Transferowa bomba odpalona. Były król strzelców wrócił do Piasta!

31.01.2022

Styczeń w obozie gliwickiego Piasta zakończył się z niemałym przytupem. Po wzmocnieniu wszystkich najbardziej newralgicznych pozycji, tym razem włodarze klubu z Okrzei postanowili odpalić transferową bombę i przyklepać powrót swojej byłej gwiazdy. Mowa o napastniku Kamilu Wilczku, który tym samym już po raz trzeci w karierze zdecydował się na przenosiny do Gliwic.

piast-gliwice.eu

Pierwszy pobyt Wilczka przy Okrzei miał miejsce w latach 2009-2010, gdy klub z Gliwic był świeżo po wywalczeniu historycznego awansu do najwyższej klasy rozgrywkowej. I uczciwie trzeba przyznać, że ten blisko półtoraroczny czas należy oceniać w sposób dość skrajny. Z jednej strony Piast w 2010 roku spadł z Ekstraklasy i zajął w ówczesnej tabeli ostatnie miejsce, ale sam piłkarz zaprezentował się na tym poziomie na tyle solidnie, że udało mu się pozostać na wspomnianym wcześniej szczeblu. Wilczek postanowił przenieść się do Zagłębia Lubin, a kwota tamtego transferu wyniosła nieco ponad 300 tysięcy euro.

Czy klubowi z Dolnego Śląska wspomniana transakcja się jednak zwróciła? Niech za odpowiedź posłuży bilans zaledwie 2 zdobytych goli w 42 ligowych meczach i fakt, że przez większość czasu piłkarz pełnił w Lubinie rolę rezerwowego. Tym większe było więc zdziwienie, że w 2013 roku napastnik wrócił do Gliwic i właśnie tam chciał odwrócić złą kartę. I o ile pobyt w Zagłębiu zgodnie został uznany za spore rozczarowanie, tak kolejne 2 lata - spędzone już na Górnym Śląsku - okazały się prawdziwym strzałem w dziesiątkę. Dość powiedzieć, że w sezonie 2014/2015 zawodnik wywalczył tytuł króla strzelców Ekstraklasy, a przy okazji na wieńczącej rozgrywki gali otrzymał tytuły napastnika oraz piłkarza sezonu. 

Zdobycie 20 goli w 35 ligowych spotkaniach spowodowało, że Wilczkiem zaczęły interesować się kluby zagraniczne, a sam piłkarz postanowił nie przedłużać wygasającego kontraktu z Piastem i przenieść się do Włoch. W ówczesnym beniaminku Serie A - Capri FC - pochodzący z Wodzisława Śląskiego napastnik został co prawda dość brutalnie zweryfikowany, ale niedługo później trafił on do swojej „ziemi obiecanej”. Mowa oczywiście o Danii, gdzie 34-latek  - bez cienia przesady - został lokalną legendą i zapracował sobie na miano jednego z najlepszych napastników w historii tamtejszej ligi. 

Podczas blisko czteroletniego pobytu w Brøndby IF, piłkarz miał okazję świętować z nim dwukrotnie zdobycie wicemistrzostwa Danii oraz wywalczenie krajowego pucharu, a ponadto - co chyba najważniejsze - do teraz 34-latek może się pochwalić tytułem najlepszego strzelca zespołu z przedmieść stolicy kraju - Kopenhagi. Według danych portalu transfermarkt.com, łącznie w 163 rozegranych spotkaniach w „żółto-niebieskich” barwach, Wilczek aż 92 zdołał wpisać się na listę strzelców. Tym samym we wspomnianym rankingu najlepszych strzelców w historii Brøndby, przedstawiciel naszego regionu pozostawił w pokonanym polu byłe lub obecne gwiazdy futbolu jak Michael Krohn-Dehli, Teemu Pukki czy Kim Vilfort. 

W tej beczce miodu znajdują się jednak trzy łyżki dziegciu, lecz o tej ostatniej wspomnimy jeszcze później. Mimo naprawdę udanych statystyk w lidze duńskiej, polskiemu napastnikowi nie udało się ani razu sięgnąć po tytuł króla strzelców, a także nie otrzymał on poważniejszej szansy w reprezentacji kraju. Oczywiście, przebić się do składu przy obecności takich graczy jak Krzysztof Piątek, Arkadiusz Milik czy przede wszystkim Robert Lewandowski należało uznać za wręcz karkołomne zadanie, niemniej sam Wilczek musiał odczuwać niedosyt z zaledwie trzech krótkich epizodów z orzełkiem na piersi. 

Pewne było jednak to, że po tak niezwykle owocnym w gole pobycie w Brøndby, piłkarz będzie cieszył się zainteresowaniem na transferowym rynku. I choć początkowo włodarze „Drengene fra Vestegnen” nie chcieli o tym słyszeć, po jakimś czasie zdecydowali się otworzyć na satysfakcjonujące pod względem finansowym oferty. Na początku 2020 roku sporo mówiło się więc o kierunku tureckim oraz tym nieco bardziej egzotycznym, a zainteresowaniem wykazywały się także kluby polskie - Legia i Lech. 

