„Masta” i jego ćwierć wieku kariery. „Ciężko jest zrezygnować z piłki z dnia na dzień”

15.01.2021

Swoją seniorską karierę rozpoczął na przełomie ostatniej dekady XX wieku, zanotował na swoim koncie 129 występów na poziomie Ekstraklasy, a w europejskich pucharach starał się powstrzymywać takich zawodników jak Hakan Sukur czy Clarence Seedorf. Mimo aż 44 wiosen na karku, obrońca Mariusz Masternak nie zawiesił jeszcze korków na kołek, a jesienią stanowił o sile rewelacyjnego IV-ligowca, Spójni Landek.

Łukasz Sobala/PressFocus

W rozmowie z popularnym „Mastą” zajęliśmy się jednak nie tylko udaną minioną rundą w Landku, ale także zwróciliśmy uwagę na jego wciąż kiełkującą miłość do piłki, podsumowaliśmy bardzo bogatą piłkarską przeszłość w Ruchu czy Pogoni Szczecin oraz poruszyliśmy temat ewentualnego rozpoczęcia kariery trenerskiej.

***

Piotr Porębski (SportSlaski.pl): „Bestia ze wschodu” i panujące w naszym kraju obostrzenia zostały przedłużone i nie da się ukryć, że mocno utrudniły one przygotowania do rundy drużynom z niższych szczebli rozgrywkowych. Jak zatem wyglądają pewnie dość szarpane przygotowania Spójni do rundy wiosennej? Czy te w ogóle się już rozpoczęły? 
Mariusz Masternak (zawodnik Spójni Landek):
Przygotowania jeszcze się nie rozpoczęły, ale trener Odrobiński wysłał nam już odpowiednie rozpiski treningowe. Z tego co wiem, my na szczęście możemy trenować, mamy już załatwione boiska i zaczynamy wspomniane przygotowania już od najbliższego poniedziałku.

Skoro treningi ruszają, pozostaje jedynie mieć nadzieję, że w przeciwieństwie do poprzedniego sezonu, wiosenne zmagania odbędą się zgodnie z planem.
Mam nadzieję, że tak. W moim przypadku może jest jeszcze za wcześnie mówić o wiośnie, bo sam jeszcze nie wiem, czy w najbliższej rundzie dalej będę grał w Spójni. Rozmawiałem już z trenerem i wspomniałem mu, że w moim przypadku pojawiły się pewne problemy ze zdrowiem. Więc jeżeli klubowi uda się zorganizować w trakcie zimowych przygotowań jednego nowego stopera, wówczas pewnie wiosną już się w IV Lidze nie pojawie. Zdajemy jednak sobie sprawę, że w obecnym okresie ciężko jest o dokonanie dużej ilości transferów, gdy kluby nie za bardzo chcą puszczać swoich piłkarzy gdzie indziej. Krystian Odrobiński zwrócił się do mnie z prośbą, czy dam jeszcze radę pomóc klubowi do czerwca, ale na obecną chwilę nie czuje się w pełni dysponowany i zobaczymy jak to wszystko się ułoży. 

Do sytuacji zdrowotnej jeszcze przejdziemy, natomiast chciałbym z Panem jeszcze na szybko podsumować rundę jesienną w Waszym wykonaniu. Napsuliście naprawdę sporo krwi faworytom i ostatecznie zakończyliście zmagania na ligowym podium. Biorąc pod uwagę sytuację w czołówce i choćby fakt, że na Spójnię czeka jeszcze zaległy mecz z Łękawicą, zbliżająca wiosna zapowiada się interesująco. 
Na pewno tak, ale poniekąd możemy mieć pewien niedosyt, że ostatecznie nie udało nam się rozegrać tego przełożonego spotkania z Orłem. Końcówka rundy w naszym wykonaniu była bowiem dla nas udana. Byliśmy mocni psychicznie, a kolejne dość okazałe zwycięstwa tylko nas cementowały. Widać było, że chłopaki przystępują do tych spotkań na pełnym luzie, więc może siłą rozpędu zdobylibyśmy również punkty w Łękawicy. Zobaczymy jak Spójnia będzie prezentowała się w najbliższej rundzie - na pewno to podium nas bardzo satysfakcjonuje, ale też pamiętamy, że choćby taka Odra Wodzisław zrobi wszystko, żeby się wzmocnić i powalczyć o ten awans. I to w tym zespole trzeba upatrywać głównego kandydata do zajęcia pierwszej pozycji.

