Wojciech Gumola: "Noża do gardła nikt nam nie przykłada"

09.12.2016
- Naszym podstawowym i głównym celem jest pozostanie w tej lidze – nikt nam pewnie noża do gardła nie przyłoży w sprawie awansu, gdyż to jest bardzo odległa sprawa - mówi w rozmowie z naszym portalem po jesiennych zmaganiach w III lidze trener czwartej drużyny w stawce, Wojciech Gumola.
SportoweBeskidy.pl
Piotr Porębski: Czwarte miejsce na koniec rundy zostało przyjęte z umiarkowanym zadowoleniem, czy spodziewano się w klubie lepszego wyniku?
Wojciech Gumola (trener Rekordu Bielsko-Biała): Może nie mówmy o miejscu w tabeli, gdyż tabela jest bardzo płaska, ale o dorobku punktowym, bo ten pozwala na spokojne przygotowania zimowe, ale nie stanowi on także żadnego bezpiecznego pułapu. Myślę, że cała runda była dosyć dziwna, mieliśmy dużo mieszanych uczuć – znakomicie ruszyliśmy, we wrześniu dopadł nas mocny dołek, ale końcówka była już bardzo dobra. Zbyt dużo niefortunnych zdarzeń spotkało nas w krótkim czasie, bo jak to się mówi – nieszczęścia chodzą parami. Trudna była końcówka sierpnia, gdyż ubył nam Szymon Szymański, Marek Sobik doznał kontuzji i to odbiło się na formie zespołu. Ważny jest jednak moment czy sposób, w jaki wychodzi się z kryzysu i to nam się udało, gdyż ostatnie mecze były bardzo dobre. W ogólnym rozrachunku runda wyszła na plus, bo jesteśmy na bezpiecznej pozycji, mamy bardzo dobrą pozycję wyjściową i nie jesteśmy bez szans w walce o poprawienie swojego dorobku.
 
Co spowodowało, że zespół notował zupełnie odmienne wyniki we wrześniu, niż na początku sezonu?
Przede wszystkim zadecydowały duże ubytki personalne i zwyczajny pech sportowy. Całe nasze nieszczęście zaczęło się od niewykorzystanego rzutu karnego w meczu ze Skrą Częstochowa. Mieliśmy „jedenastkę” na 2:0, jednak Szymański trafił w poprzeczkę. W przebiegu meczu byliśmy zdecydowanie lepsi i powinniśmy wygrać wysoko, ale zremisowaliśmy i zapoczątkowało to zapaść. Następnie jedziemy na mecz z Pniówkiem – wiadomo, specyficzne miejsce – ale rywala po prostu zdominowaliśmy. Meczu nie udało się wygrać i było to spowodowane naszą skutecznością i niewykorzystywaniem sytuacji. Nasza gra była momentami lepsza od tej z końcówki sezonu, bądź z początku, ale nie przekładało się to na skuteczność i tego przede wszystkim brakowało. 
 
Bolesna porażka ze Ślęzą Wrocław, którą zespół odnotował mimo szybkiego prowadzenia 2:0, podziała mobilizująco na drużynę? 
Mecz ze Ślęzą był w ogóle bardzo dziwny – pierwszy raz się nam coś takiego zdarzyło zagrać. Rzadko ktokolwiek zdobywa 3 bramki na naszym boisku, jeszcze w momencie w którym wchodzimy w mecz i wygrywamy 2:0, taki naprawdę mecz-kuriozum. Ja myślę, że w tym spotkaniu za bardzo uwierzyliśmy w zwycięstwo i jeszcze stracona bramka „do szatni”, po której nie byliśmy się w stanie podnieść. Oglądałem później ten mecz wielokrotnie z zapisu i sposób, w jaki traciliśmy bramki, ciężko jakkolwiek wytłumaczyć. Sami właściwie darowaliśmy wszystkie 3 bramki rywalom, ale to są takie rzeczy, z których trzeba wyciągnąć wnioski i o które trzeba być mądrzejszy w przyszłości. Nam się to prędzej czy później udało jakoś przełożyć na lepszą postawę i unikanie takich sytuacji.
 
Co wówczas zawodnicy i pan czuł – wściekłość czy raczej boiskową bezradność i poczucie, że taka jest piłka?
Dokładnie nie pamiętam, co wtedy czuliśmy, ale na pewno nie byliśmy zadowoleni (śmiech). Wówczas po 10 minutach spotkania byliśmy przekonani, że wygramy wysoko, wrócimy na właściwą ścieżkę i to nas zgubiło. Ważne, że wyciągnęliśmy z tego konstruktywne wnioski i tyle o tym meczu można powiedzieć.
 
Czy jest pan szczególnie zaskoczony postawą jakiegoś z zawodników z drużyny? (na plus i na minus)
Indywidualnie ciężko wyróżnić bądź zganić jakiegoś zawodnika w naszej drużynie, gdyż mamy stosunkowo wąską kadrę. Jeżeli chodzi o plusy i bohaterów jesieni, to z pewnością w trójce najlepszych znalazłby się Hałat, Ogrocki i Szędzielarz, a zaraz za nimi jest Michał Bojdys, który zaliczył kolejną świetną rundę. Myślę, że to jest czwórka takich zawodników, którzy mocno wyróżnili się w tej rundzie i ciągnęli ten wózek. 
 
