„Górale” zrealizowali upragniony cel. „Trzeba się cieszyć, że maszyna tak szybko odpaliła”

17.07.2020

Choć kibice bielskiego Podbeskidzia liczyli na to, że ich ulubieńcy po spadku z Ekstraklasy błyskawicznie i bezproblemowo wrócą na najwyższy poziom rozgrywek, pobyt "Górali" w 1. Lidze zaczął się przedłużać z powodu różnych perturbacji. Ostatecznie po czterech sezonach bielszczanie, którzy zdecydowanie ustabilizowali swoją sytuację finansową oraz sportową, wracają do elity i zamierzają w niej sporo namieszać. W rozmowie z obrońcą beniaminka, Aleksandrem Komorem, poruszyliśmy między innymi temat największych atutów zespołu trenera Brede, jego najtrudniejszych rywali w ostatnich miesiącach czy przebytego przez niego mini-kryzysu po wznowieniu rozgrywek. 

Łukasz Laskowski/PressFocus

Już dwa dni minęły od zapewnienia sobie wymarzonego awansu przez zespół Podbeskidzia Bielsko-Biała. Mimo ogromnej radości po zakończeniu środowego pojedynku z Odrą Opole, objawiającej się chociażby w wystrzelonym konfetti, oblewaniu się szampanem czy zaliczeniu rundy honorowej wzdłuż wszystkich trybun stadionu, piłkarze nie mogli cieszyć się z sukcesu zbyt długo. Dla bielszczan sezon bowiem jeszcze się nie zakończył, gdyż pozostaje im jeszcze walka o zdobycia mistrzostwa Fortuna 1. Ligi. - Nie mogliśmy świętować zbyt intensywnie, bo już jutro gramy ważny wyjazdowy mecz w Nowym Sączu. Zresztą na wszystko będziemy mieli teraz mało czasu, bo od ostatniej kolejki do rozpoczęcia okresu przygotowawczego minie bodajże tydzień. Trzeba się zatem szybko cieszyć i od razu wracać na odpowiednie tory, by jak najlepiej przygotować się do Ekstraklasy. Niemniej radość po ostatnim spotkaniu była naprawdę spora, co zresztą można było zauważyć - przyznał w rozmowie z naszym portalem obrońca Podbeskidzia, Aleksander Komor. Na prawdziwą fetę „Górale” będą musieli zatem poczekać do przyszłej soboty i zakończenia ostatniego ligowego spotkania z Chrobrym Głogów.

 

 

Podopieczni Krzysztofa Brede zdecydowanie mają jednak z czego się cieszyć, gdyż bielszczanie wrócili na najwyższy poziom rozgrywkowy po czterech latach przerwy. Biorąc pod uwagę perspektywę całego sezonu oraz równość formy pozostałych zespołów, to właśnie ich trzeba uznać za najlepszą na, jakby nie było, bardzo wyrównanym szczeblu pierwszoligowych rozgrywek. - To prawda, rozgrywki były trudne, a w przypadku żadnej z drużyn nie można było zastosować określenia „chłopiec do bicia”. Każde spotkanie było wymagające, a o odniesieniu zwycięstwa decydowały drobne detale. Uważam jednak, że z perspektywy całego sezonu nasz awans jest jak najbardziej zasłużony - tym bardziej, że w całej rundzie wiosennej nie zanotowaliśmy ani jednej porażki. Z kolei wywalczone remisy okazały się bezcenne w naszej sytuacji, dzięki czemu mogliśmy już w minioną środę świętować awans. Co prawda po niektórych meczach odczuwaliśmy spory niedosyt, jednak po czasie możemy tylko szanować każdy zdobyty punkt - przyznaje obrońca.

Taki kryzys można przechodzić

Co prawda piłkarze Podbeskidzia w kilku wiosennych spotkaniach byli już właściwie na granicy i niewiele brakowało, by przerwali oni notowaną od wielu miesięcy passę meczów bez porażki. W wyjazdowych pojedynkach z Miedzią Legnica czy też z GKS-em Bełchatów, zespół pokazał atrybut z którego powinien zawsze słynąć, czyli swój „góralski charakter”. W wspomnianych spotkaniach drużyna wyrównała bowiem stan rywalizacji niemal w ostatnich sekundach. - Jak powszechnie wiadomo, powinno grać się do końca i fajnie, że udało nam się w kilku spotkaniach odrobić powstałe straty, choćby w ostatnich sekundach. Te mecze pokazały tylko siłę naszego zespołu - zaznacza Komor, który w tym sezonie zaliczył 12 występów na poziomie 1. Ligi.