Zatem wy będziecie atakować z drugiego szeregu.
Może faktycznie tak będzie łatwiej (śmiech). Nie no, poważnie mówiąc to zrobimy wszystko, by wiosną zespół osiągał jak najlepsze rezultaty i ostatecznie zajął jak najwyższe miejsce w tabeli. Na koniec sezonu przekonamy się, co nam to podejście zapewni.

Patrząc na wyniki Spójni, ale bardzo pewną grę na środku obrony czy choćby ilość zdobytych goli, Pan sam jesienią również miał naprawdę sporo powodów do optymizmu.
No tak, jak najbardziej. Cieszy mnie fakt, że w takim wieku próbowałem sobie radzić na tym poziomie rozgrywkowym. Wróciłem w końcu na ten szczebel po pewnej przerwie i nie da się ukryć, że momentami było ciężko. W końcu chłopcy nie tylko z drużyny, ale w całej lidze są już przecież dużo ode mnie młodsi. W ostatnim czasie grywałem chociażby w lidze okręgowej w ZET Tychy czy w innych zespołach z mojego rodzinnego miasta, ale wiadomo, że człowiek na tym poziomie już regularnie nie trenuje. W pewnym momencie pojawiła się jednak propozycja od trenera Odrobińskiego i wówczas powiedziałem mu, że bierze mnie do Spójni na własną odpowiedzialność. Już na pierwszym treningu zdałem sobie sprawę, że zawodnicy z zespołu potrafią grać w piłkę i ciężko będzie im dorównać. Z tygodnia na tydzień wyglądałem jednak coraz lepiej, także cieszę się, że tak to się wszystko poukładało, a wraz z tym przyszły bardzo dobre wyniki.

Według 90minut.pl, ostatni raz na szczeblu IV Ligi grał Pan w 2017 roku w barwach MKS-u Lędziny. Oferta ze Spójni musiała być zatem dla Pana sporym zaskoczeniem? Wiadomo, że z założenia IV Liga jest już w dużej mierze poziomem amatorskim, wręcz hobbystycznym, ale jednak rzadko kiedy można spotkać piłkarza w takim wieku, grającego tak regularnie na tym szczeblu. 
Krystian już wcześniej kilka razy składał mi propozycję, bym zagrał w IV Lidze - choćby jeszcze w momencie, gdy on prowadził Polonię Łaziska Górne. Ja mu jednak konsekwentnie odmawiałem, bo miałem poczucie, że jest to już dla mnie zbyt wysoki poziom, a w dodatku nie mam czasu na tak regularne trenowanie. Poza tym latka już lecą i najtrudniej będzie mi dorównać innym piłkarzom pod względem choćby szybkościowym. Pewne rzeczy na pewno i teraz mógłbym uznać za jakiś atut, ale w pewnym wieku powstających braków już nie da się całkowicie nadrobić. 

W poprzednim roku sytuacja w Spójni poukładała się jednak w ten sposób, że trenerowi wypadło kilku piłkarzy z powodu urazów plus do tego doszła sytuacja Jakub Więzika, który zdecydował się wyjechać do pracy za granicę. Do tego zespół niezbyt udanie wszedł w nowe rozgrywki, więc wówczas ostatecznie podjąłem decyzję, że na pewno pomogę Krystianowi oraz całemu zespołowi do listopada. 