Czy drużyna odczuwa jeszcze brak Szymona Szymańskiego?
Moment jego odejścia był najtrudniejszy, gdyż na to nie byliśmy gotowi i musieliśmy znaleźć piłkarza na pozycję młodzieżowca. Co by nie powiedzieć, to Szymek miał taką pozycję w składzie, że gdyby był zdrowy, to grałby we wszystkich meczach ze względu na swoje umiejętności. Nie tylko był dla nas młodzieżowcem, ale i kluczowym zawodnikiem. Chodzi nawet nie tyle o to, że brakowało nam młodego piłkarza do grania, bo bardzo bym tym skrzywdził naszych młodych chłopaków, ale o formułę, w jakiej drużyna funkcjonowała. Mieliśmy kluczowego młodzieżowca w środku pola, a tak musieliśmy szukać alternatyw. Na pewno to wpłynęło negatywnie na poziom sportowy zespołu, jednak sytuacja skończyła się jak się skończyła – nie mnie oceniać, czy to była dobra decyzja, na to przyjdzie jeszcze czas. Z drugiej strony, z perspektywy czasu, stworzyło to możliwości dla innych zawodników, a najbardziej na tym transferze z pewnością zyskał Damian Hilbrycht, który w końcowych meczach grał naprawdę bardzo dobrze.
 
Spodziewał się pan, że młody Szymański sprzedany do Podbeskidzia otrzyma jakiekolwiek szanse w pierwszej lidze od trenera Dariusza Dźwigały bądź Jana Kociana?
Na pewno, gdyż w momencie w którym odchodził to mieliśmy nadzieję, że to jest dobry ruch. Jesteśmy świadomi, że żaden klub nie może krzywdzić zawodnika i trzeba im umożliwiać granie w wyższej lidze. Spodziewałem się, że transfer dojdzie do skutku wraz z końcem roku, ale wszystko przyszło tak nagle i sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej. Nie mnie to oceniać, czy był to dobry czy zły ruch – na pewno Szymek nie ma rozegranych spotkań w pierwszej lidze i nie wiem, czy odmieniło go to jako piłkarza. Ciężko ocenić, bo nie mam żadnego punktu odniesienia, w jakiej jest teraz dyspozycji i jak wygląda. Cokolwiek się nie wydarzy to mam nadzieję, że to będzie doświadczenie, które uczyni z Szymona lepszego piłkarza.
 
Odnośnie następnej rundy stawia pan już jakieś deklaracje względem drużyny czy jeszcze za wcześnie na takie dywagacje?
Myślę, że jeszcze za wcześnie. Niedawno skończyliśmy podsumowywać minioną rundę pod każdym aspektem i pozostaje teraz kwestia dalszych przygotowań. Naszym podstawowym i głównym celem jest pozostanie w tej lidze – nikt nam pewnie noża do gardła nie przyłoży w sprawie awansu, gdyż to jest bardzo odległa sprawa. Niewątpliwie liga jest bardzo wyrównana i dużo trudnych meczy w rundzie wiosennej przed nami. 
 
Nie da się ukryć, że coraz większą rolę w zespole odgrywają młodzi piłkarze, wychowankowie akademii Rekordu. Wobec tego - jak kluczowe jest posiadanie w zespole takich zawodników, jak Szędzielarz czy Rucki?
Jeżeli chodzi o szkolenie, to jesteśmy na pewno klubem, który w ostatnim czasie poczynił ogromny postęp w ramach szkolenia, infrastruktury, ale był też progres potencjału ludzkiego i jakości, nazwijmy to brzydko, materiału szkoleniowego. Nie ma się co oszukiwać, ciężko jest wychować zawodnika na wyższą ligę, a moim zadaniem jest wyselekcjonowanie grupy piłkarzy na tyle dobrze, żeby ewaluować ich potencjał piłkarski. Otoczenie młodzieżowców zawodnikami bardziej ogranymi, bardziej doświadczonymi jest w stanie zagwarantować ten progres. Starsi zawodnicy trzymają dyscyplinę treningową, uczą pewnych rzeczy, a rywalizacja z nimi każdego dnia sprawia, że młody chłopak szybciej robi postępy. Nie zawsze jednak forma juniora przekłada się na przyszłość – rzadko kiedy najlepszy junior staje się najlepszy w seniorach. Jest to kwestia pracowitości, potencjału i wielu innych czynników. Gdy otoczy się takiego młodego chłopaka zawodnikami doświadczonymi, którzy są w stanie coś podpowiedzieć, wymóc na treningach pewne elementy, to na pewno poczyni on znaczny progres – znacznie większy, niż otoczy się go najzdolniejszymi juniorami i zawodnikami na jego poziomie.  
autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również