Szlagier nie zawiódł. Rekord zastopował Goczałkowice, a III liga... będzie ciekawsza

17.10.2021

Dla wielu weekend na śląskim podwórku stanął pod znakiem powrotu najwyższej klasy rozgrywkowej do gry po reprezentacyjnej przerwie, bardzo ważnej wygranej GKS-u Jastrzębie w kontekście utrzymania czy też pierwszej w tym sezonie porażki chorzowskiego Ruchu. W gronie najważniejszych wydarzeń trzeba jednak jeszcze wspomnieć o spotkaniu spoza szczebla centralnego, które swoją kulturą i tempem gry spokojnie mogłoby zawstydzić niektóre rywalizacje z wyższych klas rozgrywkowych.

Marcin Bulanda/PressFocus

Mowa o zapowiadanym jako III-ligowy szlagier pojedynku w Bielsku-Białej. Na kameralny stadion przy ulicy Startowej przyjechał bowiem absolutny lider rozgrywek - LKS Goczałkowice-Zdrój, mający po 12. seriach gier aż 32 zgromadzone punkty na koncie, tylko jeden stracony gol oraz sporą przewagę nad grupą pościgową. Ich znakomitą serię zamierzał jednak przerwać miejscowy Rekord, który co prawda w ostatnich tygodniach złapał lekką zadyszkę (remis w Gorzowie Wielkopolskim oraz pierwsza porażka w rozgrywkach z rezerwami Miedzi Legnica), ale wciąż bardzo mocno trzymał się miejsca na ligowym podium.

„Rekordzistów” do sprawienia pewnej niespodzianki zamierzała jednak porwać publiczność, zgromadzona na stadionie w wyjątkowo licznej grupie. Rzadko kiedy bywa tak, że na jedynej trybunie obiektu przy ulicy Startowej, można policzyć puste miejsca właściwie na palcach jednej dłoni. Oczywiście, niebagatelne znaczenie w kontekście frekwencji miała postać Łukasza Piszczka, który co prawda nie zaliczył w sobotę stosunkowo udanego meczu (do tego przejdziemy jeszcze później…), ale po końcowym gwizdku nikomu nie odmówił chwili rozmowy bądź autografu, robiąc również zdjęcia z miejscowymi kibicami na murawie przez blisko 20 minut.

Pewnym magnesem dla obserwatorów musiał być także fakt, że poza jedną z legend polskiej piłki, w trakcie 90 minut na boisku pojawili się gracze, mający łącznie na swoim koncie aż 875 rozegranych spotkań w najwyższej klasy rozgrywkowej. Taki dorobek na poziomie III Ligi absolutnie musi robić wrażenie, a wygórowane oczekiwania kibiców zostały spełnione za sprawą spotkania, obfitującego w płynną, techniczną oraz pozbawioną nerwowości grę. 

Mecz mógł rozpocząć się od bardzo mocnego uderzenia Rekordu, a sam napastnik Marcin Wróbel mógł po trzech minutach mieć na swoim koncie dublet, ale najpierw piłka po jego główce musnęła poprzeczkę, a następnie na przeszkodzie stanął słupek oraz Patryk Szczuka. Co jednak nie udało się 23-letniemu zawodnikowi gospodarzy, powiodło się za sprawą dynamicznej akcji Szymona Wróblewskiego. Przy bramce trzeba jednak wrzucić kamyk do ogródka wspomnianemu Łukaszowi Piszczkowi, który popełnił dość spory błąd, podając piłkę strzelcowi bramki właściwie pod nogi.

Nie było jednak zaskoczeniem to (pomijając gola na 1:0), że spośród wszystkich graczy to właśnie Piszczek imponował największą techniką użytkową oraz opanowaniem, często próbując siać zagrożenie poprzez posyłanie dalekich piłek w stronie Damiana Furczyka bądź Kamila Dokudowca. Dodatkowo każde zagranie 66-krotnego reprezentanta Polski wywoływało na trybunie zarówno poruszenie, ale i nieodzowną szyderę. Ciekawostką jest także fakt, że oddelegowany do gry po jednej stronie z byłą gwiazdą Borussią Dortmund i piłkarzem, mającym przeszkodzić Piszczkowi w realizacji swoich zadań, był młodziutki Filip Waluś. I tu trzeba szczególnie oddać „to co cesarskie” trenerowi Dariuszowi Mrózkowi, niemającemu oporów w posłaniu na ciężki bój chłopaka, urodzonego w 2005 roku i mającego na swoim koncie zaledwie jeden krótki epizod w III Lidze.

