O tym, jak zmusić dziecko do sportu, by zrobiło karierę. Prawdziwa historia Marko Roginicia

27.05.2020

Losy Marko Roginicia nie przypominają patetycznej opowieści o chłopcu, który od momentu stanięcia na dwóch nogach zawzięcie biegał za piłką, a jego sny pochłaniała gra na Camp Nou. Historia Chorwata odbiega również od znanego schematu piłkarskich biografii, nakreślającego utalentowanego młodzieńca szturmem przebijającego się przez kolejne szczeble drużyn młodzieżowych, by we wczesnym wieku nastoletnim zadebiutować w zespole seniorskim. Zamiast tego, poznając sylwetkę skutecznego snajpera „Górali”, spotykamy dziecko zaciągnięte na pierwsze zajęcia za uszy, a także 16-letniego bramkarza, który po dwuletniej przerwie – wywołanej utratą radości z futbolu – powrócił na murawę jako napastnik.

Łukasz Laskowski/PressFocus

Bielsko-Biała minus trzysta

Zmiana miejsca zamieszkania wiąże się z wieloma problemami. Na nowo należy nauczyć się nazw ulic, lokali wartych odwiedzenia, czy kodu pocztowego. Wydaje się jednak, że w przypadku przeprowadzki Marko Roginicia do Polski, kłopot sprawiać mogły mu wyłącznie niekiedy zawiłe oznaczenia dróg. Rekomendację dobrej kuchni otrzymał bowiem wraz z przekroczeniem progu szatni przy Rychlińskiego, a zapamiętanie przypisanego dla Bielska-Białej 43-300 wymagało od niego zmiany zaledwie jednej cyfry w znanym mu 43000, kodzie rodzinnego Bjelovaru.

Aby dorównać powierzchnią miastu położonemu w północnej części Chorwacji, stolica Podbeskidzia musiałaby zwiększyć swój obszar o połowę już posiadanego. Kiedy sprawdzimy jednak liczbę ludności obu miejscowości, okaże się, że na tym wykresie to bielszczanie spoglądają z góry na mieszkańców Bjelovaru, i w dodatku czynią to z odległości 130-tysięcznej przewagi. Oba fakty przynoszą zatem obraz niewielkiego bałkańskiego miasta, w którym każdy znajdzie wystarczająco dużo miejsca, by w dobie koronawirusa zachować bezpieczny dystans. Spokojny rytm życia utrzymuje się tam poza jednym miejscem. Mowa o kasynie Admiral Automat Club, sklasyfikowanym przez portal TripAdvisor na czwartej pozycji wśród bjelovarskich atrakcji. Próżno jednak poszukiwać u Marko potwierdzenia rekomendacji, ponieważ piłkarz twierdzi, iż nigdy nie odwiedził owego przybytku hazardu.

Miłość od trzeciego wejrzenia

Jako dziecko Roginić nie przepadał za sportem, a na pierwszym treningu znalazł się z inicjatywy matki i ojca, którzy postawili twarde warunki. – Sport nie interesował mnie w ogóle, podobnie jak rodziców moje lenistwo. Musiałem zatem wybrać sobie dyscyplinę, którą będę uprawiał dla rekreacji. Początkowo zastanawiałem się nad lekkoatletyką, lecz ostatecznie zdecydowałem się na piłkę nożną. Moje marudzenia kosztowały ich sporo wysiłku. Na szczęście, byli bardzo wytrwali w swojej decyzji i to im zawdzięczam obecne życie – zaznaczył chorwacki napastnik w rozmowie z naszym portalem.

Co ciekawe, pierwszą drużyną Marko Roginicia nie był NK Bjelovar, do którego trafił dopiero kilka lat później, a Sloboda Varaždin. Jeszcze bardziej zastanawiać może fakt, że ówczesny trener młodzieżowego zespołu dostrzegł w nim talent bramkarski i nakazał włożenie rękawic. W pierwszej chwili pomysł musiał trafić w gusta młodzieńca dysydencko nastawionego do aktywności fizycznej, lecz w dłuższej perspektywie rola golkipera doprowadziła 16-letniego Marko do zatracenia – uzyskanej w międzyczasie – radości z gry w piłkę nożną i porzucenia myśli o profesjonalnym uprawianiu tego sportu. Futbol ponownie stał się dla niego wyłącznie formą regularnego wysiłku, a zamiast zapobiegać utratom bramek, postanowił sam strzelać gole. Przez dwa sezony grywał w najniższej chorwackiej klasie rozgrywkowej, będąc ustawionym najbliżej „szesnastki” rywali. Dopiero w tym okresie odkrył w sobie instynkt snajpera, który spowodował, że jeszcze raz zdecydował się spróbować swoich sił w wyższej lidze. – Wróciłem do NK Varaždin, ale już w roli napastnika. Dobrą grą zwróciłem na siebie uwagę skauta drużyny NK Nafta, występującej na zapleczu słoweńskiej ekstraklasy, gdzie w pierwszym sezonie po transferze zostałem królem strzelców ligi. To z kolei skupiło atencję dyrektora sportowego Podbeskidzia, z którym przed przylotem do Polski kilkukrotnie rozmawiałem telefonicznie – wspomniał Marko Roginić, walczący w trwającym sezonie o tytuł najskuteczniejszego piłkarza Fortuny 1. Ligi.


