Tychy oddalają się od bezpośredniego awansu, a w Sosnowcu złapano głęboki oddech

22.05.2021

Sobotnie granie w Fortuna 1. Lidze dało sporo odpowiedzi w kontekście walki klubów z naszego województwa o postawione przez siebie cele. Piłkarze GKS-u Tychy ponieśli dziś pierwszą porażkę u siebie od 21 listopada zeszłego roku i tym samym zespół Artura Derbina wypadł poza czołową dwójkę w tabeli. W Tychach niedosyt, natomiast na Stadionie Ludowym poczucie sporej ulgi, bo miejscowe Zagłębie pokonało GKS Jastrzębie i znacząco zbliżyło się do uzyskania utrzymania. 

Łukasz Sobala/PressFocus

W swojej zapowiedzi 30. serii gier Fortuna 1. Ligi, kanał „Łączy nas piłka” zapowiedział mecz GKS-u Tychy z Bruk-Betem Termalicą Nieciecza jako hit kolejki, rundy, a może nawet aktualnie trwającego sezonu. Czy słusznie? Wystarczyło spojrzeć na stan tabeli przed weekendem, gdy oba zespoły zgodnie zajmowały pozycję lidera oraz wicelidera, a ich powszechnie znanym celem jest wywalczenie bezpośredniego awansu do PKO Ekstraklasy. Przed pierwszym gwizdkiem nieco więcej powodów do optymizmu mieli jednak podopieczni trenera Artura Derbina, notujący serię czterech zwycięstw z rzędu i ogrywający w międzyczasie dwóch innych kandydatów do miejsca w czołowej dwójce - Górnika Łęczna i Radomiaka Radom. 

Forma popularnych „Słoników” przypominała za to w ostatnim czasie prawdziwą sinusoidę, bo po efektownym rozbiciu kieleckiej Korony, w następnych czterech meczach niecieczanie odnieśli tylko jedno zwycięstwo i wypuścili z rąk pewną część swojego dość okazałego handicapu z jesieni. Po pierwszej części gry bardziej do wygranej zbliżyli się jednak przyjezdni, a jeżeli ktoś chciałby otrzymać klasyczny przykład „gola do szatni”, wystarczyło mu uważnie śledzić rywalizacji przy Edukacji. Gdy wszystkim mogło się już wydawać, że zespoły zejdą na przerwę z zasłużonym bezbramkowym remisem na koncie, Termalica wywalczyła ostatni stały fragment gry. 

Po zamieszaniu podbramkowym oraz sporej przebitce pomiędzy zawodnikami, futbolówka ostatecznie trafiła pod nogi dobrze ustawionego Patryka Czarnowskiego, a ten precyzyjnym strzałem przy lewym słupku pokonał Jałochę. Cytując ostatniego internetowego klasyka - przyjęcie i uderzenie? TOP! Kibicom z Tychów nie mogło być jednak do śmiechu - tym bardziej, że ewentualna porażka z liderem spowodowałaby spadek GKS-u z tabeli na trzecią lokatę, a nawet na czwartą, jeśli zwycięstwo nad Widzewem odniesie jutro Arka Gdynia. Niedosyt „Trójkolorowych” mógł być również o tyle uzasadniony, że pierwsza część gry właściwie nie przebiegała pod dyktando żadnej ze stron. 

Gospodarze nie zamierzali jednak pogodzić się z takim obrotem spraw, dlatego po zmianie stron postanowili oni dużo odważniej ruszyć na swojego przeciwnika. Efektem przejętej przewagi był chociażby wysoko stawiany pressing czy kilka groźnych okazji bramkowych, stworzonych przez Macieja Mańkę czy świetnie dysponowanego w ostatnich tygodniach Jakuba Piątka. 22-latek stanął dziś przed szansą strzelenia bramki w trzecim kolejnym spotkaniu, ale jego uderzenie z półwoleja umiejętnie sparował Tomasz Loska. W przypadku GKS-u było jednak widać brak pewnego zmysłu strzeleckiego, objawiającego się w braku w wyjściowej jedenastce klasycznego napastnika. Zarówno Sebastian Steblecki, jak i później Kacper Piątek zostali umiejętnie wyłączeni przez zwartą defensywę Termaliki.