Czy jednak zespół Krzysztofa Brede uznał zanotowaną serię trzech remisów z rzędu za drobną zniżkę formy? W ich przypadku kryzysowy moment musiał bowiem prędzej czy później nastąpić. Tym bardziej, że pierwszoligowa czołówka była bardzo wyrównana, a dodatkowo zespół z rytmu mogła wybić niemal trzymiesięczna przerwa w rozgrywkach, spowodowana pandemią COVID-19. - Tą passę można było nazwać pewnym kryzysem. Mimo to życzę sobie i innym, by przechodzili tylko takie kryzysy. W końcu cały czas regularnie punktowaliśmy i nie ponosiliśmy żadnych porażek. Liczyliśmy po każdym z takich meczów, że prędzej czy później wrócimy na zwycięską ścieżkę i to nam się udało - mówi Komor. 

A czy nasz rozmówca jest w stanie wskazać spotkanie ligowe, które on i cały zespół potraktowali jako pewien punkt zwrotny w całych rozgrywkach? Czy jest mecz, po którym „Górale” uwierzyli, że mogą powalczyć w pierwszej lidze o coś wielkiego? - Początek sezonu był dla nas sporą niewiadomą. Można powiedzieć, że drużyna została właściwie stworzona na nowo, bo doszło w niej do kilku istotnych transferowych ruchów. Niemniej w tym miejscu chyba wymieniłbym spotkanie ze Stalą Mielec z trzeciej kolejki, gdy odnieśliśmy efektowne zwycięstwo 4:1. Później już z meczu na mecz zdawaliśmy sobie sprawę ze sporej siły naszej drużyny i organizacji jej gry. Niewątpliwie stworzyliśmy zgrany kolektyw i nasza pewność siebie ciągle wzrastała - przyznaje defensor nowego beniaminka PKO Ekstraklasy. 

Wypadli więcej niż przyzwoicie

Nie da się ukryć, że „Górale” zdecydowanie wyróżnili się w kończących rozgrywkach pod wieloma względami. Poza wspomnianą i wciąż kontynuowaną serią 12 meczów bez porażki, bielszczanie przegrali najmniejszą ilość spotkań na swoim stadionie, a także zdobyli zdecydowanie najwięcej goli z całej pierwszoligowej stawki. W 32 dotychczasowo rozegranych spotkaniach, Podbeskidzie zdobyło aż 64 bramki, co jak łatwo można obliczyć, daje średnią dwóch strzelonych goli na jeden mecz. Dla porównania - drugi w tym rankingu GKS Tychy zdobył aż 6 goli mniej. Pomijając wspomniane statystyki liczbowe, co w przypadku „Górali” można jeszcze uznać za ich największe atuty?

- Zdecydowanie to właśnie kolektyw był naszą siłą. Mieliśmy szeroką i wyrównaną kadrę. Nieważne kto wchodził na boisko, i tak wnosił do gry odpowiednią jakość. Wszędzie tak to powinno wyglądać, że cały zespół jest mocny i gdy jedna osoba wypada, druga wchodzi i również daje to co ma najlepsze do zaoferowania. Oczywiście, koniec końców, dobre funkcjonowanie drużyny jest najważniejsze i trzeba dążyć do tego, by jak najlepiej się do niej wpasować. Z perspektywy gry na boisku można było odczuć, że prezentujemy się bardzo dobrze. Oczywiście, wciąż możemy jeszcze w naszych poczynaniach trochę poprawić, natomiast uważam, że cały sezon w naszym wykonaniu wyglądał więcej niż przyzwoicie. Dodatkowo włodarze klubu wykonali naprawdę dobrą robotę w kwestii transferów. Nowi zawodnicy szybko wkomponowali się w zespół i trzeba się cieszyć z tego, że ta maszyna tak szybko odpaliła - przyznał zawodnik, występujący w Bielsku od 2018 roku. 