Jednym z atutów napastnika mierzącego 188 centymetrów wzrostu jest gra głową i walka o piłkę w powietrzu/ fot. Łukasz Laskowski/PressFocus 

Turbulencje przy startowaniu

Powyższy podtytuł należy jednak traktować jako spory eufemizm, gdyż niejeden pilot oddałby po takim początku stery. Chorwat do Podbeskidzia trafił w ubiegłorocznym zimowym oknie transferowym i w rundzie wiosennej zanotował dziesięć występów, sześciokrotnie otrzymując szanse od pierwszych minut. Pomimo licznych okazji, ani razu nie zdołał wpisać się na listę strzelców, przy czym nie zanotował także żadnej asysty. W polemice na temat umiejętności napastnika dominowały słowa krytyki, a transfer oceniany był jako kolejny „niewypał” później zwolnionego Andrzeja Rybarskiego. Obraz beznadziei dopełniło wówczas poczucie samotności, z jakim zmagać się musiał 23-latek po powrocie z treningu do pustego mieszkania w obcym kraju. – Na początku bardzo doskwierało mi oddalenie od rodziny. Zbiegło się ono ze słabą formą na boisku, a przecież przyjechałem do Bielska-Białej wyłącznie po to, by grać w piłkę. Skłamałbym również, gdybym powiedział, że nie docierały do mnie żadne słowa krytyki. Był to dla mnie bardzo trudny czas. Zacząłem nawet sam wątpić w swoje umiejętności – stwierdził Marko Roginić. Po krótkiej chwili zadumy, dodał jednak: – Na szczęście, mam to już za sobą. Piłka jest dla mnie najważniejsza, więc lekarstwem okazały się zadowalające występy. Z rodziną utrzymuję częsty kontakt telefoniczny, zawsze dzwonię do nich po meczach. Pytam brata co sądzi o mojej grze, wymieniamy spostrzeżenia.

W rozmowie o pierwszej rundzie Roginicia przy Rychlińskiego Chorwat wielokrotnie podkreślał wdzięczność dla trenera Krzysztofa Brede, który pomimo zewsząd płynących wyrazów zdziwienia dla jego decyzji o desygnowaniu do gry ówcześnie nieskutecznego napastnika z Bjelovaru, wytrwale starał się budować wciąż młodego piłkarza. – Moja konsekwencja w stawianiu na Marko wynikała z satysfakcjonujących mnie korzyści, jakie jego postawa przynosiła nam zarówno podczas konstruowania ataków, jak również w grze defensywnej. Choć nie przekładało się to na statystyki, podobał mi się sposób ustawiania Marko w ofensywie, a pracą w fazie obrony pozwalał nam osiągać zamierzone efekty w trakcie pressingu, często wymuszając błędy na przeciwnikach. Ponadto, w przekonaniu o jego potencjale utwierdzały mnie testy motoryczne, których rezultaty potwierdzały, iż jest on bardzo dobrze przygotowany szybkościowo, kondycyjnie oraz siłowo – z perspektywy czasu wytłumaczył szkoleniowiec „Górali”, który postanowił rozszerzyć swoją myśl.  – Uważam, iż zbyt szybkie skreślanie piłkarzy jest jednym z najczęstszych błędów. To oczywiste, że łatwiej jest postawić na kimś krzyżyk i zacząć szukać innego rozwiązania, niż obdarzyć zawodnika zaufaniem, cierpliwie czekając na efekty. Rzadko jednak ta pierwsza droga okazuje się w dłuższej perspektywie skuteczniejsza. Mało kto dzisiaj pamięta, że początki Roberta Lewandowskiego w Borussi Dortmund nie były udane, lecz przez konsekwencje trenera w budowaniu zawodnika, popartą tytaniczną pracą samego piłkarza, stał się on legendą polskiej piłki nożnej i Bundesligi – sprawnie zegzemplifikował Krzysztof Brede. Oczywiście, żaden algorytm nie przewiduje, by Roginić zapisał się na kartach historii chorwackiego futbolu, lecz jeżeli 24-latek zachowa regularność w następnych sezonach, bez wątpienia znajdzie miejsce w pamięci bielskich kibiców.