Jednak pański przykład, ale także choćby Koby Szalamberidze z Odry Wodzisław, Sławomira Szarego z Unii Książenice czy Dariusza Pawlusińskiego z Unii Turza Śląska potwierdzają, że weterani na tym szczeblu są w cenie. 
Faktycznie są to piłkarze, którzy potrafili i potrafią naprawdę grać w piłkę, więc na tym poziomie rozgrywkowym radzą sobie dobrze. Nieprzypadkowo cała trójka grała kiedyś chociażby w Ekstraklasie czy na jej zapleczu, więc i teraz potrafią się świetnie odnaleźć. U mnie sytuacja wygląda nieco inaczej, bo gram na stoperze i nie wymaga to może aż tak dużego fizycznego zaangażowania. Uważam, że Spójnia to bardzo dobra drużyna, więc w tak funkcjonujący kolektyw na pewno łatwiej jest się wkomponować. W końcu dzięki temu można liczyć na wsparcie kolegów i każdy może robić to, co do niego należy. Ja sam na przykład nie muszę brać się za rozgrywanie czy rozprowadzanie ofensywnych akcji, więc mogę skupić się na bronieniu.

Gra na środku obrony to jednego, ale podczas zwycięskiego aż 3:0 meczu z Odrą Wodzisław zdobył Pan bramkę efektownymi nożycami. Jak widać, zmysł ofensywnej gry pod bramką rywala wciąż jest u Pana mocno rozwinięty. 
(Śmiech) Akurat idealnie piłka naszła mi na nogę. Nie no, cieszy mnie fakt, że dołożyłem również jesienią kilka bramek. Można to choćby wyjaśnić tym, że dzięki dotychczasowemu doświadczeniu jestem w stanie dobrze odnaleźć się w polu karnym rywala. Mój wzrost też robi swoje, więc jeżeli pomogłem zespołowi poprzez te gole, to tylko mogę zapisać na plus. 

Tak sobie jednak myślę, że mimo tak bogatej kariery, Pan wciąż musi kochać tą piłkę nożną. Niegdyś w naszej rozmowie trener Krystian Odrobiński przyznał z uśmiechem, że gdyby obudzić Mariusza Masternaka w nocy o północy, Pan bardzo chętnie przyjdzie i pokopie gdzieś w piłkę. 
Tak, to jest cała prawda. Bardzo lubię grać w piłkę i w miarę możliwości oraz jak zdrowie mi pozwala, gram amatorsko na różnych poziomach, ale również z kolegami na hali czy też regularnie podczas meczów oldbojów w Tychach. Wiadomo oczywiście, że jest to zupełnie inne granie. Przyjemność to jedno, ale jeżeli czuje się zmęczony i na przykład nie podbiegnę w danej sytuacji walczyć o piłkę, nic się nie stanie. W graniu na poziomie IV Ligi trzeba już się jednak przyłożyć i podchodzić do wszystkiego naprawdę profesjonalnie. Nie ma mowy o jakimkolwiek odpuszczaniu i trzeba dawać z siebie wszystko. Zdrowie umożliwiło mi to, żeby występować na boisku do tej pory, ale nie mogłem na nie narzekać również w trakcie stricte zawodowej kariery, bo GKS Tychy bodajże opuściłem w wieku 39 lat. Tyle lat grałem w piłkę i ciężko jest z tego zrezygnować właściwie z dnia na dzień. 

Pomijając zatem IV Ligę oraz Spójnię to dopóki zdrowie i forma pozwolą, ta pasja będzie cały czas realizowana?
Oczywiście, że tak. Nie będę z tego chciał tak prędko zrezygnować - zresztą dzięki tak regularnie podejmowanemu wysiłkowi, człowiek dobrze czuje się pod względem nie tylko fizycznym, ale i również psychicznym. Teraz, borykając się z pewnymi problemami zdrowotnymi, odczuwam to bardzo na sobie. Gdy człowiek przychodzi po pracy i siedzi w domu, czegoś już zaczyna mu brakować. A tak zawsze była radość, że można wyjść, spotkać się z ludźmi, pobiegać za piłką, itd. Przez ten sport zawsze lepiej funkcjonowałem. 

