Bezradni i bezbarwni. "Górale" rozbici przez Paixao i spółkę

26.09.2020

Nie takiego powrotu na stadion Lechii spodziewał się wychowanek klubu z Gdańska, trener Krzysztof Brede. Prowadzone przez niego Podbeskidzie ponownie zaprezentowało się bardzo źle, ale tym razem do słabej postawy w defensywie dołożyło również bierność w swoich ofensywnych poczynaniach. W sobotnie popołudnie "Górale" przegrali bowiem na Pomorzu 0:4, a trzy z czterech zdobytych przez gospodarzy goli padły po stałych fragmentach gry. 

Krzysztof Dzierżawa/PressFocus

Po otrzymaniu czterech „gongów” w pierwszej połowie i zaliczeniu ogromnej wpadki u siebie z Rakowem Częstochowa, nastroje w obozie Podbeskidzia Bielsko-Biała z pewnością były dalekie od ideału. „Górale” w miniony piątek po raz kolejny nie uniknęli fatalnych błędów w linii defensywnej (w końcu sprokurowali oni aż trzy rzuty karne), ale sztab szkoleniowy beniaminka zapewnił, że zespół przeprowadził w tygodniu wiele analiz i zrobi wszystko, by w końcu odnieść pierwsze zwycięstwo po powrocie do Ekstraklasy. O osiągnięcie upragnionego przełamania nie miało być jednak łatwo, gdyż bielszczanie udali się na stadion drużyny, która podczas swoich dotychczasowych występów w najwyższej klasie rozgrywkowej niespecjalnie im leżała.

Co prawda w 2012 i 2013 roku Podbeskidzie było w stanie wywieźć trzy punkty z Gdańska, ale w kolejnych sezonach Lechia podreperowała ten niekorzystny bilans - głównie za sprawą ostatniego pojedynku obu drużyn sprzed czterech lat. Wówczas zespół z Pomorza bezlitośnie wykorzystał grę rywala w podwójnym osłabieniu i ostatecznie rozgromił go u siebie aż 5:0.

Powtórki z tamtego meczu mało kto się spodziewał, a z pewnością takiego stanu rzeczy chciał uniknąć trener Krzysztof Brede, dla którego sobotnie spotkanie zdecydowanie miało sentymentalny wymiar. Szkoleniowiec „Górali” jest bowiem wychowankiem gdańskiej Lechii, spędził w tym klubie pięć sezonów jako piłkarz, a dodatkowo rozpoczął w nim swoją trenerską karierę. - Wracam do siebie, do domu, do klubu, w którym się wychowałem. Są emocje, tym bardziej, że to mój pierwszy mecz w roli pierwszego trenera przeciwko Lechii Gdańsk. Gospodarze będą faworytem, ale my chcemy sprawić niespodziankę, tym bardziej, że gdy przyjeżdżałem tutaj jako asystent, to więcej było przegranych - tak trener Brede wypowiedział się o meczu na łamach portalu sport.trojmiasto.pl. 

Już po pierwszym kwadransie szanse „Górali” na sprawienie niespodzianki zostały jednak zredukowane. Mimo niezłego wejścia w mecz i dwóch groźnych okazji stworzonych przez Kacpra Gacha, bielszczanie ponownie nie zdołali zachować czystego konta i stracili bramkę po stałym fragmencie gry. W 13. minucie dokładnym dośrodkowaniem z rzutu wolnego popisał się Rafał Pietrzak, a tor lotu piłki zmienił Aleksander Komor i ostatecznie umieścił ją we własnej bramce. Można powiedzieć, że obrońca gości odebrał tym samym bramkę dobrze ustawionemu w polu karnym Flavio Paixao, ale najlepszy zagraniczny strzelec w historii Ekstraklasy wcale nie zamierzał odpuścić fatalnie dysponowanej defensywie „Górali”. 

Po zdobytym golu gdańszczanie na dobre przejęli inicjatywę nad boiskowymi wydarzeniami, natomiast „Górale” zaczęli grać zachowawczo i dodatkowo powielali wszystkie możliwe złe zachowania w obronie, które miały miejsce w pierwszych spotkaniach sezonu. Taka postawa beniaminka była jedynie wodą na młyn dla Paixao, który jeszcze przed przerwą zapisał na swoim koncie dublet. Najpierw Portugalczyk zwieńczył strzałem głową świetne dogranie Pietrzaka z rzutu rożnego, a kilkanaście minut później wyskoczył do dośrodkowania bardzo aktywnego Omrana Haydary’ego i umiejętnie wykorzystał nieporozumienie w kryciu pomiędzy Aleksandrem Komorem i Jakubem Bierońskim.