W kontekście ważnych postaci, które wymiernie wpłynęły na osiągnięcie celu w postaci awansu, trzeba również wspomnieć o osobie trenera Krzysztofa Brede. Choć dla 39-latka praca w Podbeskidziu była dopiero drugą w charakterze pierwszego trenera, szkoleniowiec postanowił od razu wprowadzić przy Rychlińskiego swoją filozofię futbolu, opartą między innymi na ataku pozycyjnym, szybkiej wymianie piłki, konsekwencji w grze i skupianiu się na realizowaniu krótkoterminowych celów. Po niezbyt udanym pierwszym sezonie w Bielsku, zakończonym ostatecznie na szóstym miejscu w tabeli, w kolejnych rozgrywkach drużyna pod jego wodzą prezentowała się nie tylko efektownie, ale i efektywnie. Wraz z kolejnymi zwycięstwami i pięciu się coraz wyżej w ligowej tabeli, Brede uzyskał spore zaufanie nie tylko wśród mądrze działającego zarządu, ale także u kibiców. I to właśnie oni po spotkaniu z Odrą odwdzięczyli się młodemu szkoleniowcowi owacją na stojąco i głośnym skandowaniem jego imienia i nazwiska. 

Nauczka na przyszłość

Pozostając w temacie spotkania z walczącymi o utrzymanie opolanami, niewątpliwie mecz ten dostarczył kibicom mnóstwo emocji. Choć „Górale” prowadzili w tamtym pojedynku już trzema golami, ostatecznie musieli drżeć o korzystny wynik do ostatniego gwizdka sędziego Damiana Sylwestrzaka. Czy po bramce rezerwowego Jarosława Czernysza na 3:4, w głowach piłkarzy Podbeskidzia zaświeciła się czerwona lampka, czy wciąż byli oni pewni realizacji swojego celu? - Przypuszczam, że gdyby było to każde inne ligowe spotkanie, rozgrywane nie o tak wysoką stawkę, dociągnęlibyśmy to 4:1 do końca. Ewentualnie powalczylibyśmy jeszcze o strzelenie kolejnych goli. Po wspomnianym 4:1 można już było odczuć wrażenie, że wielu jest już myślami po końcowym gwizdku. Każdemu bardzo zależało na zrealizowaniu założonego celu i mieliśmy już poczucie, że go osiągnęliśmy. Na trybunach wszyscy bardzo się cieszyli z awansu, a do końca pozostało jeszcze około 20 minut. Na pewno dalszy przebieg tamtego meczu możemy potraktować jako pewną nauczkę na przyszłość, że trzeba trzymać ciśnienie do końca. Przy stanie 4:3 spotkanie mogło potoczyć się jeszcze w zupełnie inny sposób, ale na szczęście udało się dowieźć ten rezultat. 

- Oczywiście warto w tym miejscu pochwalić zespół z Opola, bo w porównaniu do naszego poprzedniego pojedynku poczynił on ogromny progres. Potwierdzają to zresztą wyniki, bo do meczu z nami zanotowali oni serię siedmiu spotkań bez porażki. Widziałem ich w akcji choćby w pojedynku z mielecką Stalą i prezentowali oni naprawdę niezły styl gry. Widać, że Odra ma pomysł na siebie i życzę jej powodzenia na pozostałą część sezonu - dodaje 26-latek.

A jakiego pierwszoligowego rywala piłkarz Podbeskidzia uznaje za najtrudniejszego, z którym „Górale” musieli się zmierzyć w trakcie mijającego sezonu? - Ciężko jest mi powiedzieć, aczkolwiek jeżeli weźmiemy pod uwagę mijającą rundę, zdecydowanie wyróżniłbym Puszczę Niepołomice. Zremisowaliśmy z nimi u siebie 2:2 i był to dla nas naprawdę niewygodny rywal. Nie mieliśmy w pojedynku z nimi zbyt wielu klarownych sytuacji i choć wywalczony punkt uznawaliśmy wówczas jako pewną porażkę, to sam zespół z Niepołomic naprawdę pozytywnie mnie zaskoczył. W meczach na wyjeździe notuje on wręcz niesamowitą statystykę i to właśnie Puszcza z ostatnich tygodni najbardziej zapadła mi w pamięć - mówi obrońca klubu z Bielska. 

