Ikona opuściła Rozwój po 11 latach. "Mam duży żal do miasta"

16.07.2019

Sytuacja Rozwoju Katowice pozostaje nie do pozazdroszczenia i coraz więcej wskazuje na to, że drużyna ta nie przystąpi do żadnych seniorskich rozgrywek w najbliższym sezonie. Do tej pory klub opuściło już aż piętnastu zawodników, w tym m.in. Przemysław Gałecki, który przy Zgody spędził jedenaście ostatnich sezonów. W rozmowie z nami obrońca podsumowuje swój pobyt w katowickim klubie, wyznaje jak dowiedział się o obecnych problemach byłej już drużyny oraz kto mógł mieć na wpływ na to, że klub z blisko 95-letnią tradycją przestaje istnieć.

Tomasz Błaszczyk/PressFocus

Piotr Porębski (SportSlaski.pl): Parafrazując słowa pewnej piosenki, to można powiedzieć, że te 11 lat w Rozwoju minęły Panu jak jeden dzień? Jak ogólnie będzie Pan wspominał cały okres spędzony przy Zgody?
Przemysław Gałecki: Nie rozpatrywałbym tego w ten sposób. W Rozwoju spędziłem wiele pięknych dni i generalnie uznaje ten czas za niezwykle udany. Oczywiście, zanotowaliśmy także gorsze momenty, ale na pewno nie mogę powiedzieć, że minęły one dla mnie jak jeden dzień. Za te gorsze chwile uznaje przede wszystkim dwa spadki, z pierwszej do drugiej i z drugiej do trzeciej ligi, ale ostatecznie przeżyłem przy Zgody znacznie więcej przyjemnych momentów. Dzieciom i wnukom z pewnością będę opowiadał, jak to było kiedyś w Rozwoju.

A jest jakiś jeden moment, który szczególnie mógł zapaść w pamięć?
Na pewno zdobyty gol z Legią Warszawa oraz mecz z Górnikiem Zabrze w 1/8 finału Pucharu Polski, który przegraliśmy dopiero po dogrywce. Do tego zremisowane spotkanie na Widzewie w Łodzi, gdzie zagraliśmy przed blisko 16000 kibicami. A przechodząc do jeszcze wcześniejszych wydarzeń, to do tych pamiętnych chwil zaliczyłbym jeszcze możliwość gry z Arkadiuszem Milikiem, występującym obecnie w Napoli. Także trochę się tego nazbierało.

Ja osobiście doliczyłbym do tego dorobku zdobyte gole na zapleczu Ekstraklasy, m.in. pierwsze trafienie Rozwoju w historii występów na Bukowej. 
Zgadza się, z tego co pamiętam to był to wówczas nasz pierwszy mecz w rundzie wiosennej u siebie. Udało mi się wtedy wykorzystać rzut karny i wygrać bardzo ważne spotkanie ze Stomilem Olsztyn. Naprawdę super przeżycie.

Gdy oficjalna strona klubu ze Zgody nadała Panu miano żywej legendy Rozwoju, chyba ciężko było powstrzymać wzruszenie?
Jestem dumny i bardzo cieszę się z tego, że jestem tak nazywany i odbierany w klubie. Szkoda, że tak się stało, że Rozwój najprawdopodobniej nie będzie już istniał jako seniorska drużyna.

W trakcie kariery w barwach Rozwoju, Gałeckiemu udało się m.in. pokonać bramkarza Legii Warszawa (fot: Łukasz Laskowski/PressFocus)

Wiadome raczej było, że prędzej czy później musiałby Pan pożegnać się z Rozwojem. Szkoda jednak, że do wszystkiego doszło w takich okolicznościach.
Ból jest podwójny, szczególnie że wszystko wydarzyło się właściwie z dnia na dzień. Skończyliśmy rozgrywki w drugiej lidze w strefie spadkowej, ale na początku lipca normalnie mieliśmy się stawić na pierwszym treningu przed nowym sezonem. Zostaliśmy jednak poinformowani, że klub nie będzie w stanie podołać wyzwaniu gry w trzeciej lidze z powodów finansowych. Niestety wiele wskazuje na to, że Rozwój faktycznie nie przystąpi do rozgrywek. Oficjalna decyzja jeszcze nie została podjęta, ale jest ona chyba kwestią czasu.

A kiedy właściwie zaczęły do Was dochodzić pierwsze sygnały, że klub znalazł się właściwie nad przepaścią?
Generalnie wyglądało to w ten sposób, że po zakończeniu zeszłego sezonu klub rozmawiał na temat przyszłości z 5-6 doświadczonymi zawodnikami, w tym m.in. ze mną. Wówczas Rozwój chciał widzieć tych piłkarzy w kadrze na rozgrywki trzecioligowe, by wspomóc drużynę. Pierwszego lipca wszyscy zjechaliśmy na inauguracyjny trening, ale otrzymaliśmy informacje, że on się nie odbędzie, a klub najprawdopodobniej zrezygnuje z gry w trzeciej lidze. Decyzję tą ogłoszono w trakcie spotkania z prezesami i trenerami przed budynkiem klubowym. Później w szatni zostało to przedstawione bardziej szczegółowo i tak to właściwie wyglądało.

