Demony przeszłości wróciły. "Górale" sprezentowali liderowi trzy gole

12.09.2021

 - Wystąpiły w naszych szeregach kardynalne błędy - tymi słowami trenera Piotra Jawnego można w skrócie opisać poczynania piłkarzy Podbeskidzia Bielsko-Biała w meczu z kielecką Koroną. Spotkaniu, które wcale nie musiało się zakończyć porażką "Górali", a niewiele brakowało, by rozpędzający się z tygodnia na tydzień zespół urwał punkty aktualnemu liderowi tabeli. 

Rafał Rusek/PressFocus

Wczesne sobotnie popołudnie w Bielsku-Białej zapowiadało się wyjątkowo emocjonująco. Ciężko było jednak nie stwierdzić inaczej, skoro biorąc pod uwagę pięć ostatnich ligowych meczów, przy Rychlińskiego spotkały się dwa zespoły z największą liczbą zdobytych punktów oraz dwoma najszczelniejszymi defensywami. Mowa oczywiście o Koronie Kielce i Podbeskidziu, które po słabszym początku sezonu i „dogrywaniu” się całkowicie nowej kadry, złapało w minionych tygodniach mocny wiatr w żagle. 

Zgodnie z oczekiwaniami sporej grupy kibiców, oglądających spotkanie na bielskim stadionie, mecz na szczycie I-ligowej tabeli faktycznie dostarczył mnóstwo emocji - zarówno na murawie, jak i na trybunach. Zacznijmy jednak od początku, który obfitował w napór ze strony gospodarzy i kilka prób zaskoczenia Konrada Forenca w wykonaniu Kamila Bilińskiego czy Kacpra Gacha. Bielszczanie umiejętnie spychali przeciwnika do defensywy, starali się stawiać wysoki pressing i robili wszystko, by potwierdzić pozostawione przez siebie dobre wrażenie z ostatnich tygodni. Zgodnie jednak z często stosowanym stwierdzeniem, że niewykorzystane sytuacje się mszczą, dokładnie taki scenariusz ziścił się w przypadku „Górali”, gdy przyjezdni z Kielc wyprowadzili zabójczy kontratak.

W tym wszystkim trzeba wrzucić także kamyczek do ogródka (a właściwie pierwszy z trzech) obronie gospodarzy, bo ciężko racjonalnie wyjaśnić, dlaczego Jakub Łukowski - absolutnie kluczowy element ofensywy pierwszoligowego lidera - został pozostawiony niemal sam sobie na połowie przeciwnika i w kluczowym momencie przeprowadził kilkunastometrowy rajd oraz przerzucił piłkę nad próbującym ratować sytuację Martinem Polackiem. 

Tym samym podopieczni trenerskiego duetu Jawny - Dymkowski stracili pierwszą bramkę od niemal miesiąca, ale to wcale ich nie zraziło. „Górale” dalej próbowali przełamać defensywne szyki przeciwnika, a ta sztuka udała im się za sprawą zdecydowanie najaktywniejszego na boisku w zespole Podbeskidzia Giorgio Merebaszwiliego. Gruziński skrzydłowy wygrał pojedynek sam na sam z bramkarzem Korony, strzelił przysłowiowego gola do szatni i mogło się wówczas wydawać, że po zmianie stron bielszczanie zdołają tylko pójść za ciosem.

Zanim jednak druga połowa rozkręciła się na dobre, miał miejsce drugi akt trylogii pod hasłem: „Defensywna katastrofa Podbeskidzia”. Obrona, której w poprzednich tygodniach należy się niemal same pochwały, popełniła kolejny brzemienny w skutkach błąd. Tym razem w „roli głównej” wystąpili Martin Polacek i Mathieu Scalet, choć nieco więcej pretensji w tej akcji należałoby mieć do słowackiego bramkarza, który podał piłkę do swojego partnera z zespołu, gdy ten miał na plecach dwóch graczy z Kielc. Z kolejnego prezentu umiejętnie skorzystał Łukowski, a mecz przy Rychlińskiego tylko się rozkręcał. 

Na trybunach nie brakowało wzajemnych uszczypliwości pomiędzy obiema grupami kibicowskimi, a o podgrzewanie atmosfery dbali również piłkarze. W końcu dość szybko po bramce na 1:2, bielszczanie wyrównali za sprawą supersnajpera Kamila Bilińskiego i wówczas można by było mieć wrażenie, że remis jest dość sprawiedliwym odzwierciedleniem boiskowych wydarzeń. Do bielszczan wrócili jednak demony przeszłości z PKO Ekstraklasy, wynikające z niefrasobliwości i niezachowaniu koncentracji do ostatniego gwizdka sędziego Dominika Sulikowskiego. "Żółto-czerwoni" strzelili bowiem gola na 3:2, a kluczową rolę w akcji bramkowej odegrali dwaj zmiennicy - Jakub Górski z Korony oraz… obrońca Mateusz Wypych z Podbeskidzia, który wystawił piłkę przeciwnikowi niemal na tacy.

- Myślę, że w tej sytuacji ten remis byłby sprawiedliwy, ale taka jest piłka, że nie zawsze wynik odzwierciedla to co dzieje się na boisku. Stracone bramki to oddanie piłki przeciwnikowi i powiedzenie: strzelcie sobie gola. Kompletny brak odpowiedzialności spowodował, że przyzwoite w naszym wykonaniu zawody, które przynajmniej mogły się skończyć naszym remisem, zakończyły się porażką - zapowiedział trener Piotr Jawny na pomeczowej konferencji prasowej, nie ukrywając przy okazji niedosytu pomieszanego z niezadowoleniem. 

Po meczu z GKS-em Jastrzębie można było się zastanawiać, czy długa passa meczów bez straconego gola wynikała z tak dobrej gry obrony „Górali”, czy też bardzo nikłej siły rażenia w wykonaniu ich ostatnich rywali. Poprzednio proporcje mogły się układać wokół tych stwierdzeń właściwie po równo, ale mecz z coraz pewniejszym swego liderem potwierdził, że bardziej klasowa drużyna potrafi z zabójczą skutecznością wypunktować pojawiające się błędy, a przed klubem z Rychlińskiego jeszcze mnóstwo pracy, by utrzymać miejsce w ścisłej pierwszoligowej czołówce na dłużej. Jedno trzeba jednak Podbeskidziu przyznać - zaordynowany przez trenerski duet styl gry jest coraz bardziej wpajany przez ich podopiecznych i widać, jak bielszczanie starają się grać piłką, stawiać na prostopadłe podania i wysoki pressing, a w wielu momentach gra wygląda naprawdę przyjemnie dla oka. - Nie chcemy schodzić z obranej drogi, nie chcemy kopać piłkę do przodu na oślep bo to nie ma kompletnie najmniejszego sensu. Na pewno nie będziemy robili tak jak prawie cała liga. Trzeba być odpowiedzialnym, szybko analizować to co się dzieje na boisku i podejmować dobre decyzje - zakończył trener „Górali”.

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również