Potraktowany z buta. "To cholernie boli"

27.09.2018
Spędził przy Olimpijskiej 16 lat. Był do dyspozycji zawsze wtedy, gdy nad klubem zbierały się czarne chmury. Sercem oddanym Polonii wśród lokalnych kibiców zapracował na miano "Króla". Jacek Trzeciak na tyle mocno związał się z Bytomiem, że w pewnym momencie na wierność barwom postawił nawet kosztem własnej kariery. To dlatego ostatni, zakończony niepowodzeniem sezon i atmosfera rozstania z 2-krotnymi Mistrzami Polski zabolały wyjątkowo mocno.
Łukasz Sobala/PressFocus

Łukasz Michalski: Działo się trochę u piłkarza Jacka Trzeciaka tego lata. Zmienił pan Zgodę Zawada na Naprzód Borucin, regularnie gra w wyjściowym składzie, ma nawet gola na koncie...
Jacek Trzeciak: Wracam do gry, transfer roku w regionie! Żartuję oczywiście. Po ostatnim sezonie i przegranym barażu w Bytomiu miałem ciężki okres. Mam w Borucinie wielu kolegów. Grają w okręgówce, zachęcili mnie do pomocy i przyjścia na treningi. W A-klasowej Zawadzie jeszcze zajęć nie było, więc dałem się namówić. Potrenowałem, zagrałem w sparingu i zostałem przekonany do tego, by tam zostać.

 

Okręgówka bywa wymagająca, tymczasem pan gra w niej regularnie od pierwszych minut. Metryka jednak kłamie?
Raz tylko zszedłem z boiska około 70 minuty, bo wtedy graliśmy regularnie w środy i soboty. Biorąc pod uwagę mój PESEL wypadało zejść. Zagrałem wtedy zresztą taką padakę, że sam siebie zmieniłbym już w 32. minucie.

Na jakiej pozycji pan gra?
Środek pomocy.

Czyli nie ma przestawiania starego wyjadacza na tyły?
Nie ma. Środek pomocy, trzeba zasuwać tam i z powrotem, pomagać drużynie.

 

Jednym słowem... jakiś awans tego lata jednak był?
No tak... To było brzydkie!

Musiałem. Sprawdzam, czy to jest moment w którym można już pozwolić sobie na żarty w tym temacie, czy rana po przegranym przez Polonię Bytom barażu o awans do III ligi wciąż boli.

Bardzo ten baraż przeżyłem. Granie w okręgówce traktuję jako poważną, ale... zabawę. To nie jest rzecz z której żyje. Pozwala mi po prostu spotkać się z kolegami, oderwać się od myślenia na temat tego co się stało. Było mi to potrzebne.

 

Dwa miesiące nie wystarczyły by nabrać do tego dystansu?
To nie uda mi się już chyba do końca życia i zawsze będzie siedzieć gdzieś w głowie. Oprócz tego, że byłem w Polonii trenerem pierwszego zespołu bardzo się w to wszystko zaangażowałem emocjonalnie. Pewnie nie powinienem. Na każdym kursie mówią, by tych emocji nie angażować bo wcześniej czy później – zwłaszcza w polskich warunkach – i tak zostaje się zwolnionym. Ale ja nie potrafię inaczej. Albo angażuję się w robotę sercem i duszą, albo się za coś wcale nie biorę.

 

Ale czas na przeanalizowanie porażki na chłodno już był. Czemu się nie udało?
Analiza trwa we mnie nadal. W piłce nożnej zwykle wpływ na poszczególne mecze ma wiele czynników. Ale bez względu na to, który wezmę pod uwagę, zawsze patrzę się na siebie. Jeśli na przegranie baraży wpływ miało 38 czynników, to wszystkie 38 biorę na siebie. To ja byłem dyrygentem tej kapeli i jeśli coś nie zafunkcjonowało to powinienem szybciej zareagować. Tymczasem nawet biorąc pod uwagę, że dominowaliśmy w każdym ligowym meczu i w obu starciach barażowych, trzeba sobie jasno powiedzieć – nie osiągnęliśmy celu.

