Pojedynek snajperów, mocna końcówka i... obopólny niedosyt

25.10.2021

Zanim w niedzielę doszło do absolutnie hitowych pojedynków w czołowych europejskich ligach, do akcji wkroczyli zawodnicy Zagłębia Sosnowiec i Podbeskidzia Bielsko-Biała. Ich bezpośredni pojedynek zakończył się zasłużonym z perspektywy boiska podziałem punktów, choć trzeba przyznać, że żadna ze stron nie mogła po końcowym gwizdku odczuwać względnej satysfakcji. Gospodarze pozostają bowiem bez wygranej na swoim stadionie, natomiast "Górale" ponownie sprokurowali kilka błędów w defensywie, które kosztowały ich utratę ważnych punktów. 

Łukasz Sobala/PressFocus

Chyba wszyscy zgodzą się ze stwierdzeniem, że ostatni mecz z udziałem piłkarzy Podbeskidzia Bielsko-Biała miał wręcz niezwykły przebieg. Ciężko chyba uznać inaczej, skoro niewiele brakowało, by przez swoją niefrasobliwość, nonszalancję i kilka niewytłumaczalnych zachowań, „Górale” całkowicie wypuścili z rąk trzybramkowe prowadzenie. Ostatecznie jednak, dzięki świetnej dyspozycji Kamila Bilińskiego oraz fatalnym błędom bramkarza Stomilu Olsztyn, bielszczanie odnieśli ważne wyjazdowe zwycięstwo i powrócili do strefy barażowej.

Sztab szkoleniowy spadkowicza miał jednak tego dnia mniej powodów do optymizmu, zgodnie przyznając, że wyjazd do stolicy województwa warmińsko-mazurskiego zamknął pewien etap w ich drużynie. - Brak odpowiedzialności niektórych piłkarzy spowodował, że mecz stał się bardzo nerwowy. Powiedziałem zawodnikom w szatni, że to jest koniec takiego zachowania. Więcej nie będziemy czegoś takiego tolerować. Bo zbyt długo coś podobnego tolerowaliśmy. Od tej pory jakiekolwiek oznaki nieodpowiedzialności i zachowania „gówniarskie” będą bardzo szybko kasowane - przyznawał bez ogródek trener Piotr Jawny, a jego słowa znalazły potwierdzenie w ustawieniu personalnym na niedzielny mecz z Zagłębiem Sosnowiec. 

W wyjściowym składzie, co nie było chyba żadnym zaskoczeniem, nie znalazł się bezproduktywny w ostatnich tygodniach Michał Janota, nieodnajdujący się na pozycji numer „6” oraz nie robiący sobie zbyt wiele z konieczności agresywniejszego doskoku do rywala czy zastosowania wyższego pressingu. Do grona „banitów” dołączył jednak także Hiszpan Goku Roman, który co prawda miał już w tej rundzie swoje dobre momenty, ale choćby gol na 1:3 dla Stomilu został sprokurowany przez jego prostą stratę piłki.

W ich miejsce do składu wrócili odpowiednio Mathieu Scalet oraz Kacper Gach, a kilka roszad w wyjściowej jedenastce dokonał także trener klubu z Sosnowca - Artur Skowronek. Dwie z nich objęły bardzo słabo dysponowaną w ostatnim meczu defensywę, a swoją szansę gry otrzymali Dawid Gojny oraz doświadczony Matko Perdijić. 

Niedzielny mecz na Stadionie Ludowym był jednak w dużej mierze zapowiadany jako pojedynek dwóch absolutnie czołowych strzelców Fortuna 1. Ligi - Szymona Sobczaka oraz Kamila Bilińskiego. Jeżeli więc ktoś w dużej mierze nastawiał się na fajerwerki w wykonaniu wspomnianych wcześniej zawodników, nie opuścił spotkania w minorowych nastrojach. Obaj napastnicy już w pierwszej połowie zapisali na swoim koncie po jednej bramce - najpierw wynik otworzył Sobczak, wykorzystując dokładny dorzut piłki od Szymona Pawłowskiego i popisując się celną główką. 