Przyjezdni spokojnie kontrolowali przebieg rywalizacji, a gdy nadarzyła się okazja do przeprowadzenia zabójczej kontry, wykorzystali ją w najlepszy możliwy sposób. Po bardzo dobrym prostopadłym podaniu ze środka boiska na wolne pole, piłka trafiła do rozpędzonego rezerwowego Kacpra Śpiewaka. Wprowadzony z ławki napastnik wykorzystał bardzo bierne zachowanie Łukasza Sołowieja i uciekł stoperowi spod opieki, a następnie będąc już w sytuacji sam na sam, pokonał golkipera GKS-u płaskim uderzeniem z „szesnastki”. 

Tym samym „Słoniki” przypieczętowały bardzo istotne zwycięstwo, po którym brakuje już im tylko jednego punktu, by zapewnić sobie wyczekiwany powrót do najwyższej klasy rozgrywkowej. Sytuacja GKS-u, który we wczesne sobotnie popołudnie był jednak zespołem nieco gorzej zorganizowanym i mniej wyrachowanym w swoich poczynaniach, zrobiła się za to dość nerwowa. Tym bardziej, że na podopiecznych Artura Derbina czeka naprawdę ciężki terminarz do końca bieżącego sezonu. - W mojej ocenie, poza początkiem spotkania, gdzie Termalica lepiej operowała piłką, mecz układał się pod nasze dyktando. Czuliśmy się piłkarsko pewni, więc tym bardziej szkoda tej rywalizacji. Możemy wyciągnąć z niej pewne pozytywy, przed nami jeszcze dużo pracy i nie możemy załamywać się jedną porażką. Ostatnio mieliśmy serię czterech zwycięstw, dlatego teraz walczymy dalej - zapowiada rozczarowany po końcowym gwizdku kapitan gospodarzy, Łukasz Grzeszczyk.

Gwoli kronikarskiego obowiązku, warto jeszcze wspomnieć, co działo się w równolegle rozgrywanym spotkaniu Zagłębia Sosnowiec z GKS-em Jastrzębie. Starcie, mające bardzo istotne znaczenie w kontekście walki o pierwszoligowy byt, dostarczyło licznie zgromadzonym na Stadionie Ludowym kibicom sporo emocji. Co jednak najistotniejsze dla fanów gospodarzy, podopieczni Kazimierza Moskala zaliczyli długo wyczekiwane przełamanie i po bramkach Masłowskiego, Sobczaka i Ambrosiewicza, pokonali przyjezdnych aż 3:0. 

Tym samym sosnowiczanie odnieśli pierwsze ligowe zwycięstwo od 24 kwietnia i wobec ostatniej domowej porażki GKS-u Bełchatów, znacząco przybliżyli się do utrzymania. To może zostać przyklepane nawet w przyszły weekend, jeżeli zawodnicy Zagłębia osiągną korzystny wynik w pojedynku z pewną swego Puszczą Niepołomice. - Myślę, że było widać po mojej drużynie, szczególnie w pierwszej połowie, dużo nerwowości. Nie do końca potrafiliśmy kontrolować to, co się dzieje na boisku, nawet po strzelonej bramce. Ważna była ta druga bramka, dała nam ona więcej swobody, a trzecia była konsekwencją tego, że Jastrzębie za wszelką cenę chciało zdobyć kontaktowego gola. Gdybyśmy zachowali więcej zimnej krwi, to strzelilibyśmy więcej bramek. Najważniejsze jest zwycięstwo, cieszymy się z niego, ale zostały jeszcze trzy spotkania, musimy grać do końca - odetchnął z ulgą po końcowym gwizdku Kazimierz Moskal. 

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również