 

Kiedy po rewanżowym meczu z Ruchem Radzionków schodziliście z boiska miałem wrażenie, że przynajmniej dla części z was świat się zawalił. Kompletnie nie braliście chyba pod uwagę złego scenariusza?

Po drugim barażu z nikim nie miałem kontaktu, wyłączyłem się kompletnie, nie wiem jak reagowali inni. Ale ja czułem się dokładnie tak, jak pan powiedział: świat mi się zawalił. Nie było tak, że nie brałem tego pod uwagę, ale jak wspomniałem, byłem bardzo w to wszystko zaangażowany. Bardzo wierzyłem, że jesteśmy w stanie wygrać. Nie dlatego, że nie szanowałem przeciwnika. Skupiałem się na swojej drużynie, wiedziałem jaki mamy zespół i że potrafimy grać w piłkę.
 

 

Piłkarze nie byli zbyt pewni siebie? W zapowiedziach twierdzili, że wygrana to dla Polonii obowiązek, porażka byłaby wstydem, a bytomianie na każdej pozycji są lepsi od rywala.
Jeśli takie słowa padały, to też biorę za nie odpowiedzialność. Choć sam podchodziłem do tego zupełnie inaczej, strasznie mnie te wypowiedzi irytowały i dawałem temu wyraz na boku, w szatni. Nie jestem zwolennikiem takich deklaracji. Jeśli uważasz się za lepszego, jesteś pewny wygranej, to pokaż to na boisku. Nie gadaj przed pierwszym gwizdkiem, tylko wyjdź i to zrób.

 

Kiedy w Bytomiu wykrystalizował się cel w postaci awansu? Przed sezonem i walką o przystąpienie do IV-ligowych zmagań włodarze szumnie zapowiadali grę o najwyższą stawkę, a pan miał na treningu raptem kilku ludzi.

To jest Polonia Bytom. Dostała pozwolenie na grę w IV lidze i nikt nie wyobrażał sobie w tej sytuacji, że nie będzie grać o awans. Polonia jako historia, jako klub z tradycjami nie pasuje do IV ligi. To zdanie wielu naszych przeciwników, ich prezesów, czy trenerów. Wiedziałem o tym, ale fakt był taki, że zaczynaliśmy z 8 zawodnikami na zajęciach. Nie było proste by to wszystko w krótkim czasie pozamykać, skompletować. Podjęliśmy więc decyzję, że będziemy grać młodymi chłopakami, a cele postawimy sobie dopiero po pierwszej rundzie. Przecież po pierwszych sześciu meczach byliśmy gdzieś w środku stawki. Dopiero później, po wykonaniu bardzo ciężkiej pracy pięliśmy się w górę, rundę kończąc tuż za plecami rywala.

 

Przez cały sezon trudno było jednoznacznie stwierdzić, czy kadra Polonii jest kompletna. Jeszcze w połowie rundy wiosennej do mocnego zespołu dokooptowaliście Sebastiana Dudka. Skąd ta decyzja i dlaczego ten zawodnik ostatecznie nie został wykorzystany?
Sebastian Dudek bardzo długo walczył o rozwiązanie umowy z Zagłębiem Sosnowiec. Myśleliśmy, że uda się zamknąć temat w grudniu i przepracuje z nami okres przygotowawczy. Trudno było rezygnować na tym szczeblu z takiego piłkarza, zwłaszcza że namówienie do gry w Polonii kolejnych zawodników wcale nie było proste. Ci, którzy wcześniej grali na profesjonalnych kontraktach nie chcieli podpisywać kart amatora. Dudka cały czas mieliśmy na oku, niestety formalności trwały bardzo długo. Wydawało się, że jak dołączy do mocno pomoże swoim doświadczeniem. Pech chciał, że po tygodniu treningów doznał kontuzji. Sebastian to profesjonalista w każdym calu. Zaangażowany w każdy trening, stawiał się na długo przed zajęciami, zostawał po nich. Nawyki z zawodowstwa w nim pozostały i nie zmieniał ich po przyjściu na piąty szczebel rozgrywek. Chciał coś z nami osiągnąć, pomóc, ale ta cholerna kontuzja pokrzyżowała nam plany.

