Piękny sen Rakowa trwa. Kapitan zapewnia zwycięstwo i zaliczkę nad Gentem

19.08.2021

Piłkarze częstochowskiego Rakowa dokonali kolejnej wielkiej rzeczy w eliminacjach do Ligi Konferencji Europy i ponownie postraszyli zdecydowanie bardziej faworyzowanego rywala. Podopieczni Marka Papszuna ograli bowiem "u siebie" jednokrotnego mistrza Belgii - KAA Gent i znacząco zbliżyli się do wywalczenia miejsca w fazie grupowej. Z kolei najszczęśliwszym człowiekiem na bielskim stadionie z pewnością został Andrzej Niewulis, który zdobył jedyną bramkę w czwartkowym spotkaniu i w świetnym stylu uczcił swój setny mecz w "niebiesko-czerwonych" barwach. 

Rafał Rusek/PressFocus

Wyeliminowanie utytułowanego rosyjskiego Rubinu Kazań z pucharów i zachowanie czystych kont we wszystkich dotychczasowych europejskich bojach sprawiło, że rywale Rakowa Częstochowa na międzynarodowej arenie naprawdę zaczęli liczyć się z polskim debiutantem. Pomijając bowiem jakiekolwiek przejawy kurtuazji, ciężko było znaleźć słowa przesady w stwierdzeniu trenera Heina Vanhaezebroucka, że popularne „Medaliki” będą ich najtrudniejszym rywalem podczas całych eliminacji Ligi Konferencji Europy.

Z kolei przed pierwszym akcentem polsko-belgijskiej rywalizacji Marek Papszun nie ukrywał, że celem jego podopiecznych jest sprawienie kolejnej niespodzianki i wywalczenie historycznego awansu do fazy grupowej nowych europejskich rozgrywek. Jak można się jednak domyśleć, stojące przed częstochowską ekipą urastało do miana naprawdę wymagającego. W Bielsku-Białej pojawił się bowiem jednokrotny mistrz Belgii, mający choćby na swoim koncie jeden występ w fazie pucharowej Champions League, czterokrotny udział w grupowych zmaganiach w ramach Ligi Europy, a jego kadra oparta jest na znanych w Beneluksie nazwiskach - na czele z Vadisem Odidją-Ofoe, Laurentem Depoitre, Sinanem Bolatem czy Alessio Castro-Montesem. 

Skala wyzwania była zatem o tyle wyższa, że o ile siła ofensywna Rubinu była skupiona przede wszystkim na szybkim skrzydłowym Kvichi Kvaratskhelii, tak w przypadku Gentu ofensywne akcenty były rozłożone bardziej równomiernie. W przypadku Belgów nie było również mowy o jakimkolwiek lekceważeniu niżej notowanego przeciwnika, dlatego w Bielsku-Białej trener Vanhaezebrouck postawił na najmocniejsze możliwe ustawienie. Formalni gospodarze pierwszego aktu dwumeczu musieli się zatem wspiąć na wyżyny swoich możliwości i zagrać jeszcze lepiej niż w Kazaniu, by wypracować pewien handicap przed rewanżem na Ghelamco Arenie i ponownie udowodnić niedowiarkom drzemiące w nich możliwości.

Po pierwszej połowie trochę wskazywało jednak na to, że znany z poprzednich dwumeczów rezultat może się powtórzyć. Częstochowianie, kolokwialnie mówiąc, starali się grać swoje, a ewentualne braki umiejętności czy techniki nadrabiali sporym zaangażowaniem. Było jednak widać, że przyjezdni z Belgii starali się jak najmocniej zagęszczać środek pola, odcinać rywalowi wolną przestrzeń i odbierać futbolówkę już na jego połowie. Zresztą sam administrator oficjalnego profilu Gentu na Twitterze przyznał po pierwszej części gry, że Belgowie mają to spotkanie pod kontrolą. 

I ciężko powiedzieć, by goście rozmijali się tym stwierdzeniem z prawdą, bo gdyby nie brak skuteczności, wyrachowania czy dokładniejszego ostatniego podania, wynik dla Gentu byłby znacznie korzystniejszy. Szczególną kulturę gry po stronie „Bawołów” było widać w środku pola, gdzie tempo rozgrywania akcji dyktował dobrze znany w Polsce Vadis Odidja-Ofoe. Były gracz Legii Warszawa i obecny kapitan Gentu wciąż imponował swoją wizją i techniką oraz niejako potwierdził, dlaczego jest uznawany za jednego z najlepszych piłkarzy w historii, który kiedykolwiek biegał po boiskach polskiej Ekstraklasy.