Życiowa forma osiągnięta

Powracając do tematu aspektów, którym Podbeskidzie zawdzięcza powrót w szeregi ekstraklasowiczów, to właśnie w Bielsku-Białej wielu zawodników, na czele z Karolem Danielakiem czy Marko Roginiciem, osiągnęło prawdziwą formę życia. Do tego grona zalicza się również nasz rozmówca, który przez dłuższą część sezonu przegrywał jednak rywalizację o plac z Kornelem Osyrą oraz Dmytro Bashlaiem. Komor zdołał wskoczyć do składu na dłużej po meczu 28. kolejki ze Stomilem Olsztyn i choć wspomniany wcześniej Bashlai szybko wyleczył kontuzje i obecnie jest gotowy do gry, podchodzący z Lublina obrońca nie oddał mu miejsca do teraz. Dzięki swojej nieustępliwości i twardej grze, 26-latek wyrósł w ostatnich dniach na czołową postać defensywy pierwszoligowca i z pewnością zaskoczył swoją postawą wielu piłkarskich ekspertów. Czy wobec takiego stanu rzeczy Komor odczuwa, że przeżywa właśnie najlepszy moment w swojej dotychczasowej przygodzie z piłką? 

- Faktycznie notuje teraz bardzo dobry okres, bo po długim czasie bez gry wskoczyłem do składu. Liczyłem się z tym, że w każdym momencie mogę otrzymać szansę i na treningach robiłem wszystko, żeby być na to gotowy. Osobiście uważam, że dałem sobie radę ze wszystkim, a wywalczenie awansu do Ekstraklasy to moje największe osiągnięcie w dotychczasowej karierze zawodowej. Jestem naprawdę z tego szczęśliwy - przyznaje ważny element w układance trenera Brede.

 

Po dwóch latach pobytu w Podbeskidziu, Aleksander Komor może świętować z "Góralami" awans do Ekstraklasy (fot: Łukasz Laskowski/PressFocus)

Poza bardzo pewną grą w obronie, Komor w ostatnich meczach wyróżnił się również zdobytą bramką z Radomiakiem Radom oraz kilkoma efektownymi zrywami w ofensywie. Dzięki osiągniętej w ostatnim czasie dobrej dyspozycji, 26-latek dorobił się nawet w loży prasowej przydomku „bielski Gerard Pique”. - Miło mi słyszeć takie pochwały, niemniej nie sztuką jest zagrać jeden-dwa dobre mecze z rzędu, tylko zachować wysoką formę przez całą rundę bądź sezon. Do wszystkich pochlebnych słów staram się pochodzić na chłodno i chcę cały czas poprawiać swoją grę we wszystkich elementach. A jeśli chodzi o te moje ofensywne zrywy, faktycznie czuje, że w ostatnich spotkaniach miałem naprawdę sporo sytuacji do strzelenia gola jak na obrońcę. Tych bramek mogę zatem zdobywać jeszcze więcej, tylko muszę jeszcze popracować nad swoją skutecznością w polu karnym. 

- Po spotkaniu z GKS-em Jastrzębie zauważyłem w swoich statystykach, że zanotowałem nieco ponad 90 podań. Jest to naprawdę sporo w porównaniu do minionych meczów, zresztą taki bilans zanotowałem chyba po raz pierwszy. W tamtym pojedynku dało się odczuć, że przeważaliśmy, długo znajdowaliśmy się w ataku pozycyjnym i tak się złożyło, że często miałem okazję rozpoczynać akcje swojej drużyny - mówi obrońca Podbeskidzia w rozmowie z naszym portalem.

Nie mogą już się doczekać

Co prawda do zakończenia sezonu 2019/2020 pozostały jeszcze dwie kolejki, ale w głowach „Górali” zapewne kołata już wiele myśli na temat zbliżających się występów w Ekstraklasie. Czy w obozie Podbeskidzia istnieje poczucie, że zespół będzie w stanie powalczyć o coś więcej, a nie tylko o wywalczenie utrzymania? - Będziemy dążyli do tego, żeby wspólnie wykręcić jak najlepszy wynik i utrzymać wysoką formę w perspektywie całego sezonu. Chcemy na bieżąco uczyć się tej Ekstraklasy, okrzepnąć w niej i bardzo szybko reagować na ewentualne momenty kryzysowe. Osobiście nie mogę już się doczekać zbliżających się rozgrywek. W sumie fajnie, że nie będzie zbyt długiej przerwy pomiędzy sezonami - czekają nas dwa-trzy tygodnie przygotowań, kilka sparingów do rozegrania i możemy ruszać - zakończył defensor.

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również