Bramkarz na rollercoasterze. "Miałem momenty zwątpienia"

07.10.2020

Rok temu przebijał się z bardzo średnim skutkiem w czwartoligowym Śląsku Świętochłowice, a pandemia spowodowała, że jego przyszłość piłkarska stanęła w ogóle pod znakiem zapytania. - Miałem momenty zwątpienia – przyznaje 19-letni Jakub Bielecki, który do sezonu przystępował jako trzeci golkiper Ruchu Chorzów. W ostatnich tygodniach to on strzeże bramki "Niebieskich".

Marcin Bulanda/PressFocus

Jak na razie mecze ligowe, w których Bielecki zagrał chorzowianie kończyli zwycięstwami. Nic więc dziwnego, że trenerzy Ruchu nie mają powodów do roszad, także między słupkami. - Nie uważam, że jestem numerem jeden, rywalizacja cały czas się toczy. Trzeba po prostu ostro trenować – mówi bramkarz, który w trzech meczach ligowych puścił do tej pory jedną bramkę, w meczu wyjazdowym z Rekordem. - Puszczona bramka? Na analizie nie było większych zastrzeżeń, ale przy każdej takiej sytuacji można się zachować lepiej – dodaje na chłodno.

Bez układu nerwowego

Po raz pierwszy w meczu ligowym Ruchu Bielecki zagrał z Lechią Zielona Góra. "Niebiescy" to spotkanie wygrali 4:0. - W debiucie chciałem zagrać przede wszystkim swoje. Przed tym spotkaniem nałożyłem sobie taką dodatkową presję, może nawet niepotrzebną. Założyłem sobie, że zagram swoje i na zero z tyłu. Ja się tym spotkaniem nie stresowałem, dlatego takie podejście. Co innego moi bliscy, dziewczyna, czy rodzice – uśmiecha się 19-latek. - Ja miałem dużo luzu, może jedynie przy wyjściu na rozgrzewkę trochę stres się pojawił. Ale szybko przeszedł, pomogli także koledzy z drużyny, którzy cały czas mnie wspierali. Teraz mam wrażenie, że z każdym meczem pewność siebie i ta mobilizacja pozytywna rośnie.

Stres boiskowy zresztą towarzyszył mu tylko przy jednym występie. - To był pierwszy mecz finałowy mistrzostw Polski juniorów młodszych przeciwko Lechowi Poznań w Chorzowie. Pierwszy raz zagrałem przy takiej publice, bo na mecz przyszli w licznym gronie kibice. To był jedyny mecz, kiedy się naprawdę stresowałem... Ale po kilku zagraniach chyba i tak mi przeszło – dodaje z uśmiechem bramkarz, który w każdej sytuacji stara się zachowywać spokój. - Żaden egzamin, prawo jazdy. Nigdy się tym nie przejmowałem. Nie znaczy to, że olewałem cokolwiek. Bliscy wokół się przejmowali, ja byłem raczej wyluzowany – tłumaczy, zaznaczając jednocześnie, że trzeba w tej sytuacji oddzielić spokój od pewności siebie. - Staram się być pewny siebie, ale nie jest to zbytnia pewność.

O jego podejściu świadczy także sytuacja z letniego okresu przygotowawczego. Mimo, że hierarchia wśród bramkarzy w Chorzowie od początku była jasna – przynajmniej w przypadku Bieleckiego – on sam nie ukrywał, że interesują go tylko występy. - Pamiętam, że przed ligą czułem się bardzo dobrze, nawet, ale to trochę w żartach, powiedziałem, że wskoczę do bramki. Dla mnie szansą były środowe mecze pucharowe. To mi niesłychanie pomogło. Dla mnie to były spotkania o wszystko, wiedziałem, że nie mogę odpuszczać. I jeżeli będę dobrze wyglądał, to przyjdzie szansa w lidze.

Na zbiórce z kibicami

Bielecki do Ruchu trafił w piątej klasie szkoły podstawowej. Miał oferty także z innych śląskich klubów, ale Niebiescy wówczas przedstawili najlepszą ścieżkę rozwoju. - Ruch to wówczas klub ekstraklasowy, najbardziej uznany na Śląsku. Szkolenie w Chorzowie zawsze wyglądało bardzo dobrze – mówi pochodzący z bytomskich Szombierek bramkarz. I chociaż styczności z kibicowskim środowiskiem Niebieskich nigdy nie miał wielkiej (- Najpierw się chodziło na sektor rodzinny, a potem, gdy była możliwość, to na murawie podawałem piłki w ekstraklasie, fajne czasy – wspomina nie tak dawne wydarzenia), to jednak, gdy nadarzyła się ku temu idealna okazja, to z niej skorzystał.

Mowa o meczu Polonia Bytom - Ruch Chorzów, ostatnim ligowym, jak do tej pory, w którym młody bramkarz nie pojawił się na murawie. - Kibice Ruchu mieli zbiórkę niedaleko mojego domu, na parkingu. Oczywiście, że byłem – dodaje z uśmiechem 19-latek, u którego w rodzinnym domu zawsze z ogromną sympatią patrzono na wszystkie śląskie kluby. - Teraz już wszyscy tylko Ruch – dodaje.

Niespełna rok temu przyszłość piłkarska Jakuba Bieleckiego stała jednak pod znakiem zapytania. Z Chorzowa został wypożyczony do Śląska Świętochłowice, gdzie nie grał za wiele. - Ruch a Śląsk to zaledwie jedna klasa różnicy, ale jednak, szczerze mówiąc, jest przepaść między klubami. Poszedłem do Świętochłowic, chciałem grać, wzmocnić swoją pozycję. Ale nie do końca wychodziło tak, jak bym chciał – wspomina ubiegłoroczną jesień, kiedy zagrał w zaledwie kilku spotkaniach ligowych. - Nie grałem rewelacyjnie. Podłamałem się, miałem myśli, by kończyć z piłką.

Studia na bok

Kuba rozpoczął nawet studia na katowickim AWF. - Na razie jednak stawiam na piłkę – mówi o decyzji sprzed kilku miesięcy. Sygnał od trenera Łukasza Berety, by pojawić się na zajęciach, również w tym względzie miał niebagatelne znaczenie. - Początkowo w klubie był jeszcze Dawid Smug, dostałem wolną rękę, potem jednak Ruch odezwał się ponownie – opowiada bramkarz, który ostatecznie z Niebieskimi podpisał roczny kontrakt.

Sytuacji przed startem ligi nie ułatwiło skręcenie kostki na 24 godziny przed pierwszym meczem ligowym. - Stosunkowo szybko wróciłem jednak do lekkich treningów. Na szczęście kłopotów zdrowotnych – odpukać – do tej pory większych nie miałem – mówi bramkarz, który na mecze zakłada soczewki. - W obu oczach mam wadę -1, na szczęście w grze w żadnym stopniu mi to nie przeszkadza.

Dzisiaj w chorzowskiej szatni odnajduje się jak wśród starych, dobrych znajomych. - Dużo jest młodzieży, ale nie ma żadnej bariery między młodszymi, a starszymi kolegami. Klimat bardzo fajny, jedna wspólna szatnia – charakteryzuje młody bramkarz, który w wolnych chwilach lubi przede wszystkim spędzać czas ze swoją dziewczyną, Angeliką. Lubi także pograć w gry komputerowe. - Oj, ile w ten sposób czasu spędziliśmy z Kamilem Swikszczem – uśmiecha się. Teraz chce odgrywać pierwszoplanowe role jednak na zielonym boisku.

autor: Tadeusz Danisz

Przeczytaj również