Piękna przygoda zakończona. Debiutujący Raków żegna się z Europą

26.08.2021

Mimo fenomenalnej postawy bramkarza Vladana Kovacevicia, podopieczni Marka Papszuna w rewanżu z belgijskim Gent zostali wręcz zdominowani przez bardziej ogranego w europejskich bojach rywala. Tym samym "Medaliki" ostatecznie nie zagrają w fazie grupowej Ligi Konferencji Europy, ale mimo to ich pierwszy sezon na międzynarodowej arenie zdecydowanie trzeba zapisać na plus. Debiutant zdecydowanie osiągnął wynik ponad stan, zapracowując sobie na szacunek wielu polskich kibiców. 

Rafał Rusek/PressFocus

W ostatnim czasie stwierdzenie, że przed Rakowem Częstochowa najważniejszy mecz w historii klubu, było używane wyjątkowo często. W przypadku „Medalików” mówiono tak bowiem zarówno o ostatecznie zwycięskim finale Pucharu Polski, jak i o każdym kolejnym boju podopiecznych Marka Papszuna na europejskiej arenie. W czwartkowy wieczór można było jednak rzucić dolary przeciwko orzechom, że to na Ghelamco Arenie Raków stanął przed życiową szansą, a przy okazji możliwością dopisania kolejnego akapitu w jednej z najbardziej niesamowitych piłkarskich historii w ostatnich latach. 

Przed rewanżowym pojedynkiem w Gandawie często można było się spotkać z hasłem, że Raków może, a Gent musi awansować do fazy grupowej Ligi Konferencji Europy. Tajemnicą poliszynela są bowiem problemy finansowe belgijskiego klubu, a nerwowe nastroje w obozie rywala spotęgował także jego słaby start w nowych rozgrywkach ligowych. Mimo to podopieczni Heina Vanhaezebroucka wciąż pozostawali faworytem polsko-belgijskiej rywalizacji, jednak częstochowianie nie zamierzali zgadzać się z tym stwierdzeniem, jasno artykułując: „Przyjechaliśmy na Ghelamco Arenę po awans!”

- Rywal jest pewny siebie, ale przed meczem jeszcze nikt nie wygrał. Nie mamy takiej sytuacji, że coś musimy zrobić, bo trzeba wywalczyć pieniądze. Nasz właściciel nie nakłada takiej presji na zespół. U nas motywacja jest wewnętrzna. I tak zrobiliśmy już w eliminacjach więcej, niż wszyscy się spodziewali. Oczywiście liczymy na zwycięstwo, bo nie po to tyle się nalataliśmy po Europie, żeby odpaść na ostatniej prostej – przyznał trener Marek Papszun na przedmeczowej konferencji prasowej. 

I w pierwszych fragmentach spotkania faktycznie było widać, że częstochowianie nie przyjechali do Beneluksu tylko z zamiarem utrzymania bardzo korzystnego wyniku. W końcu paradoksalnie to przyjezdni mogli otworzyć wynik rewanżowej rywalizacji, gdy doświadczony Sinan Bolat z najwyższym trudem sparował uderzenie Vladislavsa Gutkovskisa ponad poprzeczkę. Widać było, że częstochowianie starali się ruszyć na rywala wysokim pressingiem i siać zagrożenie m.in. poprzez częste wrzutki w pole karne, jednak im dalej w las, tym znacznie więcej do powiedzenia na boisku mieli gospodarze. 

Na przeszkodzie do szybszego otwarcia wyniku przez bardzo zdeterminowanych podopiecznych trenera Vanhaezebroucka, stanął przede wszystkim jeden człowiek - Vladan Kovacević. Odnośnie postawy Bośniaka na początku sezonu słusznie zaczęto tworzyć wiele peanów, a kilka jego wręcz niebywałych interwencji w pierwszej połowie spowodowało, że piłkarze z Gandawy łapali się za głowy i z pewnością uznawali bramkę rywala za wręcz zaczarowaną. 23-latek wyczyniał wręcz cuda i ponownie znacząco zwiększył swoją rynkową wartość, jednak nawet tak fenomenalnie dysponowany golkiper musiał prędzej czy pózniej skapitulować wobec tak ogromnego naporu rywala. 

Gent przełamało częstochowski mur i dopięło swego na kilkanaście sekund przed zejściem drużyn do szatni, gdy piłkę do bramki z najbliższej odległości skierował Marokańczyk Tarik Tissoudali. Tym samym dobiegła końca passa 555 minut bez straconego gola Rakowa w Europie, ale szczerze trzeba było przyznać, że wynik 1:0 do przerwy był absolutnie najniższym wymiarem kary. Belgowie imponowali bowiem znacznie większymi stricte piłkarskimi umiejętnościami oraz bardziej wyrafinowaną kulturą gry, co tylko znalazło potwierdzenie po zmianie stron. 

Raków miał ogromny problem, by choć na chwilę wyjść z piłką na połowę przeciwnika (nie mówiąc już o tworzonych sytuacjach bramkowych), a także coraz częściej zaczęli tracić piłkę w pozornie prostych sytuacjach. Gent z kolei „grał swoje”, a sytuacje w jakich belgijski zespół zdobył gole na 2:0 i 3:0 tylko potwierdziły, że mamy do czynienia z naprawdę solidnym europejskim zespołem, mającym w swoim składzie wiele ciekawych indywidualności. Gospodarze znacznie umiejętniej operowali piłką i częściej podejmowali się gry na jeden kontakt, a przy okazji wyróżniali się na tle Polaków umiejętnościami technicznymi czy szybkością w swoich poczynaniach. Dość powiedzieć, że w drugiej połowie goście nie oddali żadnego strzału na bramkę Sinana Bolata, natomiast obrona Rakowa na czele z Kovaceviciem musiała raz za razem zachowywać czujność, by czwartkowy mecz nie skończył się jeszcze wyższym wynikiem.

Ostatecznie, po dość jednostronnym widowisku, KAA Gent pokonał podopiecznych Marka Papszuna 3:0 w rewanżu i tym samym wywalczył zasłużony awans do fazy grupowej Ligi Konferencji Europy. Częstochowianie odpadli zatem na ostatniej prostej w eliminacyjnej rywalizacji, choć i tak za całokształt należy „Medaliki” bardzo pochwalić. W końcu przed startem europejskich bojów mało kto się spodziewał, że debiutancka przygoda klubu spod Jasnej Góry w pucharach potrwa tak długo, a klub dostarczy tylu wyjątkowych emocji. 

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również