Niegdyś wspomniany Sławomir Szary przyznał w wywiadzie ze mną, że na niższych szczeblach można by było grać prawdopodobnie aż do pięćdziesiątki. Pan chyba jednak obstaje przy tym, że jeżeli miniona runda nie była ostatnią w IV Lidze, to najpóźniej pożegna się Pan z tym szczeblem wiosną.
Dla mnie tak. Wspominałem już zresztą wcześniej o kwestii braku szybkości, której nie będę już w stanie nadrobić. Niestety przy tym obstawiam, że w kolejnych miesiącach czy latach będę wyglądał na tym polu już tylko gorzej. Kwestię wytrzymałości da się jeszcze odpowiednio wyregulować, choćby przez regularne treningi, ale mając swoją pracę, rodzinę oraz trójkę dzieci, ciężko na to wyznaczać odpowiednio dużą ilość czasu. Nie jest to proste, choć i tak zaznaczam, że ja bardzo kochałem i wciąż kocham grać w piłkę. 

Domyślam się, że poprzez grę w takim wieku choćby na poziomie IV Ligi, musi Pan być w Spójni swoistym autorytetem dla znacznie młodszych piłkarzy. Pociągnę to jednak dalej, bo jestem ciekawy, czy łączy Pan bliżej nieokreśloną przyszłość z ławką trenerską?
Czy chciałbym zająć się tym tematem? Na razie w zeszłym roku zrobiłem licencję UEFA B. Kiedyś miałem jeszcze drugą klasę trenerską, którą wyrobiłem podczas swojej nauki na Akademii Wychowania Fizycznego. Papiery te uległy jednak unieważnieniu, gdyż teraz w grę wchodzą jedynie kursy od wspomnianej UEFY. Nie robiąc w odpowiednim momencie kursu wyrównawczego, musiałem wszystko zaczynać od nowa. Cały czas przeciągam jednak tą kwestię trenowania na późniejszy czas. Ciężko jest mi bowiem porzucić to, co aktualnie robię i sprawia mi ogromną frajdę. Za niedługo pewnie będę musiał zdecydować się na jakiś konkretny krok, ale jak widać, na razie mi to nie wychodzi (śmiech). Dopóki zdrowie pozwoli, nie zrezygnuje z gry. 

Trenerka to przyszłość, zatem ja na chwilę chciałbym nawiązać do przeszłości. Blisko 25 lat gry na seniorskim poziomie, 129 występów w Ekstraklasie, gra z wieloma reprezentantami Polski, miejsce na podium z chorzowskim Ruchem. Wobec takiego bilansu ma Pan poczucie, że wyciągnął ze swojej kariery tak zwanego maksa? 
Patrząc na to wszystko z boku, na pewno nie. W trakcie swojej kariery mogłem powalczyć o coś jeszcze więcej, chociaż sam miałem do czynienia z zupełnie innymi czasami oraz z tym, że w niektórych przypadkach na przeszkodzie stawało mi jednak zdrowie i problemy z kręgosłupem. Kiedyś zawodnicy mieli chyba mniejszą możliwość wyrwania się i wyjechania gdzieś indziej. Mimo wszystko uważam, że mogę być zadowolony ze swojego bilansu. Rozegrałem sporo spotkań, przeżyłem wiele wspaniałych chwil, zaliczyłem ciekawe wyjazdy… No, będzie co wspominać.