- Byłem pewien, że wytrzyma ciśnienie, bo widzę go na treningu, co robi, jak się prezentuje i jak pracuje. Mogę powiedzieć, że to jest chłopak bez układu nerwowego i byłem przekonany, że dla niego nie będzie miało znaczenia to, że gra przeciwko takiemu piłkarzowi jakim jest Łukasz Piszczek. W dodatku jest tak kreatywnym zawodnikiem, że różnica między pozycją sześć, a jedenaście nie sprawia mu problemu - tak występ Walusia ocenił trener, cytowany przez oficjalną stronę Śląskiego Związku Piłki Nożnej. 

Na tym jednak pozytywy w kontekście Rekordu wcale się nie kończą. Od pierwszego gwizdka Rekord starał się zaskakiwać wysoko stawianym pressingiem, który momentami wyprowadzającym piłkę gościom sprawiał sporo problemów. Dodatkowo, mimo dość szybko uzyskanego korzystnego wyniku, gospodarze wcale nie zamierzali zadowalać się jednobramkowym prowadzeniem. Z szeregu sytuacji udało im się wykorzystać jedną, a po golu ich lidera środka pola w postaci Tomasza Nowaka, mecz już stał pod pełną kontrolą klubu z Cygańskiego Lasu. Co prawda LKS starał się jeszcze przejąć optyczną przewagę (sam Łukasz Piszczek zdecydował się przejść na grę wyżej i bycie tzw. wolnym elektronem), ale dobrze dysponowana defensywa III-ligowca nie dała się już zaskoczyć. 

Klub z Panattoni Arena poniósł pierwszą porażkę w obecnym sezonie, a dokładając do tego ostatnią stratę punktów z rezerwami Zagłębia Lubin oraz dwa spotkania z rzędu bez zdobytego gola, można się zastanawiać, czy lider nie notuje tym samym pewnej zadyszki. - Nie mieliśmy dzisiaj najwyższej formy dnia, ale w pewnym momencie musi przyjść taki moment przesilenia. Z pewnością nie jest to jednak zmęczenie i nie jest tak, że wszystko na etapie całego sezonu będzie nam się udawać. Błędy zdarzają się przecież każdemu, nie jesteśmy żadną „naddrużyną” w tej lidze. Czy ktoś nas tak traktuje? Nie mnie oceniać, natomiast my przede wszystkim staramy się grać w piłkę i robić wciąż swoje - zapewnił po końcowym gwizdku Łukasz Piszczek, podkreślając także w rozmowie z mediami wysokie tempo spotkania oraz dobrą organizację gry Rekordu.

Porażka LKS-u sprawiła jednak, wzorem słynnego sformułowania trenera Macieja Skorży, że „liga tylko będzie ciekawsza”. Drużyna trenera Damiana Barona pozostaje co prawda liderem tabeli, ale już drugi w stawce Rekord traci do niej zaledwie cztery oczka. Mimo to przy Startowej nikt nie zamierza popadać w hurraoptymizm, a trener Dariusz Mrózek obliczał po meczu, ile jego podopiecznym brakuje punktów do… wywalczenia sobie utrzymania na czwartym poziomie rozgrywkowym. 

- Brakuje nam do tego czterech wygranych, później będziemy się zastanawiać co dalej - przyznał z uśmiechem opiekun gospodarzy, zdradzając nam również przy okazji, jaki plan miał jego zespół na sobotni szlagier. - Zamierzaliśmy przede wszystkim odcinać boczne strefy i szybko przejmować piłkę, by móc później uruchomić szybki atak. Jako trener chciałbym mieć takie fazy spotkania, gdy dłużej utrzymujemy się przy piłce, ale na pewno ciężko było to w pełni realizować w starciu z takim rywalem - dodał trener nowego wicelidera gr. 3 III Ligi. 

Jedno jest jednak pewne - hitowo zapowiadające się starcie nie zawiodło i można jedynie się zastanawiać, jak oba zespoły zareagują na ostatni rezultat. W przyszły weekend LKS postara się utrzymać w ryzach goczałkowicką twierdzę i podejmie u siebie Lechię Zielona Góra. „Zieloni” wybiorą się z kolei na bardzo nieprzyjemny teren do Gubina, skąd bez punktów wróciła chociażby bytomska Polonia.

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również