"Górale" wrócili na zwycięską ścieżkę. "Idziemy w dobrym kierunku"

24.08.2021

Radość oraz westchnienie ulgi - zapewne te uczucia dominują głównie w obozie Podbeskidzia Bielsko-Biała po wczorajszym zwycięstwie. "Górale" odnieśli bowiem premierowe zwycięstwo po spadku i zanotowanej rewolucji kadrowej, choć nie można też powiedzieć, że triumf nad beniaminkiem Fortuna 1. Ligi przyszedł łatwo podopiecznym Piotra Jawnego i Marcina Dymkowskiego.

Krzysztof Dzierżawa/PressFocus

Po udanym weekendzie w wykonaniu zawodników GKS-u Katowice oraz imiennika z Tychów, piłkarze Podbeskidzia Bielsko-Biała pozostali jedną z dwóch drużyn w stawce, wciąż czekających na premierowe zwycięstwo w nowym sezonie Fortuna 1. Ligi. Oczywiście, przy Rychlińskiego wszyscy są dalecy od bicia na alarm, a sztab szkoleniowy wciąż prosi o sporą dawkę cierpliwości, jednak bez bez względu na okoliczności, przedostatnia pozycja przed poniedziałkowym spotkaniem absolutnie nie mogła napawać optymizmem. 

Podopieczni trenerskiego duetu Jawny-Dymkowski zamierzali jednak rozpocząć gonitwę za peletonem i choć ich rywalem przy Rychlińskiego był niemal absolutny beniaminek 1. Ligi - w dodatku również mający za sobą spore kadrowe przeobrażenia - to Skra Częstochowa mogła poszczycić się korzystniejszym dorobkiem punktowym. W dodatku popularne „Skrzaki” dorobiły się w ostatnim czasie miana zespołu bardzo nieprzyjemnego dla ligowej czołówki - w końcu ostatnio ekipa spod Jasnej Góry była m.in. w stanie odebrać punkty Miedzi Legnica, co na początku sezonu nie udało się jeszcze żadnej innej ekipie.

I choć jeszcze kilka tygodni temu oba zespoły dzieliły aż dwie klasy rozgrywkowe, przed pierwszym gwizdkiem ciężko było jednoznacznie stwierdzić, jaki przebieg będzie miało wieńczące 5. serię gier spotkanie. – Myślę, że już powoli zaaklimatyzowaliśmy się w tej lidze. Przed nami kolejny mecz na pięknym, nowoczesnym stadionie. Humory i nastroje są oczywiście bojowe i jedziemy walczyć o kolejne punkty z przeciwnikiem aspirującym do czołowych miejsc w lidze – mówił na łamach oficjalnej strony klubowej podstawowy obrońca Skry, Rafał Brusiło. 

Po pierwszym kwadransie gry więcej powodów do radości mieli jednak gospodarze, którzy wyszli na prowadzenie za sprawą niezawodnego kapitana Kamila Bilińskiego. Snajper zdobył swoją już trzecią bramkę w tym sezonie, umiejętnie odnajdując się w polu karnym i wykorzystując dokładne zagranie Daniela Mikołajewskiego z prawej strony boiska. Przy akcji bramkowej warto jednak jeszcze wspomnieć o autorze asysty drugiego stopnia - Giorgiego Merebaszwili, który pojawił się w wyjściowym składzie w miejsce bezbarwnego w ostatnim czasie w ofensywie Marko Roginicia. 

Po tym trafieniu nieliczna grupa kibiców „Górali” mogła unieść ręce w geście triumfu, a ich radość była o tyle uzasadniona, że był to dopiero pierwszy gol, zdobyty przez bielszczan w tym sezonie na własnym boisku. Gospodarze musieli mieć jednak z tyłu głowy fakt, że rywal z Częstochowy akurat potrafi odrabiać powstałe straty, a ewentualne braki w wyszkoleniu technicznym nadrabia wręcz niezłomnym mentalem. A obserwując przebieg pierwszego w historii pojedynku Podbeskidzia ze Skrą można było dojść do wniosku, że oba zespoły starają się grać wysokim pressingiem i wykorzystywać pewne momenty niezrozumienia w defensywie przeciwnika. 

Po stronie gości szczególnie należało wyróżnić aktywnego na prawym skrzydle Mikołaja Kwietniewskiego, starającego się szczególnie agresywnie doskakiwać do obrońców, ale jego rajdy czy próby wrzutek w szesnastkę nie sprawiły oczekiwanego efektu. Podbeskidzie z kolei starało się przede wszystkim zagrozić Skrze poprzez dalekie piłki (tu prym wiódł głownie Daniel Mikołajewski) czy próby przerzutów na skrzydła. Poza strzeloną bramką oraz zmarnowaną sytuacją sam na sam Kacpra Gacha, Mateusz Kos - podobnie jak Martin Polacek - nie miał podczas pierwszej części gry aż tak dużo pracy. 