Biorąc pod uwagę, że występował Pan w całkiem dużej ilości klubów oraz miał Pan do czynienia z całkowicie różnymi środowiskami, to historii z szatni wystarczyłoby chyba na całą biografię. 
Wbrew pozorom nie zagrałem w aż tak wielu zespołach. Spędziłem ponad pięć lat w Chorzowie, trzy lata w Czeladzi, którą wspominam z naprawdę sporym sentymentem, gdyż trafiłem na mocną ekipę i równie silną wówczas III Ligę. Poruszyłem już kwestię Chorzowa i Ruchu, bo tam również wydarzyło się wiele ciekawego. Wspólnie zagraliśmy w Pucharze UEFA, osiągaliśmy wysokie miejsca w lidze, ale później niestety sytuacja stała się dość mocno kryzysowa. W końcu kłopoty w jakie wpadł Ruch i fakt, że długo nie mógł się z nich wykaraskać, właściwie zaczęły się jeszcze za moich czasów. Po „Niebieskich” przyszła pora na równie fajny pobyt w Pogoni Szczecin, gdyż zanotowaliśmy tam awans do najwyższej ligi, a samo życie było tam naprawdę ciekawe. Ludzie byli do mnie przyjaźnie nastawieni, a ogólnie mieszkańcy miasta mocno żyli naszymi meczami. Na spotkania przychodziło bowiem blisko 18000-2000 ludzi. 

Patrząc na ekipę tamtejszej Pogoni - z m.in. Łukaszem Trałką czy Przemysławem Kaźmierczakiem w składzie - mieliście w sobie naprawdę spory potencjał. Szkoda, że to wszystko poszło w taką, a nie inną stronę. 
Oczywiście, stworzyła tam się bardzo fajna, mocna ekipa. Nie wolno w tym miejscu zapomnieć chociażby o Olgierdzie Moskalewiczu, który piłkarsko dla wielu był prawdziwym autorytetem, a poza tym pochodził z tamtych stron i starał się każdemu pomagać. Do tego dochodzi również Rafał Grzelak, który później grał w kadrze i za granicą. Wspólnie osiągaliśmy tam świetne wyniki, wygrywaliśmy podczas pobytu na zapleczu Ekstraklasy niemal wszystkie mecze, więc uznaje to za miły okres. 

A gdyby Pan sam miał wskazać najlepszy oraz taki najbardziej kryzysowy moment w swojej bogatej karierze?
Jeśli chodzi o ten najbardziej kryzysowy, wskazałbym raczej swój pobyt w Podbeskidziu Bielsko-Biała. Podczas tego okresu ponownie nasilił się mój problem z kręgosłupem. Poza tym miałem wówczas spory dylemat, czy zostać na północy Polski. W pewnym momencie skończył mi się kontrakt w Szczecinie i nie został on przedłużony. Prezes Antoni Ptak chciał bowiem wówczas stworzyć brazylijską Pogoń.

Za Pana pobytu już było widać zalążki tego „projektu”.
Dokładnie tak. Zresztą później doszło do sytuacji, że wyjściowy skład Pogoni tworzyło jedenastu Brazylijczyków. Wiedziałem już zatem w pewnym momencie, jak zespół będzie budowany, więc postanowiłem stamtąd odejść i poszukać dobrego miejsca do dalszej gry w piłkę. Pojawiła się wtedy oferta z Arki Gdynia, rozmawiałem już nawet z jej trenerem, ale moim priorytetem był jednak powrót na Śląsk. Ostatecznie Jan Żurek przekonał mnie do tego, by dołączyć do Podbeskidzia i wspólnie powalczyć o awans. Okazało się jednak, że sytuacja w klubie jest daleka od ideału, a zespołowi pozostała jedynie walka o utrzymanie ligowego bytu. 

Co udało się Wam dopiero po barażach.
Racja. Niemniej było ciężko, bo nie mieliśmy gdzie trenować, finansowo również nie staliśmy dobrze, więc chociaż tyle, że zdołaliśmy wywalczyć to pozostanie w 1. Lidze.

A jeśli chodzi o ten najlepszy moment?
Tutaj zdecydowanie wskazałbym pobyt w Ruchu. W końcu za czasów gry przy Cichej miałem okazję walczyć o mistrzostwo Polski. Ostatecznie w 2000 roku zajęliśmy w tabeli trzecie miejsce i o ile pamiętam, dopiero w ostatniej kolejce przegraliśmy pojedynek o wicemistrzostwo kraju. Tamten sezon był jednak dla nas bardzo udany, bo w końcu po pierwszej rundzie zajmowaliśmy pozycję lidera i później zapewniliśmy sobie udział w pucharach. Dodatkowo dostaliśmy wówczas zaproszenie do Stanów Zjednoczonych od miejscowej Polonii, dostaliśmy od niej okolicznościową nagrodę. Następnie przyszły boje z Interem Mediolan, więc na pewno były i są to dla mnie rzeczy, których nie da się zapomnieć. 