 

Pana następca, Marcin Domagała, po tym jak trafił na Olimpijską zwracał uwagę, że musi zmienić strukturę wieku zespołu, bo ta była zbyt mocno przechylona w stronę doświadczonych graczy. Nie przesadziliście w pewnym momencie ze ściąganiem dużych, ale nieco przebrzmiałych już nazwisk do opartego wcześniej na młodzieży zespołu?
Fajnie się mówi, jak przychodzi się do klubu w którym jest już duży zarys trzonu drużyny. Trochę inaczej jest, jak nie ma się nikogo. Wtedy bierze się ludzi, którzy są wolnymi graczami. Takich, którzy mogą dać doświadczenie, w krótkim czasie pomóc zespołowi. Zimą nie było już czasu na naukę, wprowadzanie nowych juniorów. Było drugie miejsce i postawiony przed nami jasny cel – awans do III ligi. Trzeba było się skupić na przygotowaniu drużyny do rundy rewanżowej. Nie zgadzam się więc z trenerem Domagałą, bo on nie wiedział w jakich warunkach to wszystko budowaliśmy, jakie mieliśmy możliwości. Jestem zdziwiony, że wypowiedział się w ten sposób.

 

Jak Polonię Bytom odbierano w tych małych miejscowościach, w których przyszło wam rywalizować?
Na początku było ciężko. Szowinizm był ogromny, ale liczyliśmy się z tym. A później? Ludzie zobaczyli, że przyjazd Polonii to fajne wydarzenie. Nasi kibice zawsze robili świetną atmosferę, skupiali się wyłącznie na dopingowaniu zespołu. Frekwencja na tych małych stadionach była ogromna. No i nastawienie do nas uległo zmianie. Z ekipy, której nie powinno się pozwolić na granie w IV lidze, na fajną grupę i wielki, ale sympatyczny klub.

 

Projekt nie wypalił, bo ocenia się go przez pryzmat ostatniego dwumeczu. Presja musiała być przed nim ogromna?
Presja była od samego początku. Każdy mecz, bez względu czy u nas czy na wyjeździe, generował ogromne ciśnienie. Cieszę się, że zawodnicy na ogół to wytrzymywali. Po doświadczonych graczy sięgaliśmy również po to, by pomogli młodszym sobie z tym radzić. W IV lidze nikt nie zamierzał się nad nami rozczulać w przypadku pojedynczych porażek. Polonia miała wygrywać.

 

Bytomski Sport to w lokalnych realiach projekt poniekąd polityczny. Szybka odbudowa klubu była dla osób zarządzających miastem punktem honoru. Dało się to odczuć w pracy?
My podchodziliśmy do tego po swojemu. Mieliśmy do wykonania robotę, na tym się skupialiśmy.

 

Prezydent regularnie był na waszych meczach i ma wpływ na to co się w klubie dzieje. Były jakieś relacje między nim, a szatnią?
Miałem z prezydentem tylko jedno spotkanie, po rundzie jesiennej. Spotkaliśmy się wtedy w Urzędzie Miasta wraz z całym sztabem szkoleniowym. Innych spotkań nie było. Być może dyrektor miał takich spotkań więcej.

 

Jak pracowało się przez ostatni rok w Polonii? To nie był już ten klub sprzed kilku lat, w którym piłkarze przed meczem jedli bułkę z salcesonem?
Będąc świadkiem tego jak to wszystko odbywało się tutaj przez lata mogę śmiało powiedzieć, że ostatni rok był jednym z najlepszym. Pierwszy raz nie musiałem prosić, czy przekonywać piłkarzy o to by wyszli na trening. Przed kilkoma laty było inaczej. Zawodnicy dwa tygodnie nie trenowali, zostałem później zwolniony po jakiejś porażce, a nikt nie wiedział że ja nie miałem chłopaków na treningu. A teraz? Chłopcy na bieżąco dostawali wynagrodzenia, nie mieli żadnych problemów.