Przełom w Chojnicach

Nie należy odbierać zasług 39-letniemu trenerowi „Górali”, natomiast nie można również pominąć faktu, że po letnich roszadach kadrowych, aż do pierwszej kolejki bieżącego sezonu, Marko pozostawał bez faktycznej rywalizacji na swojej pozycji. Dopiero w dniu inauguracji rozgrywek Podbeskidzie ogłosiło pozyskanie z Odry Opole hiszpańskiego napastnika Ivána Martína. Tak więc, czy wybór w pierwszych kolejkach zdawał się oczywisty? Niezupełnie. Nawet wtedy dyskutowano, czy rozsądniej nie byłoby poświęcić tę pozycję dla któregoś z młodzieżowców, a Przegląd Sportowy przewidywał w wydanym przed startem ligi „Skarbie kibica”, że miejsce w ataku zajmie Arkadiusz Maj, wracający z wypożyczenia w Elanie Toruń. Skalę braku zaufania dla umiejętności Roginicia uwypukla fakt, iż 19-latek rozegrał pod wodzą Rafała Góraka, obecnego szkoleniowca katowickiej „GieKSy”, zaledwie dziewiętnaście minut na poziomie 2. Ligi.

Maj udał się na kolejne wypożyczenie do trzecioligowej Stali Kraśnik, a Marko Roginić w drugiej kolejce zanotował premierowe trafienie w barwach Podbeskidzia. W wyjazdowym starciu z Chojniczanką Chojnice wślizgiem umieścił piłkę wstrzeloną wzdłuż linii bramkowej przez Łukasza Sierpinę, zapewniając drużynie spod Klimczoka jednobramkowe zwycięstwo. Jak stwierdził sam Chorwat, choć nie był to gol najpiękniejszej urody, okazał się idealnie pasującym kluczem do ciążącej mu blokady. Uregulowanie celownika pozwoliło Roginiciowi zdobyć łącznie osiem ligowych trafień, a tylko jeden z meczów, w których wpisywał się na listę strzelców, nie zakończył się wygraną „Górali”. Co więcej, cztery z nich otwierały wyniki spotkania. Gola z Chojniczanką nie zamieniłby na żadnego innego, lecz przyznaje, że najczęściej odtwarzaną przez niego bramką jest strzał z domowej rywalizacji z Miedzią Legnica (link do materiału filmowego).

W obecnym sezonie Marko Roginić nie tylko „odblokował się”, ale – co podkreśla jego szkoleniowiec – nie stracił nic ze swojej waleczności i zaangażowania w grę defensywną.  – Współczesny futbol mocno ewoluował. Dzisiaj bramkarz jest pierwszym atakującym, a napastnik obrońcą. W mojej drużynie piłkarze formacji ofensywnej nigdy nie byli zwolnieni z pracy podczas odbioru piłki i nie zakładam zmiany swojego podejścia. Dlatego właśnie, cenię Marko za jego zaangażowanie nie tylko podczas ataków – powiedział trener lidera Fortuny 1. Ligi o chorwackim napastniku. Roginić stylem gry przypomina rodaka Mario Mandžukicia, wymienianego przed transferem do Kataru w gronie najlepszych „broniących ofensorów” na świecie. Liczba wślizgów 24-latka imponuje Krzysztofowi Brede i jednocześnie przyprawia o ból głowy osoby odpowiedzialne za pranie sprzętu meczowego piłkarzy Podbeskidzia.


Marko Roginić podczas walki o piłkę z jednym z defensorów Chojniczanki Chojnice/ fot. Łukasz Sobala/PressFocus

A morał tej bajki jest taki…

Każdy obywatel objęty Konstytucją Rzeczpospolitej Polskiej ma zagwarantowane prawo do wolności słowa (choć w głowie aż huczy przerażające „jeszcze”, które po ostatnich wydarzeniach związanych z programem III Polskiego Radia nabrało wyjątkowej wyrazistości), zezwalające mu na swobodne wyrażanie myśli. Nietrudno jest się jednak nim zachłysnąć i stracić rozwagę w wypowiadanych zdaniach, bądź ich równoważnikach, częściej rzucanych z trybun w kierunku murawy. I choć piłka nożna w gruncie rzeczy jest dziedziną rozrywki, mającą w sobie coś z rodzaju igrzysk, zaspokajających potrzeby rzymskiego ludu, to niewielkich rozmiarów atleci biegający pomiędzy białymi liniami są ludźmi, mogącymi borykać się z tymi samymi problemami, co inny człowiek. Nie każde złe zagranie wynika z gorszej techniki, a przyczyny błędu sędziowskiego nie zawsze należy upatrywać w nieznajomości przepisów gry. Czasami warto jest ugryźć się w język, by człowiek wracający po meczu do domu mógł włączyć serial, a nie zastanawiać się nad sensem pójścia następnego dnia do pracy, której poświęcił dotychczasowe życie.

autor: Mateusz Antczak

Przeczytaj również