Odra pokazała siłę rażenia i osiągnęła cel. „Odbierałem presję tylko w pozytywnym kontekście”

27.06.2021

Już na początku poprzednich rozgrywek zawodnicy Odry Wodzisław nie ukrywali swoich aspiracji i zamierzali w czerwcu bieżącego roku świętować awans na czwarty poziom rozgrywkowy. I choć sezon w ich przypadku obfitował w naprawdę sporo zawirowań, na czele z dwukrotną zmianą trenera i kilkoma niespodziewanymi ligowymi wpadkami, klubowi z Bogumińskiej udało się zrealizować postawioną przed sobą misję.

Odra Wodzisław

Szczególnie udana w wykonaniu niedawnego ekstraklasowicza była jednak końcówka sezonu 2020/2021, podczas której Odra wygrała osiem z dziewięciu ostatnich spotkań fazy zasadniczej, a ponadto bardzo pewnie odprawiła z kwitkiem w barażach zwycięzcę zmagań w gr. I czwartej ligi - rezerwy Rakowa Częstochowa. Tym samym wodzisławianie wrócili na szczebel makroregionalny po siedmiu latach przerwy i z pewnością na tym nie zamierzają poprzestać. 

Sporą cegiełkę w kontekście osiągniętego sukcesu wniósł trener Damian Nowak, który został zatrudniony przy Bogumińskiej w kwietniu bieżącego roku i z miejsca stanął przed koniecznością zmierzenia się z chyba największym wyzwaniem w swojej dość krótkiej karierze szkoleniowca. Do tej pory Nowak prowadził bowiem kluby głównie z niższych klas rozgrywkowych, a podczas swojej jedynej pracy na poziomie IV Ligi - w MKS-ie Myszków - szkoleniowiec z zespołem walczył przede wszystkim o odskoczenie „czerwonej strefie”. W nowym miejscu, w którym cel był jasny oraz klarowny, 32-latek poradził sobie niemal bezbłędnie i wymiernie przyczynił się do tego, że we wtorkowy wieczór kibice „niebiesko-czerwonych” nie poszli wcześnie spać. 

Jak zatem opiekun świeżo upieczonego III-ligowca podsumowuje swój dotychczasowy pobyt w Wodzisławiu? Co jego zdaniem odgrywa większą rolę niż nazwiska strzelców goli? Jaką rolę w kontekście awansu miał mental oraz detale?

***

Piotr Porębski (Sportslaski.pl): Na początku oczywiście gratuluję wywalczonego awansu po, co by nie mówić, udanym sezonie zasadniczym i efektownych barażowych zwycięstwach. Od fety minęło już jednak kilka dni - emocje zatem już opadły i przygotowania do III Ligi można uznać za rozpoczęte? Czy ten potoczny „reset” głów jeszcze trwa?
Damian Nowak (trener Odry Wodzisław):
Po pierwsze dziękuję za gratulacje, choć po drugie one bardziej należą się zawodnikom, bo to oni wykonali wszystkie zadania na boisku, a ja starałem się tylko ich wspomagać przy linii bocznej. Czy nasze zwycięstwa były efektowne? Na pewno były efektywne, a to w naszym kontekście było zdecydowanie najważniejsze, by zrealizować cel i wywalczyć upragniony awans. A jeśli chodzi o kwestię przygotowań, pierwsze kroki już zostały poczynione i mamy już ustalony plan z piłkarzami, który musimy szybko wcielić w życie. Oczywiście super było świętować taki sukces, ale niestety teraz pora wrócić do rzeczywistości i realizować założenia okresu przygotowawczego. Jest to o tyle istotne, że liga rusza już na początku sierpnia, więc tego czasu na wypracowanie pewnych kwestii będzie bardzo mało.

Do planowanych przygotowań jeszcze powrócimy, natomiast chciałbym jeszcze na chwilę pozostać w temacie barażowego finału. Paradoksalnie efektowniejszym zwycięstwem popisaliście się w rewanżu na sztucznej murawie, przed którym mieliście pewne obawy. Kluczem w tym przypadku okazała się tak szybko strzelona bramka na 0:1 przez Adriana Tabalę? 
Naszym priorytetem w przypadku rewanżu było zdobycie gola w Częstochowie. Wiedzieliśmy bowiem, z czym się on będzie wiązać i że trafienie to da nam pewien komfort psychiczny. Wiadomo, że nie mieliśmy możliwości zachowania go do 90 minuty, ale na pewno głowy piłkarzy po takim wejściu w mecz znalazły się na innym poziomie mentalnym. Czy w pierwszym, czy w drugim spotkaniu dość szybko zdobywaliśmy te inauguracyjne bramki i to na pewno nam ułatwiło sprawę. W tym miejscu warto jednak wspomnieć o kwestii detali - jak choćby o zorganizowanym treningu na sztucznej murawie, dokładnie dzień przed meczem rewanżowym. Dzięki gościnności klubu z Myszkowa, mieliśmy okazję odbyć trening na płycie podobnej - pod względem jakości oraz gabarytów - do tej, z którą mieliśmy do czynienia w Częstochowie.   