Kapitan „Górali” postanowił jednak nie być dłużny, bo zanim oba zespoły zeszły do szatni, „Bila” zrobił najlepszy możliwy użytek z dwójkowej akcji Scaleta oraz Merebaszwiliego i pokonał bramkarza mierzonym strzałem przy lewym słupku. Dla doświadczonego snajpera to już ósmy gol w bieżących rozgrywkach, dzięki czemu utrzyma on na pewno przewagę nad „grupą pościgową” w klasyfikacji strzelców. - Oprócz pierwszych 10-15 minut, gdy Zagłębie ruszyło na nas „na wariata”, zdołaliśmy opanować sytuację i strzelić wyrównującego gola. Później długo kontrolowaliśmy przebieg spotkania i na pewno odczuwamy niedosyt, że nie utrzymaliśmy korzystnego wyniku do końca - przyznawał po meczu opiekun Podbeskidzia, a ostatnią frazą niejako zapowiedzieliśmy wydarzenia, jakie miały miejsce w ostatnich minutach pojedynku przy Kresowej.

Po dość intensywnej pierwszej połowie, tempo drugiej długo było bardzo spokojne, przy czym wspomniany spokój należy chyba uznać za eufemizm. Gra przez większość czasu toczyła się bowiem w środkowej strefie boiska, a obu zespołom brakowało impulsu oraz pomysłu, by odważniej ruszyć do przodu - jakby były już pogodzone z wynikiem. Po stronie gości można było głównie wyróżnić próbującego szarpać na wahadle Titasa Milasiusa, który swoimi ostatnimi występami zaczyna wyrabiać sobie grunt pod regularną grę w pierwszym składzie. 

Nie można tego samego powiedzieć za to o obrońcy Mateuszu Wypychu, który co prawda utrzymał plac po dość przeciętnym meczu w Olsztynie, ale w Sosnowcu wielu uznało go za głównego antybohatera całego spotkania. Defensor był bowiem zamieszany zarówno przy bramce Szymona Sobczaka na 1:0, ale i w sytuację z 89. minuty, gdy Zagłębie po raz drugi zmusiło Martina Polacka do kapitulacji. Wypych w pozornie prostej sytuacji, gdy piłka wychodziła już poza boisko po ataku przeciwnika, postanowił… wybić ją na aut i tym samym niejako sprokurował akcję, po której Patryk Bryła zdobył gola na 2:2. Gola wyrównującego, bo zaledwie kilkadziesiąt sekund wcześniej inny rezerwowy - Goku Roman - pokonał bramkarza potężnym strzałem pod poprzeczkę i w najlepszym możliwym stylu odpowiedział na ostatnie słowa krytyki pod jego adresem. 

Nie zmienia to jednak faktu, że już po końcowym gwizdku wszyscy piłkarze Podbeskidzia musieli odczuwać pomieszane ze sobą uczucia niedosytu oraz rozczarowania. - Każdy z nas wykonał dobrą pracę i wyglądało to nieźle. Strzelamy drugą bramkę i... kolejny raz tracimy głupią bramkę w końcowych minutach. Jeśli chodzi o początek, napędzaliśmy ataki Zagłębia tym, że nie utrzymywaliśmy się dłużej przy piłce. Zabrakło nam wzięcia odpowiedzialności na siebie. Myślę, że każdy powinien spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie, czy zrobił wszystko dobrze. Potrzebujemy większej koncentracji w końcówkach meczu. Te 5-10 minut po stracie gola jest ważne, bo przeciwnik się rzuca do ataku, nie ma nic do stracenia. To my powinniśmy wykazać się większą determinacją, by tą bramkę chronić - tak niedzielne wydarzenia skomentował z kolei pomocnik „Górali”, Dominik Frelek. 

Chyba nieco więcej powodów do optymizmu po końcowym gwizdku mieli przedstawiciele Zagłębia Sosnowiec, którzy co prawda nie zdołali wygrać pierwszego w tym sezonie meczu u siebie, ale i tak postawili mały krok do przodu. Na razie podopieczni Artura Skowronka utrzymują miejsce tuż nad strefą spadkową, choć może się to zmienić, jeżeli w poniedziałkowym spotkaniu Stomil Olsztyn zdoła ograć Sandecję Nowy Sącz. - Brakowało płynności w tym spotkaniu, co mogło w pewnym sensie wynikać z naszej determinacji, by przełamać naszą niekorzystną passę w meczach u siebie. Po strzelonej bramce w nasze poczynania wkradła się niepotrzebna nerwowość, ale najważniejsze jest to, że drużyna jest w stanie odpowiadać. W końcu na koniec meczu dostaliśmy mocnego dzwona, ale nie poddaliśmy się i wyrównaliśmy oraz pokazaliśmy pewną charyzmę. Jest w nas piłkarska jakość i będziemy ją pobudzać w każdym kolejnym tygodniu - przyznał trener klubu ze Stadionu Ludowego.

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również