Nie przegrali jeszcze awansu, bo w Widzewie nie występują roboty

27.04.2009
O braku zwycięstwa z Górnikiem Łęczna zadecydowały sytuacje, jakie miały miejsce bezpośrednio po golach Podbeskidzia. Piątkowy mecz z Widzewem jawi się jako pojedynek sezonu.
W sobotę bielscy kibice dwukrotnie mieli wrażenie, że "Teraz to będzie już z górki". Ale nie było. Pierwsza taka sytuacja miała miejsce, gdy chwilę po rozpoczęciu meczu prowadzenie gospodarzom dał Rafał Jarosz. - Strzeliliśmy gola i... trudno powiedzieć, co się z nami stało - irytował się Bartłomiej Konieczny, mając na myśli błyskawiczną odpowiedź gości z Łęcznej.

- Górnik wyszedł z kontrą. Chcieliśmy złapać ich na spalonego. Nie wiem, czy któryś z nas "został", ale skoro sędzia nie odgwizdał ofsajdu, to mogło tak być. Tak czy siak, popełniliśmy błąd - przyznał niepocieszony Maciej Szmatiuk. Czego w tej feralnej minucie zabrakło "Góralom"? - Agresji. Również i mnie - sypał głowę popiołem Konieczny.

O kiksie dałoby się jednak w miarę szybko zapomnieć, gdyby chwilę po wyrównującej bramce Krzysztofa Chrapka rzut karny wykorzystał Paweł Żmudziński. - Spośród nas to właśnie Paweł jest specjalistą od "jedenastek". To, że wczoraj przestrzelił, nie jest w stanie tego zmienić. Ciśnienie było ogromne - zaznaczał Szmatiuk.

Teraz przed zespołem wyjazd do lidera z Łodzi. - Gracze Widzewa nie są robotami. Można z nimi wygrać - podkreśla były obrońca Koszarawy Żywiec. W piątek napięcie sięgnie szczytu.
autor: Kamil Kwaśniewski

Przeczytaj również