Wróćmy jednak do Rakowa, bo poza momentami, w których częstochowianom brakowało spokoju w grze, ponownie na plus należało wyróżnić postawę „Medalików” w defensywie. A skoro częstochowianie znowu mieli wyraźne problemy z tworzeniem sytuacji bramkowych, sprawy w swoje nogi musiał wziąć… jeden z defensorów, w dodatku świętujący w czwartkowy wieczór mały jubileusz. Mowa o Andrzeju Niewulisie, który w 64. minucie umiejętnie odnalazł się w zamieszaniu podbramkowym po rzucie rożnym i pokonał Sinata Bolata mocnym strzałem z okolic piątego metra. I to był właściwie drugi moment w całym sezonie 2021/2022 (pomijając wygraną serię rzutów karnych z litewską Suduvą), podczas którego zgromadzeni przy Rychlińskiego kibice mogli unieść ręce w geście triumfu. 

Tym samym „Medaliki” ponownie udowodniły, że pod względem mentalnym na polskim podwórku nie mają sobie równych, a ponadto nie pochodzą do wyżej notowanego przeciwnika z respektem. W końcu po trafieniu na 1:0 Raków nie skupił się na obronie - nomen omen - Częstochowy, tylko dalej stawiał bardzo dzielny opór podopiecznym Heina Vanhaezebroucka. Dodatkowo gospodarze umiejętnie wybijali Belgów z rytmu, przez co rywale dawali się sprowokować i zarobili kilka niepotrzebnych żółtych kartek. Poza tym Gent nie potrafił zrobić użytku z aż siedmiu doliczonych minut i gry w przewadze, spowodowanej pechowym urazem Wiktora Długosza oraz wykorzystanym limitem zmian przez Marka Papszuna. 

Wynik 1:0 nie uległ już zmianie do ostatniego gwizdka, w efekcie czego częstochowianie zapisali na swoim koncie kolejny niebywały sukces. Abstrahując od problemów ciagle zgrywającej się drużyny Gentu, chyba nikt nie starcie lata się nie spodziewał, że europejska przygoda Rakowa będzie obfitować w tyle zaskakujących i, przede wszystkim, szczęśliwych wydarzeń. 

Mimo dość niespodziewanej porażki, trener Gandawy starał się nie tracić sezonu, zaznaczając na pomeczowej konferencji prasowej, że jego zespół zagrał naprawdę dobre spotkanie w Bielsku-Białej oraz miał on co najmniej 3-4 stuprocentowe okazje na zmuszenie Vladana Kovacevicia do kapitulacji. - Dominowaliśmy, ale brakowało nam wymaganego szczęścia. Pracujemy nad tym, by wykorzystywać swoje szanse, ale dziś nam to niestety nie wyszło. Ja sam potrzebuje jeszcze dojść do pełnej formy, by móc grać na 100 procent swoich możliwości. Raków był naprawdę dobrze zorganizowany i gratulacje mu za to, że był w stanie wykorzystać swoje sytuacje - dopowiedział rozgoryczony po ostatnim gwizdku napastnik Laurent Depoitre. 

Znacznie bardziej zadowolony po końcowym gwizdku był, co oczywiste, trener Marek Papszun, który w pomeczowych wypowiedziach nie omieszkał pochwalić swojego zespołu oraz... wbić szpilki włodarzom miasta Częstochowa. - Spodziewaliśmy się bardzo trudnego meczu, ale z kolei nie spodziewałem się okoliczności, w jakich ten się mecz potoczył, wspominając o dwóch kolejnych poważnych urazach. W rewanżu nie stoimy na straconej pozycji, mamy swoją zaliczkę i pojedziemy do Belgii po szczęśliwe rozstrzygnięcie. Ten klub jest jednak pewnym fenomenem, bo graliśmy przy niesamowitym wsparciu kibiców aż 130 kilometrów od domu. Mam tylko nadzieję, że nasza postawa da włodarzom Częstochowy do myślenia, że w tym mieście istnieje klub osiągający takie wyniki - tak czwartkowe wydarzenia skomentował opiekun „niebiesko-czerwonych”.

Dziś „Medaliki” świętują, ale już jutro sztab szkoleniowy i zawodnicy Rakowa rozpoczynają operacje: rewanż. Czy częstochowianie będą mieli okazję dołożyć kropkę nad „i”? Przekonamy się już za tydzień w czwartek. Jedno jest na ten moment pewne - jeżeli podopieczni Marka Papszuna wywalczą historyczny awans do fazy grupowej Ligi Konferencji Europy, wszystkie mecze w jej ramach rozegrają na Stadionie Miejskim w Bielsku-Białej.  

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również