Ostatecznie wybór Wilczka padł na tureckie Goztepe, jednak jak pokazał czas, w przypadku napastnika sprawdziło się powiedzenie: „wszędzie dobrze, ale najlepiej w Danii!”. Głównie dlatego 34-latek zdecydował się na powrót do Skandynawii, ale tym razem nie do Brøndby, gdzie był uznawany za jednego z głównych ulubieńców kibiców, a do… jego zdecydowanie największego rywala. Mowa oczywiście o FC Kopenhaga, która pozyskaniem Wilczka wywołała wręcz ogromne kontrowersje. Atmosfera po tym ruchu była do tego stopnia napięta, że Mattias Tesfaye, minister ds. cudzoziemców i integracji, nazwał Polaka "Kamilem wypłatą”, a sympatycy określili go mianem zdrajcy. Równie dużo do powiedzenia mieli fani FCK, od razu zapewniając, że nie zaakceptują tego ruchu i cytując „nie ma już nic gorszego od tego niewybaczalnego transferu”. I choć na Parken Wilczek nie imponował już aż taką skuteczność jak w barwach lokalnego rywala, swoje w byłym już zespole zrobił. 10 goli w sezonie 2020/2021 (w tym dwa zdobyte przeciwko… Brøndby) trzeba było uznać za całkiem solidny dorobek - szczególnie w odniesieniu do rundy jesiennej obecnych rozgrywek. 

W trakcie jej trwania Wilczek stracił miejsce w wyjściowym składzie zespołu trenera Jessa Thorupa, przegrywają walkę o plac z młodym Jonasem Windem. Ostatecznie Polak zamknął dorobek w pierwszej części sezonu 2021/2022 na piętnastu występach i trzech bramkach, więc nikogo nie zaskoczył fakt, że doświadczony napastnik postanowił spróbować nowych wyzwań i rozwiązać obowiązujący kontrakt z FCK za porozumieniem stron. 

Teraz 34-latek postanowił wrócić do Polski i po raz trzeci zasilił szeregi gliwickiego Piasta. Tym samym niejako spełniła się przepowiednia z początku 2020 roku, że jeżeli trzykrotny reprezentant Polski zdecyduje się na powrót do Ekstraklasy, klub z Okrzei będzie potraktowany priorytetowo. – Mam zamiar pograć jeszcze przez kilka lat, dlatego nie skupiam się teraz na planowaniu końca kariery. Niemniej jednak, nie zamykam się na Ekstraklasę. Zawsze bardzo dobrze czułem się w Gliwicach, przez co Piast ma pierwszeństwo - mówił niegdyś wspomniany piłkarz na naszych łamach.

W poniedziałkowe popołudnie wielki powrót stał się więc faktem, a klub z Okrzei oficjalnie ogłosił najpierw hitowy ruch w swojej nowoutworzonej aplikacji mobilnej. Zawodnik podpisał z nowym-starym zespołem 2,5-letni kontrakt z opcją przedłużenia współpracy o kolejne 12 miesięcy i docelowo będzie miał za zadanie stworzenie duetu napastników z Rauno Sappinenem. W teorii polsko-estoński duet wyrasta na jeden z absolutnie najgroźniejszych w polskiej Ekstraklasie - a jak będzie w praktyce? 

- Kamil jest postacią, której nikomu nie trzeba przedstawiać. Trudno sobie wyobrazić zawodnika bardziej sprawdzonego. Piłkarz bardzo dobrze się u nas czuje i już w przeszłości udowadniał, że jest skutecznym napastnikiem. Cały czas byliśmy w stałym kontakcie i wiedzieliśmy, że jeśli Kamil wróci do Polski, to będzie grał w Piaście. To było nasze marzenie i bardzo się cieszymy, że możemy ogłosić ten transfer - tak hitowo zapowiadający się ruch skomentował Bogdan Wilk, dyrektor sportowy Piasta Gliwice.

A jak o swoim powrocie na Okrzei wypowiedział się sam zainteresowany? - Jestem bardzo szczęśliwy z powodu tego transferu. Moja sytuacja w ostatnim czasie nie była najłatwiejsza, dlatego cieszę się z możliwości powrotu i podpisania umowy. Za każdym razem, kiedy wracałem do Piasta, zespół był co najmniej poziom wyżej. Kiedy przychodziłem po raz pierwszy, Piast był w zupełnie innym miejscu. Teraz wracam po siedmiu latach gry zagranicą i wyraźnie widać, że klub jest dużo wyżej i w ostatnich latach napisał naprawdę wielką historię, więc tym bardziej cieszę się, że wracam - przyznał 34-latek w rozmowie z oficjalną stroną klubową. 

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również