„Górale” myślą tylko o przyszłości. „Co nas nie zabije, to nas wzmocni”

18.03.2019

W minionej kolejce bardzo ważne przełamanie zaliczyli piłkarze Podbeskidzia Bielsko-Biała."Górale" odnieśli w sobotę pierwszą wiosenną wygraną, a kluczową rolę w zwycięstwie odegrali zawodnicy, którzy wrócili do jedenastki po krótszej bądź dłuższej przerwie. Jak przyznał jeden z beneficjentów rewolucji w składzie, Dominik Jończy, zespół Podbeskidzia zapomniał już o wcześniejszych niepowodzeniach, a zmiennicy pokazali, że są w stanie zapewnić odpowiednią jakość. 

Łukasz Laskowski/PressFocus

Zmiany przyniosły skutek

Przed sobotnim spotkaniem z Bytovią Bytów, trener Krzysztof Brede zdecydował się na dokonanie małej rewolucji w wyjściowym składzie. W porównaniu do poprzedniego meczu ligowego, z pierwszej "11" wypadło aż pięciu zawodników, a ich miejsce zajęli m.in. Wojciech Fabisiak, Bartosz Jaroch czy dawno niewidziany Dominik Jończy. Młody obrońca powrócił do wyjściowego składu „Górali” po bardzo długiej przerwie - w końcu ostatni pełny mecz ligowy rozegrał… 23 września, a od przegranego pojedynku pucharowego z Wisłą Sandomierz, 21-latek nie spędził na placu gry choćby minuty. Wobec sporych problemów pierwszoligowca w defensywie oraz słabej formie poszczególnych zawodników (sześć straconych goli w dwóch ostatnich spotkaniach), Jończy otrzymał swoją szansę i wydaje się, że jej nie zmarnował. 

- Po tych dwóch pierwszych porażkach bardzo zależało nam na tym, żeby odnieść zwycięstwo i przełamać się. Chcieliśmy tego dokonać szczególnie przed własną publicznością, pamiętając nasze wyniki z pierwszej rundy, gdy tych meczów u siebie nie wygraliśmy zbyt wiele. Zamierzaliśmy dać radość naszym kibicom i poprzez spotkanie z Bytovią wejść na ścieżkę zwycięstw – powiedział Dominik Jończy w rozmowie z naszym portalem.

Dzięki odniesionej wygranej w minionym spotkaniu, kibicom oraz piłkarzom Podbeskidzia z pewnością spadł spory kamień z serca. Bielszczanie skomplikowali bowiem swoją sytuację dwiema wiosennymi porażkami, zapewne po których w szatni padło kilka słynnych „mocnych słów”. - To co dzieje się w szatni, niech tam zostanie. Powiedzieliśmy jednak sobie, że takich meczów jak w Poznaniu nie możemy przegrywać. Nie chce się wypowiadać za chłopaków, bo nie pojechałem z drużyną na spotkanie z Wartą i czynnie w tamtym wydarzeniu nie uczestniczyłem. Szkoda tamtego wyniku, ale co nas nie zabije to nas wzmocni. W sobotę pokazaliśmy, że potrafimy dobrze grać w piłkę, wygrywać i mam nadzieję, że pójdziemy za ciosem – dodał obrońca.

Słupek i poprzeczka przeszkadzały jak mogły

Po sobotnim meczu zawodnicy zwycięskiej ekipy mogli jednak odczuwać mały niedosyt. Co prawda wygrana „Górali” była zasłużona i nie podlegała dyskusji, ale bielszczanie nie wykorzystali sporej ilości sytuacji, a wynik sobotniego spotkania mógł być znacznie wyższy. Dość powiedzieć, że w zdobyciu gola „Góralom” aż trzykrotnie przeszkodziło obramowanie bramki. - Mieliśmy dzisiaj sporo sytuacji na to, aby ten wynik był wyższy, ale w pełni szanujemy to co mamy. 3:1 to nie jest przecież zły wynik. Żałujemy jednak tej straconej bramki w końcówce pierwszej połowy, bo trafienie to mogło napędzić zespół przeciwny. W drugą połowę weszliśmy jednak bardzo dobrze i pokazaliśmy Bytovii, że nie na wiele będzie mogła tu liczyć. Mogliśmy szybko strzelić jedną, dwie bramki – nie udało się. Na szczęście później skontrowaliśmy rywala, zdobyliśmy tego trzeciego gola i właściwie zamknęliśmy mecz - przyznał 21-letni defensor.

W postawie „Górali” kluczowa była przede wszystkim konsekwencja w działaniach oraz niezałamywanie się po niewykorzystanych okazjach. - Nawet po strzeleniu tej trzeciej bramki graliśmy swoje i szliśmy za ciosem. Na boisko weszli również rezerwowi, którzy podnieśli poziom naszej gry i też byli głodni zdobycia goli. Dobrą zmianę dał Kacper Kostorz, bowiem wprowadził, że tak powiem, sporo wiatru w przodzie. Czasami brakowało nam tego ostatniego podania, bardzo dobrze w bramce spisywał się również golkiper Bytovii. Najważniejsze jednak, że te trzy punkty zostały u nas.

Najważniejsza jest przyszłość

Sam Jończy miał wymierny udział w odniesieniu wygranej przez swój zespół. Oprócz solidnej gry w defensywie, środkowy obrońca często starał się podłączać do ataku. Dowodem na to był m.in. efektowny ofensywny rajd, przeprowadzony przez zawodnika w drugiej połowie spotkania.

- Przede wszystkim jestem rozliczany za grę defensywną. Mam jednak coś takiego w sobie, że lubię pomagać kolegom w ataku. Przy tym swoim rajdzie minąłem jednego i drugiego zawodnika, na trzecim się jednak skończyło. Szkoda, bo widziałem że miałem sporo przestrzeni przed sobą i chciałem puścić piłkę obok przeciwnika. Można powiedzieć, że to ja trafiłem piłką w jego nogę, a nie on mnie wyblokował w tamtej sytuacji. Mówi się trudno. A odnośnie tych bramek to na pewno fajne jest to, że jako zmiennicy wskoczyliśmy do składu i pokazaliśmy trenerowi, że nie zaniżamy poziomu drużyny. Udowodniliśmy, że możemy dać odpowiednią jakość i cały czas jesteśmy gotowi do gry. To jest na pewno budujące - powiedział zadowolony obrońca.

Sobotnie zwycięstwo nie odmieniło jednak znacząco sytuacji „Górali” w ligowej tabeli. Bielszczanie po tej serii gier pozostaną na piątym miejscu, a strata do ich najbliższego rywala w rozgrywkach, drugiego ŁKS-u Łódź, wciąż wynosi 11 punktów. Co ciekawe, niemal tyle samo oczek dzieli Podbeskidzie od drużyn… ze strefy spadkowej. - Gdzieś w mediach ten przysłowiowy „balonik” był może pompowany, ale dla nas od samego początku liczył się każdy najbliższy mecz. Poprzednie spotkania nam nie wyszły, ale nie ma już co do tego wracać. To już minęło i nie mamy na to wpływu. Liczy się tylko przyszłość i dobrze, że z Bytovią odnieśliśmy zwycięstwo. Teraz czeka na nas przerwa na kadrę, są treningi i już będziemy chcieli skupić się na meczu z ŁKS-em. Bo nie da się ukryć, że będzie on dla nas bardzo ciężki. Jestem jednak przekonany, że wygrana doda nam pewności siebie i łatwo rywalom nie odpuścimy - zakończył 21-latek.

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również