ZVARiowana końcówka, ale bez happy-endu

30.10.2018

Piłkarze Piasta Gliwice i Legii Warszawa stworzyli pasjonujące widowisko w dogrywce pojedynku o awans do 1/8 finału Pucharu Polski. Do rozstrzygnięcia rywalizacji potrzebne były jednak rzuty karne, które lepiej wykonywali goście z Warszawy.

Łukasz Laskowski/PressFocus

Po utracie ważnych punktów w ligowym pojedynku w Płocku, na podopiecznych Waldemara Fornalika czekało dziś bardzo ważne zadanie. Na stadion przy Okrzei przyjechała bowiem warszawska Legia, która co prawda nie zachwyca swoim stylem gry, to swój ostatni mecz przegrała 26 sierpnia. Choć obie drużyny dzieli w ligowej tabeli tylko jeden punkt, to warszawian należało uznać za faworytów pojedynku w 1/16 finału Pucharu Polski. Legioniści mogą bowiem pochwalić się bardzo dobrym bilansem bezpośrednich meczów z Piastem – na 19 dotychczas rozegranych meczów pomiędzy obiema drużynami, zawodnicy z Warszawy odnieśli aż 13 zwycięstw. Do tej pory gliwiczanie byli w stanie tylko dwa razy pokonać obecnego mistrza Polski (w domowych meczach w sezonach 2014/2015 i 2015/2016) więc kibice liczyli na to, że statystyka ta ulegnie poprawie w ciepły, październikowy wieczór.

Trener Fornalik postanowił przed meczem z Legią zastosować sporą rewolucję kadrową. W porównaniu do ostatniego meczu z Wisłą Płock, miejsce w składzie Piasta zachowało tylko czterech zawodników – Jakub Czerwiński, Martin Konczkowski, Tomasz Jodłowiec oraz Aleksander Jagiełło. W roszadach tych nie obyło się bez niespodzianek – poza kadrą znalazł się m.in. strzelec bramki w ostatnim meczu w Płocku, Piotr Parzyszek, a w „11” znaleźli się tacy zawodnicy jak Karsten Ayong czy Tomasz Mokwa. Na razie ta dwójka z pewnością zasłużyła na miano „graczy pucharowych”, gdyż swoje ostatnie minuty zebrali właśnie w meczu Pucharu Polski, w którym Piast ograł pierwszoligowy GKS Jastrzębie.

Mecz w Gliwicach zapowiadany był jako jeden z najciekawszych pojedynków w tej fazie Pucharu Polski, jednak na trybunach początkowo nie było czuć atmosfery piłkarskiego święta. Przy Okrzei nie pojawili się bowiem sympatycy Legii, natomiast kibice Piasta z „młyna” wciąż bojkotują spotkania swoich ulubieńców. Zgromadzeni na stadionie fani ożywiali się niestety dość rzadko - głównie w momencie niekorzystnych decyzji sędziego (a tych według nich było dość sporo) oraz przy niewielu udanych zagraniach gospodarzy.

Jeżeli chodzi o stricte boiskowe wydarzenia, to piłkarze Piasta szukali swoich szans głównie po rajdach lewą stroną boiska. Najczęściej akcje ofensywne przechodziły przez Aleksandra Jagiełłę, ale jego wrzutki bądź próby strzałów zazwyczaj okazywały się niecelne. Pozostali zawodnicy także starali się szarpać i stawiać opór mistrzowi Polski, jednak wielu z nich po prostu prezentowało bardzo przeciętną grę. Chyba najsłabszym elementem w układance trenera Fornalika był Tomasz Mokwa – defensor spisywał się bardzo niepewnie, bo zanotował sporo strat, a jego podania nie docierały zbyt często do planowanego adresata.

Drużyna Legii nie była z kolei tak elektryczna, gdyż to ona starała się kontrolować grę i prowadzić atak pozycyjny. Mimo tego, goście stworzyli pierwsze poważne zagrożenie po stałym fragmencie gry - w 29. minucie Andre Martins popisał się dobrą wrzutką z rzutu rożnego, a najwyżej do dośrodkowanej piłki wyskoczył Artur Jędrzejczyk. Kapitan Legii oddał mocny strzał głową, ale prosto w Frantiska Placha. Niedługo później swoją okazję na gola miał wspomniany wcześniej Martins, który dobrze odnalazł się w polu karnym, ale piłka po jego uderzeniu w środek bramki została sparowana przez golkipera.