Wysoki wynik mógł jeszcze zostać podwyższony przez Jarosława Kubickiego, który w ostatniej akcji pierwszej części gry zdecydował się na oddanie mocnego strzału z dystansu. Efektowna próba pomocnika zatrzymała się jednak tylko na spojeniu bramki Polacka. Mimo to gospodarze schodzili na przerwę wręcz w szampańskich nastrojach, natomiast za pewnik można było wciąż to, że w szatni „Górali” padnie co najmniej kilkanaście mocnych słów. W końcu Podbeskidzie już w trzecim meczu tego sezonu straciło trzy bramki w pierwszej połowie, a patrząc na całe dotychczasowe rozgrywki, Martin Polacek w ciągu 450 minut musiał już aż 15 razy wyciągać piłkę z siatki. Co jednak gorsze, kibice gości zgodnie zaczęli tracić nadzieję, że w grze ich ulubieńców cokolwiek zdoła się ruszyć do przodu, a powtórka wyniku z lutego 2016 roku stała się całkiem realną możliwością.

Nic więc dziwnego, że niedługo po zmianie stron trener Brede zdecydował się dokonać dwóch zmian w ofensywie, zastępując Jakuba Bierońskiego oraz całkowicie bezbarwnego Karola Danielaka odpowiednio Filipem Laskowskim oraz Łukaszem Sierpiną. Przeprowadzone roszady nie wniosły do poczynań „Górali” zbyt wiele oczekiwanej świeżości, natomiast Lechia kontynuowała swój napór i w 59. minucie powinna zdobyć czwartą bramkę w tym spotkaniu. Opieszałość i nieudane wybicie piłki przez Milana Rundicia mógł wykorzystać Maciej Gajos, ale jego lekkie i płaskie uderzenie zostało wybite z linii bramkowej przez Aleksandra Komora. 

W dalszych fragmentach gospodarze spuścili już nogę z gazu i nie forsowali nadmiernie tempa, ale przy okazji nie pozwolili przyjezdnym na stworzenie jakiegokolwiek zagrożenia pod bramką Dusana Kuciaka. W końcówce podopieczni Piotra Stokowca postanowiła jednak ponownie wrzucić wyższy bieg, a potwierdzeniem świetnej postawy Lechii i jednocześnie bierności „Górali” była akcja rezerwowego Mateusza Żukowskiego z 94. minuty. Młody napastnik zdołał bowiem wbiec w pole karne, bez większych problemów wymanewrować pięciu zawodników przeciwnika i jeszcze oddać uderzenie, który Polacek z kłopotami sparował poza boisko. Dzięki temu gospodarze otrzymali kolejny rzut rożny, który po raz kolejny został przez nich wykorzystany perfekcyjnie. Tym razem Rafał Pietrzak wypatrzył w szesnastce Łukasza Zwolińskiego, który popisał się celną główką, po której sędzia Tomasz Kwiatkowski zakończył to jednostronne spotkanie.

Tym samym Lechia odniosła zasłużone drugie zwycięstwo z rzędu i przynajmniej na jakiś czas awansowała na trzecią pozycję w tabeli. Z kolei rozbici „Górale” drugi kolejny raz stracili cztery bramki w jednym spotkaniu, a jeżeli przełamanie w poniedziałkowym meczu zanotują zawodnicy Piasta Gliwice, beniaminek osunie się w ligowej stawce na ostatnie miejsce.

Lechia Gdańsk - Podbeskidzie Bielsko-Biała 4:0 (3:0)

1:0 - Aleksander Komor 13’ (s.)

2:0 - Flavio Paixão 30’

3:0 - Flavio Paixão 42’

4:0 - Łukasz Zwoliński 90+4’ 

Składy:

Lechia: Kuciak - Pietrzak, Kopacz, Nalepa, Fila - Kubicki, Makowski (70’ Sopoćko) - Conrado (79’ Vikri), Gajos (79’ Kryeziu), Haydary (86’ Żukowski) - Paixao (70’ Zwoliński). Trener: Piotr Stokowiec

Podbeskidzie: Polacek - Gach, Rundić, Komor, Modelski - Kocsis, Bieroński (56’ Laskowski) - Roginić (70’ Marzec), Nowak (70’ Ubbink), Danielak (56’ Sierpina) - Biliński. Trener: Krzysztof Brede

Sędzia: Tomasz Kwiatkowski (Warszawa)

Żółte kartki: Makowski, Kubicki (Lechia) - Roginić, Biliński, Modelski (Podbeskidzie)

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również