Ktoś może powiedzieć, że to mały detal, ale w naszym wypadku zdecydowanie miał on znaczenie. Przy grze na sztucznej murawie trzeba bowiem dobrać odpowiednie obuwie, a sama piłka również inaczej się porusza. Trenowaliśmy również w godzinach planowanego spotkania, choć nie chcieliśmy tego robić ze względu na ostatnie upały. Wracając jednak do roli tej bramki na 0:1 - dzięki niej mogliśmy nieco spokojniej ustawić się w defensywie i czekać na ruchy przeciwnika. W końcu to oni musieli wtedy ruszyć do przodu, a my mieliśmy swoją zaliczkę. 

Domyślam się również, że odczuł Pan satysfakcję z możliwości wystawienia w obu meczach barażowych identycznego składu. W końcu problemy kadrowe i pojawiające się raz za razem absencje musiały Panu wcześniej dość mocno doskwierać. 
Tak jak kiedyś wspomniałem, dla trenera komfortem jest to, gdy może on skorzystać z pełnej kadry zespołu i ustawić go wedle własnego pomysłu. W tym miejscu chodzi mi przede wszystkim o zestawienie linii defensywnej w kilku kolejnych meczach, by dani piłkarze mogli się zgrywać i później jak najbardziej umiejętnie się asekurować oraz sobie pomagać. 

W sumie często się mówi, że zespoły zaczyna się budować właśnie od tyłu…
To jest podstawa, bo można wyjść z założenia, że jeżeli w obronie uda się zachować czyste konto, z przodu na pewno coś wpadnie. Tym bardziej mając świadomość, jaką posiadaliśmy siłę rażenia w ostatnim sezonie. Choć w tym miejscu, biorąc pod uwagę rangę baraży, zależało nam przede wszystkim na mocnych tyłach. To nie była już bowiem faza zasadnicza, że jakąś stratę punktów można było nadrobić zdobyciem kolejnych. Tu już czekały na nas tylko dwa mecze, w dodatku w dość krótkim odstępie czasu. 

Dzień przed pierwszym gwizdkiem pierwszego pojedynku miałem również pewien orzech do zgryzienia, bo wypadł mi ze składu Damian Tarka, który już znajdował się w tym mikrocyklu przedbarażowym i był szykowany do grania. Był to dla nas pewien ubytek, ale cieszę się, że zawodnicy, którzy ostatecznie wystąpili w tym dwumeczu spisali się na medal. Nie mogę mieć nic nikomu do zarzucenia w tym barażu, bo wszystko funkcjonowało tak jak chcieliśmy. Dzięki temu efekt końcowy jest taki, a nie inny.  

Pan ten temat już poniekąd wywołał, ale jednym z Waszych kluczowych elementów, przyczyniających się do awansu, była niezwykle skuteczna ofensywa. Patrząc na nazwiska, ale i na liczby takich piłkarzy jak Tabala, Abuladze oraz przede wszystkim Wodecki, takie trio spokojnie dałoby sobie radę na szczeblu centralnym.
Zdecydowanie cieszy mnie fakt, że gra ofensywna zespołu nie opierała się tylko na jednym zawodniku. Ja jednak w tym miejscu poszedłbym w tezę, że aby Adrian Tabala czy Marcin Wodecki mogli być tak skuteczni i mogli zdobyć tyle goli, ktoś musiał zapracować na to w linii defensywnej, ktoś musiał dograć te piłki do napastników. Musieliśmy zachować zatem zachować w naszej grze pewną symbiozę. Ktoś może również powiedzieć, że w ostatnich kolejkach mieliśmy do czynienia z „Marcin Wodecki show”. W barażu pałeczkę lidera przejął za to w pewnym sensie Niko Abuladze, ale żeby on mógł cieszyć się z trafień, Marcin musiał idealnie dopieścić zagranie do niego i skupić na sobie uwagę defensorów, tak by Niko zyskał więcej przestrzeni w polu karnym. Dla mnie często ważniejsze jest to, kto podaje albo kto wygrał ważny pojedynek w powietrzu i odebrał futbolówkę, niż to, kto umieścił ją w siatce. 