Gliwiczanie w ofensywie nie mieli zbyt wielu argumentów i właściwie do przerwy nie zagrozili w większym stopniu Radosławowi Majeckiemu, debiutującemu w pierwszej drużynie Legii. Kibice gospodarzy liczyli zatem na to, że druga połowa przyniesie znacznie więcej emocji, bo oprócz pojedynczych akcji Legii, mecz nie stał na wysokim poziomie. Impuls do lepszej gry miał m.in. dać Michal Papadopulos, wprowadzony w przerwie w miejsce słabo dysponowanego Ayonga. Wejście Czecha ożywiło ofensywę Piasta, która wyglądała już na bardziej uporządkowaną, mającą jakikolwiek pomysł na skonstruowanie akcji.

Sygnał do ataku dał wprowadzony „Papen”, ale jego efektowna główka z 54. minuty okazała się niecelna. Niedługo później Majecki został w końcu zmuszony do podjęcia interwencji, gdy Jakub Czerwiński był bliski wykończenia wrzutki z rzutu wolnego. Jego uderzenie szczupakiem było ciekawe, ale najwięcej zagrożenia sprawiło efektowne uderzenie Joela Valencii w 80. minucie. Wprowadzony w drugiej połowie Ekwadorczyk zdołał oddać strzał „rogalem” z około 18 metra, a golkiper instynktownie sparował futbolówkę ponad poprzeczkę. W odpowiedzi Legia także miała kilka okazji na otwarcie wyniku – chyba najbliżej zdobycia gola był po stronie gości Jose Kante. Napastnik w 62. minucie otrzymał znakomite podanie od Sebastiana Szymańskiego, następnie miał już przed sobą tylko Frantiska Placha, ale bramkarz wyszedł z tego pojedynku zwycięsko.

W drugiej połowie mecz mógł już nieco bardziej podobać się kibicom, ale i tak wynik w regulaminowym czasie gry się nie zmienił. Konieczne było zatem rozegranie dogrywki, która dla wielu rozpoczęła się dopiero w 100. minucie. Od tego momentu zaczęły się bowiem dziać rzeczy niezwykłe - najpierw w polu karnym zainterweniował Frantisek Plach i przy okazji powalił on Michała Kucharczyka. Sędzia Musiał początkowo wskazał na jedenasty metr, jednak po analizie VAR postanowił odwołać swoją decyzję. Niedługo później system powtórek musiał zostać ponownie użyty, gdy Carlitos oddał strzał z rzutu wolnego, a według gości piłka najpierw odbiła się od poprzeczki, a następnie przekroczyła linię bramkową. Gol jednak nie został uznany. 

W drugiej połowie dogrywki padały już tylko prawidłowe bramki i co ważne, nie przyniosły one ostatecznego rozstrzygnięcia. Wynik meczu otworzył Carlitos, który został obsłużony znakomitym podaniem przez Antolicia i pokonał Placha w sytuacji sam na sam. Gdy już się wydawało, że rezultat nie ulegnie zmianie i obrońca tytułu zamelduje się w 1/8 finału, w 118. minucie doszło w polu karnym Legii do sporego zamieszania. W nim najlepiej odnalazł się Patryk Sokołowski - pomocnik tym samym zaliczył swoiste wejście smoka, bo na placu gry pojawił się 5 minut wcześniej.

Choć obie ekipy starały się uniknąć wykonywania jedenastek, to rzuty karne okazały się konieczne do rozegrania. Lepiej wykonywali je piłkarze z Warszawy, bowiem z 11 metrów nie pomylili się ani razu. Legia tym samym zameldowała się w najlepszej szesnastce turnieju, ale Piast i tak może mieć powody do optymizmu. Odmienieni gliwiczanie stawili bowiem dzielny opór mistrzowi Polski, za co zostali nagrodzeni solidną porcją braw od swoich kibiców. 

Piast Gliwice – Legia Warszawa 1:1 k. 2:4 (0:0, 0:0, 0:0)

0:1 - Carlitos Lopez 112'

1:1 - Patryk Sokołowski 118'

Rzuty karne:

0:0 - Uros Korun (Majecki obronił)

0:1 - Michał Kucharczyk

1:1 - Patryk Dziczek

1:2 - Cafu

1:2 - Patryk Sokołowski (poprzeczka)

1:3 - Domagoj Antolić

2:3 - Michal Papadopulos

2:4 - Sandro Kulenović

 

Składy:

Piast: Plach – Mokwa, Korun, Czerwiński, Konczkowski – Dziczek, Jodłowiec – Felix (72' Valencia), Badia (78' Gojko), Jagiełło (113' Sokołowski) – Ayong (46' Papadopulos). Trener: Waldemar Fornalik

Legia: Majecki – Hlousek, Pazdan, Jędrzejczyk, Stolarski – Antolić, Martins (48' Cafu) – Nagy (73' Vesović), Szymański (85' Carlitos), Kucharczyk – Kante. Trener: Ricardo Sa Pinto

Sędzia: Tomasz Musiał (Kraków)

Żółte kartki: Konczkowski (Piast) - Nagy, Kante (Legia)

źródło: własne/piast-gliwice.pl
autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również