdolniejszych chłopców w regionie. Efekt był wówczas taki, że na zgrupowania młodzieżówki z ówczesnego II-ligowca jednocześnie wyjeżdżała piątka graczy - obok Ćwielonga i "Fosy" również Ariel Lindner, Rafał Wawrzyńczok i o rok młodszy Łukasz Janoszka. - Myślę, że gdyby taka sytuacja miała miejsce dziś, Ruch mógłby zarobić na nas naprawdę miliony. Pięciu kadrowiczów z doświadczeniem na zapleczu Ekstraklasy na pewno byłoby łakomym kąskiem dla bogatszych klubów. Ale to były inne czasy, które ukształtowały nas jako zawodników. Mieliśmy mocne przetarcie w szatni pełnej silnych charakterów. Oj, ciekawe jak reagowaliby ludzie, gdybyśmy traktowali teraz młodych tak, jak traktowano nas - śmieje się Ćwielong.

Z małą zazdrością na piłkarski start rówieśników mógł spoglądać Hanzel, który mniej więcej wtedy opuszczał rodzinne strony kierując kroki do III-ligowego Rozwoju Katowice. - Wiedziałem, że w Chorzowie tworzyła się mocna ekipa z mojego rocznika, ale patrzyłem na to trochę z boku, bo pochodzę z rejonów Podbeskidzia. Jak miałem 15 lat byłem za to na testach w Górniku Zabrze. Trenerem był Werner Liczka, w szatni w roli zawodnika m.in. Michał Probierz. Byli ze mnie nawet zadowoleni, ale widzieli mnie w drużynie młodzieżowej, a ja grałem wówczas w seniorach Beskidu Skoczów i nie chciałem przerywać szkoły, żeby z powrotem trafić do juniorów. To była chyba dobra decyzja - zastanawia się po latach 34-latek.

W trakcie kariery z Foszmańczykiem spotykał się tylko po przeciwnych stronach barykady. Długo mijał się też z Ćwielongiem, choć niewiele brakowało, by zastąpił go w Chorzowie, gdy ten odchodził do Wisły Kraków. Akurat wtedy nadeszła jednak propozycja "nie do odrzucenia" z Zagłębia Lubin. Tam Hanzel minął się z kolei z Janoszką, bo kiedy "Ecik" trafiał do "Miedziowych", on od pół roku był  w Piaście Gliwice.

Zatrzymać "Niebieskich"

Teraz myślący już raczej o końcu karier Hanzel i Ćwielong - choć obaj podkreślają dobre wspomnienia i sentyment do "Niebieskich" - będą chcieli zatrzymać rozpędzoną ekipę trenera Łukasza Berety. Ruch przyjedzie do Goczałkowic po dziesiątą wygraną z rzędu, a faworytem jest tym bardziej, że beniaminek w roli gospodarza punktuje przeciętnie. - W meczach, w których przegrywaliśmy nie byliśmy jednak wcale słabsi. Prowadziliśmy grę, ale robiliśmy błędy - opowiada Łukasz Hanzel.

Pomijając owe potknięcia, Goczałkowice jako beniaminek spisują się bardzo solidnie. Są na piątym miejscu w lidze, raczej nie będą musiały się martwić o to, by zostać w niej na kolejny sezon. - Wiedziałem, że mamy dobrą drużynę, którą stać na więcej niż gra o utrzymanie. Jesteśmy w stanie zatrzymać każdego, jeśli wykonujemy na boisku swoje zadania - nie traci pewności Ćwielong. W pojedynczym meczu jego ekipa może się Ruchowi postawić, na przestrzeni całego sezonu w pogoń za 14-krotnymi Mistrzami Polski raczej się jednak nie wybierze. -  Ruch pewnie awansuje, bo musiałaby się wydarzyć jakaś katastrofa, żeby było inaczej. U nas poza mną i Łukaszem wszyscy chodzą do pracy, albo się uczą. Traktujemy swoje obowiązki profesjonalnie, w klubie wszystko jest "top", ale nie możemy się porównywać z "Niebieskimi" i Polonią Bytom, gdzie treningi odbywają się codziennie, a w szatni krążą trzy razy większe pieniądze.  - tłumaczy "Pepe". 

Jego drużyna, którą formalnie prowadzi w roli grającego trenera, liderowi spróbuje podstawić nogę w sobotę o 13:00. - Ruch ma imponującą serię, nie wygrywa się dziewięć razy z rzędu przez przypadek. My też lubimy grać swoją piłkę, mamy do tego dobre boisko. Myślę, że w sobotę można się spodziewać dobrego widowiska - przewiduje Hanzel. Razem z Ćwielongiem na boisko wyjdą zagrać o trzy punkty, po końcowym gwizdku znowu będą jednak pewnie dobrze życzyć chorzowianom. - Prezes Siemianowski fajnie to układa, stara się dopinać wszystko logistycznie i finansowo tak, by drużyna mogła się skupić na graniu. Cieszę się, że przy Cichej jest teraz dobra aura, która sprzyja temu, by Ruch wracał na prostą. Trzymam kciuki i oby tak dalej - kibicuje "Pepe".

autor: Łukasz Michalski

Przeczytaj również