 

Jacek Trzeciak po zwolnieniach z Polonii zawsze dawał się namówić na powrót w kryzysowych chwilach. Dlaczego?
Bo znam to środowisko. Wiedziałem jak rozmawiać z drużyną kiedy klub znajdował się w kryzysie. Bazowałem na uświadamianiu im w jakim klubie grają, czym jest Polonia. Dla mnie w pracy poza aspektami czysto sportowymi psychologia odgrywa bardzo ważną rolę. No i dawałem się namówić, bo zawsze wierzyłem że można w Bytomiu coś fajnego zrobić. Udawało się, sportowo wychodziliśmy na prostą. Suma summarum i tak na koniec mnie wyrzucali.

 

Sprawiedliwie?
Byłem zdziwiony. Wtedy nie czułem się winny. Często miałem mały wpływ na to jak wygląda drużyna, bo w klubie były ogromne problemy finansowe. Stawałem się kozłem ofiarnym, nikt nie wiedział wtedy co dzieje się w szatni. Chłopcy miesiącami byli bez wypłaty, ich głowy były zajęte kombinowaniem jak przeżyć i utrzymać rodzinę. Z reguły zostawało to między nami, zależało mi, by takie rzeczy nie przedostawały się do prasy i opinii publicznej.

 

A co Pan czuł tym razem?
Sytuacja była inna. Odpowiedzialność za wynik biorę na siebie. Nie wiem, czy wszyscy potrafili to zrobić, ja potrafię.

Samo rozstanie było jednak tajemnicze. Niby wszystko było jasne tuż po barażu, a długo brakowało jasnego komunikatu ze strony klubu.
Nie wiem nawet jak traktować to rozstanie. Podziękowałem drużynie za wspólną pracę. Spodziewałem się tego, co może się wydarzyć, a nawet gdyby się nie wydarzyło to mam swój honor i zaproponowałbym odejście ze stanowiska. Ale cała otoczka, atmosfera tego rozstania mnie rozwaliła. Ludzie będący blisko klubu, z którymi współpracowałem wiele lat, zapomnieli mojego numeru telefonu. Za plecami zaczęli negować moje zasługi dla Polonii, moje zaangażowanie w pracę, podważać to, co w ciągu roku zbudowaliśmy przecież od zera. Zostałem potraktowany z buta. Wszystko potoczyło się poza mną. Nikt do mnie nie dzwonił, nie rozmawiał. Raz tylko spotkałem się z prezesem Bochnią. Zapytał, czy jestem zdecydowany na to, by dalej prowadzić drużynę. Zostawiłem podjęcie tej decyzji działaczom. Później z prasy dowiedziałem się, że Polonia Bytom ma nowego trenera.

 

Gdyby nie baraże, sezon uznalibyście pewnie za udany. Dwumecz, który decyduje o być albo nie być w wyższej lidze jest dobrym rozwiązaniem?
Nie chcę, żeby ktoś teraz zaczął mówić, że szukam wymówek. Zwykle bywa tak, że baraż jest zarezerwowany dla drużyn z drugich, czy trzecich miejsc. Jest premią i nagrodą dla drużyn, którym niewiele zabrakło do wygrania ligi, pozwala im powalczyć o sukces. Nie jest dobrze, kiedy awansu nie jest pewna drużyna która regularny sezon wygrywa w sposób zdecydowany. Tylko że nie ma co się w ten sposób tłumaczyć, bo przecież od początku wiedzieliśmy jaka jest droga do III ligi. Baraż nie wyskoczył nam niespodziewanie. On miał zweryfikować sezon, no i zweryfikował tak, a nie inaczej.

(sezon 2014/15, trener Jacek Trzeciak tuż po awansie z Polonią Bytom do II ligi - fot. Łukasz Sobala/PressFocus)
 

Legenda „Króla Jacka Trzeciaka” została w Bytomiu nadszarpnięta?
Ja jestem Jacek Trzeciak, żaden „król”. Jestem trenerem, który w trakcie ostatniej pracy przegrał baraż i tak to traktuję. Po jakimś czasie od tego dwumeczu dostałem duże wsparcie od kibiców. Oni świetnie się zachowali. Bolało tylko, że ludzie którzy przez lata byli blisko klubu, z którymi się spotykałem w niejednej sprawie i w niejednej trudnej sytuacji, na koniec okazali się zwykłymi szujami. Dziś wylewają na mnie wiadro pomyj, kłamią, rzucają oszczerstwa. To mnie cholernie boli. Ja jestem ufny, podchodzę do ludzi życzliwie. A okazało się, że są tacy którzy dwie sekundy po porażce wsadziliby ci nóż w plecy.