Zresztą wypisując sobie nazwiska z tamtejszego Ruchu... Mariusz Śrutwa, Krzysztof Bizacki, Marcin Baszczyński, Mama Jikia - myślę, że teraz wielu kibicom „Niebieskich” powinna się teraz zakręcić łezka w oku. 
Oczywiście, byliśmy wówczas naprawdę mocni. Poza wymienionymi piłkarzami, bardzo pozytywnie wspominam również chociażby Sławomira Palucha, Łukasza Surmę czy Piotra Lecha w bramce. Tych uznanych nazwisk przewinęło się przez Ruch bardzo dużo, więc jedynie szkoda, że mój pobyt przy Cichej skończył się jednak tak, a nie inaczej. W końcu po pięciu latach spadliśmy na zaplecze najwyższej klasy rozgrywkowej, a spowodowane to było wieloma perturbacjami. W klubie było trochę problemów finansowych, zawodnicy szukali sobie nowych klubów, więc szkoda. 

Ja sam chciałbym się jednak skupić na pozytywach i przy okazji chciałbym zweryfikować jedną anegdotę, opowiedzianą przez Przemysława Rudzkiego w „Misji Futbol”. Przypomina się Panu odprawa przedmeczowa trenera Jana Rudnowa przed pojedynkiem z Interem?
(Śmiech) Pewnie, że tak. 

Na taki pojedynek jak ten chyba nie potrzebowaliście dodatkowej motywacji?
Nie no, podeszliśmy do tego z pewnym przymrużeniem oka. Zresztą, byliśmy na to spotkanie naprawdę mocno przygotowani, gdyż chcieliśmy na tle takiego rywala pokazać się z jak najlepszej strony - tym bardziej, że na obu meczach pojawiło się sporo kibiców. Pozostając przy meczu na Stadionie Śląskim, odczuwaliśmy po nim spory niedosyt. Na pewno nie zasłużyliśmy na taki wynik (porażka u siebie 0:3 - przyp. red.), bo oglądając choćby skrót z tego meczu można zauważyć, że stworzyliśmy sobie sporo sytuacji na zdobycie bramek. 

 
Racja, do stanu 0:0 i mniej więcej 60. minuty mecz był faktycznie wyrównany.
Właśnie, zresztą ostatnio puściłem sobie skrót tej rywalizacji na YouTube i było widać, jak na przykład Mariusz Śrutwa mógł pokonać golkipera rywali. W jednej z sytuacji piłka została nawet wybita z linii bramkowej. A skończyło się niestety 0:3 i wynik poszedł w świat. 

Ale i tak zdecydowanie jest co wspominać. 
Jasne, w końcu niecodziennie zdarza się grać przeciwko takim zawodnikom jak Laurent Blanc, Alvaro Recoba czy Clarence Seedorf. Dzięki czemu później jest się czym chwalić. 

Wracając na koniec do teraźniejszości - czego można Panu życzyć na te najbliższe miesiące? Zdrowia przede wszystkim?
Myślę, że tylko tego. Mam obecnie pewne problemy z kolanem i być może wynika to ze zbyt dużego natężenia treningów i meczów w ostatnim czasie. Z jednej strony chciałbym jeszcze wystąpić w tej kolejnej rundzie, bo w Landku stworzył się fajny i wyrównany zespół, można na tych zawodników liczyć, bo każdy z nich zawsze daje z siebie wszystko. Tak jak pokazały wyniki, gdy chłopaki nabrali wiary i się rozluźnili, przyniosło to świetną serię na koniec jesiennych zmagań. Sam zresztą zostałem przyjęty w Spójni bardzo pozytywnie, także chciałbym dokończyć chociaż ten sezon jak się uda.  

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również