Łódzka klątwa przełamana. "Górale" z historycznym triumfem i miejscem w szóstce

18.09.2021

Po blisko dwunastu latach przerwy, piłkarze Podbeskidzia Bielsko-Biała odnieśli ligowe zwycięstwo z ŁKS-em Łódź. Wygrana dla "Górali" jest jednak o tyle cenna, bo odrobili z nawiązką przy al. Unii jednobramkową stratę, wrócili na dobre tory po ostatnim pojedynku z pierwszoligowym liderem i ponownie znaleźli się w strefie barażowej. 

Krzysztof Dzierżawa/PressFocus

Po ostatnim ligowym meczu z kielecką Koroną, w obozie spadkowicza PKO Ekstraklasy - Podbeskidzia Bielsko-Biała - zapewne dominującymi uczuciami było niezadowolenie pomieszane z niedosytem. W końcu gdyby „Górale” zachowali odpowiednią koncentrację w defensywie oraz wykazali się większą odpowiedzialnością w momencie posiadania piłki, pojedynek z aktualnym liderem tabeli wcale nie musiałby się zakończyć ich jednobramkową porażką. Bielszczanie zostali jednak wręcz wypunktowani przez zabójczo skutecznych kielczan, którzy przy okazji obnażyli największe mankamenty w grze rywala.

Mimo tego sztab szkoleniowy od razu zapewnił po drugiej w tym sezonie porażce, że klub nie zamierza schodzić z obranej drogi i rezygnować ze stylu, opartym na ryzyku, wysokim pressingu i szybkiej wymianie piłki. Podopieczni trenerskiego duetu Jawny - Dymkowski musieli mieć jednak świadomość, że po ostatecznie nieudanym meczu z Koroną, półka podczas ich kolejnego ligowego wyzwania będzie ustawiona wysoko.

ŁKS Łódź co prawda ma swoje problemy kadrowe, powiązane z licznymi urazami, ale mimo to zespół Kibu Vicuny może się pochwalić drugą najskuteczniejszą ofensywą w Fortuna 1. Lidze oraz zajmowanym miejscem w strefie barażowej. Dodatkowo na niekorzyść bielskiego zespołu działał także fakt, że „Rycerze Wiosny” są dla niego wyjątkowo nieprzyjemnym przeciwnikiem, a stadion przy al. Unii Lubelskiej jest niczym swoista „jaskinia lwa”. 

Ciężko nie stwierdzić inaczej, skoro w całej historii bezpośrednich starć, Podbeskidzie nie odniosło jeszcze ani jednego zwycięstwa na wyżej wymienionym obiekcie, a poza tym kibice z Bielska-Białej zapewne świeżo mają w pamięci sezon 2018/2019, gdy po raz ostatni oba zespoły znajdowały się na tym samym poziomie rozgrywkowym. Wówczas łodzianie, świętujący na koniec rozgrywek bezpośredni awans do PKO Ekstraklasy, zdołali dwukrotnie ograć rywala z województwa śląskiego w stosunku 3:0. 

Analizując przebieg pierwszej łódzko-bielskiej rywalizacji po blisko 2,5 roku przerwy, można było dojść do wniosku, że gospodarze być może postarają się o dokonanie powtórki z rozrywki. Zawodnicy spadkowicza nie wyciągnęli bowiem wszystkich wniosków po starciu z Koroną, bo dalej zdarzało im się tracić piłki w pozornie prostych sytuacjach czy wchodzić w drybling przed własnym polem karnym. Tu akurat warto przytoczyć przykład Daniela Mikołajewskiego, który sprokurował faul i rzut wolny po swojej nieudanej próbie minięcia rywala, a uderzenie Piotra Janczukowicza było na tyle zaskakujące, że wielu kibiców na stadionie widziało piłkę w siatce. 

Młody snajper ŁKS-u i tak miał w pierwszej części gry swoje powody do radości, bo w 22. minucie wykorzystał dokładną wrzutkę Adriana Klimczaka z lewej strony boiska i umieścił piłkę w bramce głową z najbliższej odległości. Przy tej akcji trzeba jednak ponownie wrzucić kamyczek do ogródka obronie Podbeskidzia, bo ciężko wytłumaczyć zachowanie Martina Polacka (który przy dośrodkowaniu zanotował moment zawahania i zaliczył przez to pusty przelot) oraz spóźnionego przy kryciu Kacpra Gacha. 

Niemal do końca pierwszej połowy można było mieć wrażenie, że gospodarze mieli po swojej stronie więcej ofensywnych argumentów - nawet pomimo faktu, że przedwcześnie boisko musiał opuścić absolutnie kluczowy element w układance trenera Kibu Vicuny - Hiszpan Pirulo. Wspomniane na samym początku słowo „niemal” jest jednak całkowicie na miejscu, bo kilka chwil przed zejściem obu teamów do szatni, gola na 1:1 zdobył Mathieu Scalet. 

Francuski pomocnik idealnym płaskim strzałem wykończył kontrę swojego zespołu, w której ważne role odegrali także Kamil Biliński oraz asystent Konrad Gutowski. Wynik pozostawał zatem sprawą całkowicie otwartą, a oba zespoły należało poniekąd pochwalić za stuprocentową skuteczność. W końcu dwa celne strzały zapewniły dwie bramki. O ile jednak przed zmianą stron tempo spotkania mogło zadowolić kibiców, a klubom nie można było odmówić podejmowania ofensywnych zapędów, tak po zmianie stron ich gra długo była dość szarpana i opierała się głównie na walce w środku pola. 

Być może w przypadku „Górali” była to swoista zasłona dymna, bo na dwadzieścia dwie minuty przed końcem regulaminowego czasu gry, wynik na 1:2 ustaliła dwójkowa akcja Kamila Bilińskiego z rezerwowym Marko Roginiciem. Chorwat otrzymał bowiem znakomite prostopadłe podanie od kapitana Podbeskidzia, następnie samotnie popędził z futbolówką kilkanaście metrów i wykorzystując całkowitą bierność obrońcy Jana Sobocińskiego, pokonał bramkarza sprytnym strzałem po ziemi.

Do końcowego gwizdka bielszczanie spokojnie kontrolowali wynik, znacznie dłużej i umiejętniej utrzymywali się przy piłce, a ponadto wybijali rozbitych gospodarzy z rytmu na wszelkie możliwe sposoby. Tym samym Podbeskidzie odniosło drugie wyjazdowe zwycięstwo z rzędu, zmazało plamę po ostatniej porażce, a przy okazji przełamało dotychczasowy łódzki kompleks. - Ten zespół rośnie z każdym meczem, a takie spotkanie jak to tylko dodaje pozytywnej energii. Dzisiaj byliśmy lepszą drużyną i wygraliśmy zasłużenie, pomimo ciężkiej końcówki, którą w cudzysłowie „przewalcowaliśmy”. Mamy w sobie jednak bardzo dużo pokory i nie zamierzamy zachłysnąć się tym lepszym momentem. Zamierzamy spokojnie się rozwijać - zapewnił tuż po końcowym gwizdku kapitan Kamil Biliński, nieukrywający swojej satysfakcji w rozmowie z reporterką Polsatu Sport.

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również