Żeby zrzucić z siebie odpowiedzialność?
Niektórzy być może tak, a inni po prostu zdjęli maskę. Chodzili, poklepywali, przytulali misia, a na koniec wyszła ich prawdziwa natura. Ci, o których mówię doskonale wiedzą, że to o nich.

Rozmawiamy kilkadziesiąt metrów od klubowego budynku. Jakie uczucia budzą się w Panu, gdy spogląda w kierunku Olimpijskiej?
Spędziłem tu 16 lat. Po barażu podziękowano mi również za pracę w roli koordynatora grup młodzieżowych, a przez cały ten czas udało nam się wyszkolić kilkunastu graczy którzy później trafiali do pierwszej drużyny. Teraz z Bytomiem nic mnie już zawodowo nie łączy. Łączą za to ludzie, z którymi zawsze mogę się spotkać. Ci, którzy okazali się przyjaciółmi. No i jak tu siedzimy to nie ukrywam – duże są to emocje. Przyjeżdżałem w to miejsce niemal dzień w dzień, pokonując w sumie prawie 200 kilometrów. Bardzo to przeżywam. Jest mi przykro, że zawiodłem.

 

Tym razem się nie udało, ale jako piłkarz i trener poprowadził pan Polonię do kilku awansów. Dlaczego karierę szkoleniowca spędził pan wyłącznie w Bytomiu, choć miał swego czasu choćby świetną propozycję z kroczącej wówczas po sukcesy Odry Opole?
Czy odniósłbym z nią te sukcesy, tego nie wiadomo. Na pewno miałbym za to w CV więcej miejsc pracy. Ale ja byłem w ten klub zaangażowany całym sobą. Dla mnie nigdy na pierwszym miejscu nie była moja kariera, moje nazwisko. W moim kodeksie jedną z najważniejszych zasad jest lojalność wobec ludzi i miejsca, w którym pracuję. Zawsze czułem, że nie mogę tego zostawić, rzucić tym wszystkim i skupić się na sobie. Traktowałem ten klub jak dziecko, a dzieci się nie opuszcza.


(wrzesień 2009, ekstraklasowy mecz Polonii z Piastem Gliwice. Trzeciak dwoma golami pieczętuje wygraną z drużyną Kamila Glika - fot. N. Barczyk/PressFocus)

Skąd to przywiązanie do Polonii? Trafił pan tu przecież jako dojrzały zawodnik, wcześniej nic go nie łączyło z Bytomiem.
Bo trafia do mnie ten klimat. Uważam, że mieszkają tu znakomici ludzie. Pomieszanie klimatów lwowskich z klimatem śląskim dało przepiękny efekt. Oni jak mało kto cenią sobie zaangażowanie i walkę, a mi bardzo się to podoba.

 

Ale musiał pan sobie wyobrażać, że Polonia bez Jacka Trzeciaka sobie poradzi?
Tak, oczywiście że nie ma ludzi niezastąpionych. Zawsze zdawałem sobie sprawę z tego, że ludzi którzy całe życie spędzili w jednym klubie można policzyć na palcach jednej ręki. Brałem pod uwagę, że na te palce jednej ręki się nie załapię.

Nie ma zatem takiego poczucia, że trzeba było jednak czasem stawiać przede wszystkim na swoją karierę i być przez chwilę egoistą?
Nie. Uważam, że przywiązanie do klubowych barw jest dziś towarem deficytowym i trzeba je pielęgnować. Chciałem to robić swoją postawą.

Sprawdzi się pan jeszcze na ławce trenerskiej innego klubu?
Myślę, że tak. Nie czuję się mimo wszystko zaszufladkowany i spokojnie dam sobie radę. To mój zawód. Choć w pewnym momencie miałem dosyć tego wszystkiego, zastanawiałem się czy nie rzucić piłki w cholerę. Dotarło do mnie jednak, że ostatnie rozczarowanie to nie kwestia wykonywanego zawodu, a ludzi którzy postąpili ze mną w taki a nie inny sposób.

autor: Łukasz Michalski

Przeczytaj również