Piłkarz "Górali" zmienił numer, bo "trójka" nie pasuje do napastnika

01.04.2009
W Kielcach bielszczanie stracili Jarosława Białka, ale być może zyskali coś, czego często im brakowało, a mianowicie... łut szczęścia. - Mogło się przecież skończyć 1-5 - przyznaje Krzysztof Zaremba.
Wychowanek Beskidu Andrychów o swoim występie w Kielcach mówi z mieszanymi uczuciami. - Wróciłem do podstawowego składu. Co więcej, udało mi się wywalczyć rzut karny. No tylko ta czerwona kartka... - wzdycha Zaremba, który w 76 minucie obejrzał drugie "żółtko". - Byłem nabuzowany i stało się. Szkoda, że trener nie zdążył  zdjąć mnie z boiska. A miał taki zamiar, bo - jak przyznał po meczu - po tym jak obejrzałem pierwszy kartonik, było widać, że zaraz będzie kolejny - dodaje napastnik "Górali". Grającym w osłabieniu kolegom udało się wywieźć remis.

Wynik cenny, ale wiele w sytuacji bielszczan nie zmienił. Na starcie rundy bliżej promocji do ekstraklasy są Znicz Pruszków, Widzew Łódź czy Zagłębie Lubin. - Nie jest dobrze, ale atmosfera w szatni wcale na tym nie cierpi. O awansie nie mówimy  - zapewnia. Będzie o niego tym trudniej, że już do końca sezonu na murawie nie pojawi się Jarosław Białek. - Ma ogromnego pecha. Robimy wszystko, by podtrzymać go na duchu - mówi Zaremba.

Kibiców może napawać optymizmem, że w piątek zespół w końcu mógł liczyć na łut szczęścia, którego do tej pory brakowało. - Równie dobrze mogło się przecież skończyć 1-5 - przyznaje snajper Podbeskidzia. - Ja sam cieszę się, że - mimo czerwonej kartki - nie będę musiał pauzować - przypomina. Co ciekawe, od tej rundy Zaremba występuje z nowym numerem. - "Trójka", z którą grałem wcześniej, nie pasuje do napastnika. "Dziesiątkę" chciał też Mietek Sikora, ale jakoś się dogadaliśmy - śmieje się 22-latek. Ryzykowna decyzja, bo od piłkarza z "dychą" na plecach zwykło się wymagać najwięcej...
autor: Kamil Kwaśniewski

Przeczytaj również