Nie zmienia to jednak faktu, że jednobramkowe prowadzenie Podbeskidzia do przerwy trzeba było uznać za sprawiedliwy rezultat, gdyż poza większą aktywnością w ataku, „Górale” wyróżniali się także większą kulturą gry. Po zmianie stron obraz gry specjalnie nie ulegał zmianie - gospodarze wciąż posiadali optyczną przewagę i znacznie częściej przenosili ciężar gry na połowę rywala, a gdyby Giorgi Merebaszwili wykazał się większą ilością zimnej krwi dwadzieścia sekund po zmianie stron, mecz byłby już właściwie zamknięty. 

- Już na przerwę powinniśmy schodzić z dwubramkową zaliczką. Jeśli chodzi o okazję „Mere” wiadomo, że chciał się zachować jak najlepiej. Ale jesteśmy zespołem, w którym jeden idzie za drugiego, dzięki czemu dowieźliśmy jednobramkowe prowadzenie do końca. Niemniej faktycznie mogliśmy zamknąć mecz wcześniej i rozmawialiśmy  już po spotkaniu w szatni, że od 60. minuty powinniśmy już spokojnie opowiadać sobie kawały i być spokojnym o dalszy przebieg spotkania - przyznał tuż po meczu trener Marcin Dymkowski.

Wspomniany wcześniej Gruzin, podobnie jak kilkanaście minut wcześniej Kacper Gach, pomylił się w sytuacji sam na sam, niejako sprawiając, że wynik poniedziałkowej rywalizacji wciąż wisiał właściwie „na włosku”. Skra ofiarniej do ofensywy rzuciła się jednak dopiero w samej końcówce spotkania, mając piłkę meczową na koncie po jednym ze stałych fragmentów gry. Do tego momentu częstochowianie byli wręcz bezzębni w ofensywie, zapewne odczuwając przy okazji mocny niedosyt z ograniczonych ofensywnych możliwości. W końcu zespół musiał ponownie sobie radzić bez zmagającego się z problemami zdrowotnymi Kamilem Wojtyrą, a także z tego, że nie zdołali podtrzymać naprawdę dobrego wrażenia z poprzednich spotkań. „Górale” z kolei skupili się przede wszystkim na obronie korzystnego wyniku.

- Jadąc tutaj liczyliśmy na zdobycz punktową, ale w takiej gorącej ocenie myślę, że stworzyliśmy sobie zbyt mało okazji bramkowych, by zagrozić Podbeskidziu. Mieliśmy plan, aby zagrać dziś nieco wyżej, nawet po straconym golu. Stworzyliśmy jednak zbyt mało sytuacji, aby strzelić bramkę. Najlepszą mieliśmy chyba w ostatnich minutach. Zespół jest jeszcze zbyt mało doświadczony, aby z takiego przebiegu rywalizacji wycisnąć remis. Nie możemy tak łatwo tracić bramek, bo potem jest bardzo ciężko wyrównać - tak poniedziałkowy mecz scharakteryzował trener Jakub Dziółka, dodając, że w ostatnich dniach do treningów wrócił awizowany wcześniej Kamil Wojtyra i być może w kolejnych spotkaniach zdecyduje się na wystawienie w składzie duetu napastników.

Jeśli zaś chodzi o Podbeskidzie, co prawda poniedziałkowe spotkanie przy Rychlińskiego nie było wybitnym widowiskiem, jednak dla bielszczan najważniejszy był oczekiwany rezultat, odskoczenie od strefy spadkowej oraz awans na 11. miejsce w tabeli. - Takie są założenia, żebyśmy kontrolowali grę, a dzisiejszy mecz pokazał, że idziemy w dobrym kierunku. Chcemy tu tworzyć otoczkę drużyny ze stadionu, na którym ciężko będzie zdobyć gola czy też wywieźć stąd jakikolwiek punkt. Cieszy zatem zdobyte zwycięstwo nad trudnym zespołem, szukającym swoich szans przede wszystkim po kontrach. Ale wszyscy obserwatorzy zapewne odnotowali, że byliśmy w poniedziałek drużyną lepszą - dodał członek sztabu szkoleniowego „Górali”, na pewno odczuwając radość, jak i pewne westchnienie ulgi po wczorajszym zwycięstwie.

W tym wszystkim największą łyżką dziegciu w beczce miodu okazuje się być kontuzja Goku Romana, który śmiało był nazywany motorem napędowym ofensywnych akcji „Górali”, ale w poniedziałek opuścił przedwcześnie boisko z grymasem na twarzy. Według cytowanego wcześniej Marcina Dymkowskiego, Hiszpan najprawdopodobniej nie pojawi się na boisku w najbliższą niedzielę z Puszczą Niepołomice.

- Goku poczuł ukłucie w mięśniu czworogłowym, a z doświadczenia niestety wiem, że ciężko po takiej sytuacji od razu wrócić do treningów. Mądrzejsi będziemy jednak dopiero po badaniach - przyznał trener Podbeskidzia, dodając przy okazji, że najprawdopodobniej w kolejnym spotkaniu zespół będzie już mógł skorzystać z usług niedawno pozyskanego Michała Janoty. Ofensywny pomocnik, który powrócił do stolicy Podbeskidzia po czterech latach przerwy, trenuje już z pełnym obciążeniem motorycznym, a jutro ma wejść w trening stricte piłkarski. 

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również