Gdyby istniała taka możliwość, Pan chętnie dalej pozostałby przy Zgody?
Ja ze swojej strony dalej mogłem reprezentować barwy Rozwoju. Jeszcze przed urlopami dochodziły do mnie sygnały, że zarząd chciałby, abym pozostał na szczeblu trzeciej ligi i przedłużył kontrakt. Już wcześniej wiedziałem zatem o możliwości pozostania przy Zgody na kolejny sezon i pomocy drużynie. Losy potoczyły się jednak zdecydowanie inaczej. Każdy kto bardziej interesuje się piłką widzi, że zawodnicy do tej pory tylko opuszczają Rozwój, a klub nie dokonał żadnych wzmocnień.

Na pewno wciąż ma Pan kontakt z wieloma zawodnikami, z którymi jeszcze kilka tygodni temu występował Pan w jednej drużynie. Jak oni reagują na tą całą sytuację?
Wszyscy są załamani i przybici. W tym przypadku mowa jednak nie tylko o zawodnikach, którzy występowali w klubie w minionym sezonie i znaleźli już sobie nowych pracodawców. Często spotykam się również z byłymi piłkarzami Rozwoju, grającymi w klubie nieco wcześniej. Oni także są w szoku i nie są w stanie uwierzyć w zaistniałą sytuację. Wczoraj np. widziałem się z Adamem Żakiem i wspomniał on, że to jest niewiarygodne jak wszystko mogło się w taki sposób potoczyć. Adam stawiał przecież pierwsze kroki właśnie w Rozwoju i jest on z rocznika wspomnianego wcześniej Arka Milika. Dodatkowo mieszka on blisko stadionu i naprawdę jest on bardzo zżyty z klubem.

Skoro była już mowa o stadionie – od momentu opuszczenia Rozwoju zapewne miał Pan okazję przechodzić obok obiektu. Chociaż w takiej sytuacji można chyba rzucić z przekąsem, że właściwie obok tego co z niego zostało.
Zgadza się, obecnie w Rozwoju funkcjonują już tylko pomieszczenia gospodarze w budynku klubowym. W nim swoją siedzibę wciąż posiadają włodarze drużyny – de facto wczoraj miałem okazje pojawić się w klubie i podziękować trenerom i zarządowi za wszystkie spędzone tu lata. A na boisko staram się raczej nie patrzeć, bo z pewnością nie jest to dla nikogo przyjemny widok. Ale wszyscy moi znajomi jeszcze tam pozostali, więc w klubie jest z kim porozmawiać. Światło nie zostało jeszcze zgaszone.

Ja gdy pierwszy raz widziałem zdjęcia obiektu w teraźniejszym stanie to, szczerze mówiąc, przeraziłem się. A jeszcze kilka miesięcy temu na stadionie przy Zgody wystąpił m.in. 14-krotny mistrz Polski z Zabrza.
Tak, i wówczas boisko mimo niesprzyjającej aury było perfekcyjnie przygotowane. Teraz mija zaledwie pół roku, a murawa wygląda niczym w drugiej lidze nigeryjskiej. Można się trochę z tego śmiać, jednakże nie jest to nic przyjemnego. Taki śmiech przez łzy.

A w takiej sytuacji ma Pan żal do włodarzy miasta Katowice i przy okazji uważa, że Rozwój został potraktowany trochę po macoszemu?
Oczywiście że tak. W takim sporym mieście, w dodatku będącym stolicą województwa dziwi fakt, że nie potrafi ono utrzymać drugiego klubu, który tak naprawdę potrzebuje tylko kropli w morzu tego, co otrzymywał GKS. Mam duży żal, ale jestem przekonany, że nie tylko ja mam taki pogląd na tą sytuację. Śledząc wiele komentarzy w mediach to naprawdę sporo ludzi ma pretensje do miasta, o to co się wydarzyło. Włodarze Katowic starają się z kolei odbijać piłeczkę, mówiąc że nie może sobie nic zarzucić.

Właśnie w kwestii odbijania piłeczki, to według jednego z radnych miasta Katowice, w odpowiedzi na felieton z „Dziennika Zachodniego”, do takiej sytuacji Rozwoju miał doprowadzić pragmatyzm zarządu. 
Miasto nie może już nic zrobić w tej kwestii, więc musi się jakoś bronić. Ale na chłopski rozum, składając przy okazji wszystkie czynniki w całość, to według mnie miasto może mieć sobie wiele do zarzucenia, ponieważ nie stanęło na wysokości zadania w newralgicznym momencie.

