Tytuł bez finiszu. Jeśli Legia, to i Ruch?

17.03.2020

Przerwane rozgrywki w lidze i brak pewności co do możliwości ich dokończenia rodzi w kraju dyskusję o tym w jaki sposób - na wypadek definitywnego finiszu - rozwiązać kwestię przyznania (bądź nie) tytułu Mistrza Polski za sezon 2019/20. O ile w historii rodzimego futbolu zdarzały się już nieplanowane przerwy w zmaganiach o punkty, niedokończenie regularnych rozgrywek miało miejsce tylko raz. W 1939 roku, tuż przed wybuchem II Wojny Światowej, na czele ówczesnej 1. Ligi był chorzowski Ruch.

Ruch Wielkie Hajduki w kwietniu 1939 - Ilustrowany Kurier Codzienny / Narodowe Archiwum Cyfrowe

Uchwała Polskiego Związku Piłki Nożnej podjęta na wypadek konieczności zakończenia rozgrywek piłkarskich w sezonie 2019/20 mówi, że w razie braku możliwości kontynuowania rywalizacji za ostateczny należy przyjąć kształt tabel, w którym te znajdowały się po ostatniej, w pełni rozegranej kolejce. Jeśli więc w tych okolicznościach Legia Warszawa miałaby otrzymać tytuł Mistrza Polski, warto wrócić do tego, co działo się na polskich boiskach przed przeszło 70 laty. Wówczas, na chwilę przed wybuchem II Wojny Światowej, to Ruch Chorzów zajmował fotel lidera, ale nigdy nie domagał się przyznania mu za to mistrzowskiego tytułu. - Teraz trzeba postąpić analogicznie. Bo jeśli dziś nadamy tytuł "Wojskowym", należałoby przyznać go i Ruchowi - mówi Grzegorz Joszko, znawca historii "Niebieskich".

Nie tacy dominatorzy

- Ruch w 1939 roku nie był cały czas pierwszy. Nie potrafiłbym odpowiedzieć na pytanie, czy ostatecznie zdobyłby mistrzostwo. Mógłbym się kierować tylko sympatią kibicowską. Silnymi drużynami były wówczas Wisła Kraków i AKS Chorzów. Pogoń Lwów stratę miała niewielką, ale akurat u niej w tym czasie skład wyglądał już kiepsko. Wiele mogło się jednak wydarzyć. Chłopcy, którzy w 1939 grali w barwach Ruchu nie byli już tą samą drużyną, która sięgała po tytuł rok wcześniej. Pojawiło się wielu młodych graczy i kto wie, jak poradziliby sobie z końcówką zmagań. Mogli równie dobrze skończyć ligę w fotelu lidera, jak i przegrać kluczowe mecze lądując poza podium  - opowiada Grzegorz Joszko.

Sonda

W obu omawianych przypadkach scenariusze w wypadku dogrywania sezonów do końca mogłyby wyglądać różnie. "Niebiescy", jeszcze w czasach gdy za wygraną przyznawano dwa punkty, po czternastu rozegranych spotkaniach miel dwa oczka więcej od Wisły Kraków i Pogoni Lwów. Tuż za czołową trójką plasował się chorzowski AKS. Lwowianie zostali rozbici w Wielkich Hajdukach 4:1, ale u siebie wygrali 3:2. "Niebiescy" okazali się lepsi w starciach z Wisłą i AKS-em, ale rewanżów nie rozegrano. Obecnie warszawianie "rzutem na taśmę" wypracowali sobie dużą przewagę w ligowej tabeli, ale jeszcze 4 kolejki temu wcale nie byli stawiani w roli dominatorów. Po 22 seriach spotkań mieli tyle samo punktów co Cracovia. Tempo, w jakim odskoczyli swoim przeciwnikom bardziej niż siłę legionistów pokazuje jak szybko - zwłaszcza w Ekstraklasie - punktowe różnice da się zbudować, ale i roztrwonić.

Kwestia terminarza

Wątpliwości w szukaniu analogii pomiędzy dzielonymi siedmioma dekadami rozgrywkami dostarcza liczba rozegranych w nich spotkań. O ile dziś w Ekstraklasie wszyscy mają na koncie po 26 gier, wówczas Ruch miał za sobą dwa mecze więcej niż "Biała Gwiazda", AKS, czy Warta Poznań. Wszystkie te ekipy miały szansę na wyprzedzenie w tabeli Wilimowskiego, Wodarza, Peterka i spółki. - Dla mnie nie ma to znaczenia. Na dzień przerwania ligi w stawce prowadził Ruch. Rozgrywki toczyły się wówczas zgodnie z początkowo zaplanowanym harmonogramem. On był układany inaczej niż dziś, więc część drużyn miała już rozegrane więcej, a inne mniej spotkań - podkreśla Grzegorz Joszko. Co ciekawe, biorąc pod uwagę stan, w którym wszyscy mieli po 11 meczów na koncie i tak na czele byli "Niebiescy", z 3-punktową przewagą nad Pogonią.

To jednak prawda, że terminarz z punktu widzenia czasów obecnych wyglądał... dziwnie. Na przykład na 3 września planowano rozegranie meczu reprezentacji Polski z Bułgarami, ale tego dnia miało się odbyć również derbowe starcie Wisły z Cracovią! Jednym do końca sezonu brakowało już tylko 8 meczów, innym - jak liczącej jeszcze na utrzymanie Warszawiance - aż 11.

Lekcja z Gliwic

Do końca obecnego sezonu zostało do rozegrania 11 kolejek. To na tyle dużo, że trudno koronować lidera tym bardziej, że przecież przed rokiem 8-punktową stratę do pierwszego miejsca miał na tym etapie Piast Gliwice. Jak skończył się wówczas sezon Ślązakom przypominać nie trzeba. - Ani w 1939, ani już po wojnie nikt nawet nie rozpatrywał wariantu przypisania Ruchowi tytułu. Od razu przyjęto, że sprawiedliwym rozwiązaniem będzie uznanie sezonu za nierozegrany.  Nie dziwię się ówczesnym działaczom z Chorzowa, którzy w duchu fair play nawet nie próbowali później zmieniać tych postanowień. Nie chodzi o liczbę rozegranych meczów a o to, że gdyby grano do końca, wiele mogłoby się jeszcze wydarzyć. Tak, jak i dziś. Dlatego skoro wtedy nie przyznano mistrzostwa, nie przyznawajmy go i dziś - apeluje Grzegorz Joszko.

O ile rozgrywek z 1939 roku nie dało się dokończyć, bo świat po sześciu latach wojny wyglądał już zupełnie inaczej, a część klubów znalazła się nawet poza granicami "nowej" Polski, te bieżące wziąć można jeszcze "dograć". Na to liczą pewnie wszyscy kibice w kraju, również lubiących dopisywać sobie "gwiazdkę" za zakończone skandalem rozgrywki 1992/93 "Wojskowych". - Wcale nie uważam, że Ruch powinien dziś ubiegać się o "zaległy" tytuł. Ale jeśli teraz ktoś - bez względu na to, kto jest obecnie liderem - chce sięgnąć po mistrzostwo, to też powinien na nie zapracować na przestrzeni sezonu, a nie jego części - konkluduje autor książki "Niebieskie Majstry". 

autor: Łukasz Michalski

Przeczytaj również