Kilkanaście dni temu wspominał Pan z kolei na łamach „Katowickiego Sportu”, że dwa wysoko notowane kluby w tak dużym mieście jak Katowice powinny być normą. Tym bardziej szkoda, bo widać było, że współpraca pomiędzy GieKSą i Rozwojem układa się coraz lepiej.
W ostatnim sezonie do naszej drużyny trafili przecież na wypożyczenie Sławomir Musiolik, Konrad Andrzejczak i Kamil Kurowski. Cała trójka znacząco podniosła poziom sportowy naszej drużyny, choć ostatecznie nie udało nam się utrzymać na szczeblu centralnym. Ale według mnie współpraca w kwestii transferów układała się dobrze także w drugą stronę. W końcu od nas na Bukową trafiło dwóch młodych, zdolnych zawodników – Kacper Tabiś i Bartosz Marchewka. Wszystko wyglądało naprawdę okej i pozostaje jedynie żal, że tak to się wszystko potoczyło.

Dla Rozwoju tzw. gwoździem do trumny okazał się być spadek ze szczebla centralnego. A wiosna rozpoczęła się dla was niemal idealnie - szkoda że 6:0 z Siarką okazało się być nie dobrym omenem, a tylko jednorazowym wyczynem.
Zawsze się mówi po bardzo wysokiej porażce w stylu 0:5 czy 0:6, że lepiej jest raz przegrać w ten sposób, niż kilka razy jedną bramką. W naszym przypadku możemy odwrócić sytuacje i żałować, że właśnie zamiast tej efektownej wygranej, nie zanotowaliśmy pięciu, sześciu wygranych po 1:0. Między innymi z tego powodu zanotowaliśmy spadek, a klub stracił 1,1 miliona złotych z racji pierwszej pozycji w rankingu Pro Junior System. Praktycznie mieliśmy te pieniądze w garści i gdyby udało nam się utrzymać, to zapewne dalej moglibyśmy spokojnie występować w drugiej lidze.

Po ostatnim meczu dogłębnie zanalizowaliście całą rundę wiosenną, co zrobiliście źle, co należało zrobić inaczej? Co mogło być głównym powodem, że klubowi zabrakło punktów do utrzymania?
Raczej nie było takiego rozmyślania i zastanawiania się, co zrobiliśmy dobrze, a co źle. Każdy gdzieś po zakończonym sezonie był załamany faktem, że klub spadł i raczej nikt nie chciał „grzebać w trupach”. Nie doszło zatem do żadnej dogłębnej analizy, przynajmniej ze strony zawodników. W wielu meczach mogliśmy zachować się lepiej, ale były też i takie spotkania, gdzie udało nam się uratować punkty dopiero w ostatnich minutach. Suma szczęścia i pecha zawsze równa się zero. A w naszym przypadku raczej nieszczęścia.

Ale skupiając się już tylko na teraźniejszości i przyszłości, kilka dni temu zasilił Pan szeregi czwartoligowego AKS-u Mikołów. Czym najbardziej przekonała Pana oferta zespołu beniaminka?
Myślę że najbardziej swoją konkretnością – choć prezesi są młodzi, to okazali się być bardzo przekonujący. Poza tym wrażenie na mnie zrobiła cała infrastruktura. Klub posiada bowiem dwa świetnie przygotowane boiska, na których kluby Ekstraklasy mogłyby spokojnie trenować i rozgrywać swoje mecze. Wielki szacunek dla nich za to, że cały obiekt jest naprawdę zadbany. Wybrałem również AKS ze względu na osobę trenera Marcina Molka, posiadającego spore doświadczenie z występów w najwyższej klasie rozgrywkowej. Skład zespołu także według mnie jest naprawdę dobry, a z tego co wiem, włodarze szykują jeszcze kilka konkretnych wzmocnień. Ważne dla mnie było także zdanie przyjaciół oraz osób, które bardzo pozytywnie wypowiadały się na temat klubu. Aspekty finansowe w przypadku tego transferu odegrały mniejszą rolę.

A czy miały miejsce zapytania z innych czwartoligowców bądź nawet drużyn z wyższej klasy rozgrywkowej?
Tak, otrzymałem m.in. telefon z Pniówka Pawłowice Śląskie oraz z jeszcze jednego klubu z trzecioligowego szczebla. Pojawiały się również zapytania z drużyn czwartej ligi oraz okręgówki, także było w czym wybierać.

Nie da się ukryć, że wiele innych zespołów skorzystało z zamieszania w Rozwoju. Wielu z odchodzących piłkarzy zdołało już sobie znaleźć zatrudnienie na szczeblu drugiej bądź trzeciej ligi.
Zgadza się, z tego co wiem to m.in. Damian Lepiarz zasilił już szeregi Podhala Nowy Targ, Oliver Lazar jest testowany w chorzowskim Ruchu, a Bartek Olszewski szuka swojej szansy w klubach z Ekstraklasy i pierwszej ligi. Można powiedzieć, że zespół już się porozjeżdżał i właściwie niewiele już z niego zostało.

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również