Pokazaliście bardzo dobrą piłkę w barażach, choć w tym miejscu warto przytoczyć słowa Marcina Wodeckiego z jednego z wywiadów, że regulamin w kontekście awansu jest bardzo brutalny. W końcu Raków również pewnie wygrał swoją grupę, ale przez przegrany finał, jego wcześniejszy dorobek zszedł na dalszy plan.
Mam zatem nadzieję i o tym zresztą też wspominałem w którejś rozmowie, że po tym sezonie powinien ktoś uderzyć się w pierś. Nie po to ciężko pracuje się cały sezon i osiąga bardzo dobre rezultaty, by później stracić ten dorobek właściwie podczas jednego dwumeczu. I też nie oszukujmy się, przy okazji traci się również duże pieniądze, bo żeby mieć w ogóle możliwość skutecznej walki o awans, odpowiednie nakłady finansowe są koniecznością. Szkoda Rakowa, ponieważ swoimi dotychczasowymi występami również zasłużył na III Ligę, ale niestety takie są przepisy i regulamin. Liczę jednak na to, że w przyszłości zostaną one zmienione, by obaj zwycięzcy grup mogli na zakończenie swoich rozgrywek świętować promocję. 

Awans na pewno został przyjęty przy Bogumińskiej z ogromną radością, ale i pewnie z małym westchnieniem ulgi, bo i przed sezonem, jak i w jego trakcie nie dało się ukryć wysokich aspiracji Odry. Czy zatem w końcówce sezonu zdarzały się momenty, że presja trochę plątała nogi zawodnikom, czy wręcz przeciwnie – napędzała do zachowania jeszcze większej koncentracji?
Ja powiem w ten sposób - jeżeli piłkarz nie czuje presji w takim klubie, nie powinien już w ogóle uprawiać tego sportu. Presję zawsze się odczuwa i nieważne, czy w danym momencie walczy się o mistrzostwo ligi, czy też o utrzymanie. W naszym przypadku presja dotyczyła chęci odniesienia dobrego wyniku, choć ja od pierwszego dnia, kiedy pojawiłem się przy Bogumińskiej, odbierałem ją tylko w pozytywnym kontekście. W końcu była ona wywierana przez kibiców, którzy bardzo mocno i licznie wspierali nas podczas naszych spotkań, miasto czy sam klub. Po to poświęca się prywatny czas i dokonuje pewnych wyrzeczeń, by choćby dokonać dokładnej analizy danego przeciwnika czy przygotować odpowiednią jednostkę treningową, by móc później osiągnąć taki efekt. 

Pan sam przejął Odrę pod koniec kwietnia w wyjątkowo ciężkim momencie, kilka dni po klęsce 0:8 z rezerwami Podbeskidzia. Podczas pierwszych dni pracy konieczne było ponowne pozbieranie drużyny do kupy, czy wręcz przeciwnie - w chłopakach było widać sporą sportową złość?
Na pewno te nastroje były odczuwalne, ale nie na jakąś szeroką skalę. Na pewno zawodnicy mieli poczucie, że liderowi po prostu nie wypada notować takich porażek i tracić osiem bramek w starciu z rywalem, znajdującym się w środku tabeli. Musieliśmy się zatem zbudować pod względem mentalnym, a tym bardziej było to istotne, że w pierwszym meczu pod moją wodzą czekały na nas derby z Unią Turza Śląska. Każdy wówczas wiedział, że musimy się spiąć, bo wiadomo, jak to jest w takich pojedynkach. One rządzą się swoimi prawami, ale dzięki temu zyskaliśmy możliwość szybkiego wymazania z głów porażki z zeszłego tygodnia. Szybko zareagowaliśmy na tamte wydarzenia, co potwierdziły tylko kolejne mecze, w których zdecydowanie było widać tą piłkarską jakość i zaangażowanie. 

Damian Nowak objął Odrę pod koniec kwietnia br. i zdecydowanie zapisze pobyt przy Bogumińskiej do udanych (fot: Odra Wodzisław)

W takiej sytuacji chyba tylko szkoda domowej porażki z Kuźnią Ustroń, bo wówczas udałoby się pod pańską wodzą zachować stuprocentową skuteczność punktową. 
Szkoda tamtego spotkania również pod tym kątem, że wówczas straciliśmy w nim dwa gole po stałych fragmentach gry, dwóch rzutach różnych. Musieliśmy później mocno skupić się na tym elemencie podczas treningów, tym bardziej mając świadomość, że skoro to my w większości spotkań prowadzimy grę i stosujemy ataki pozycyjne, rywale mogą liczyć złapanie kontaktu przez właśnie stałe fragmenty. Na pewno po tamtym meczu odczuwaliśmy spory niedosyt, ale taka jest piłka nożna. A czasami taki gong może się przydać, by móc później zachować większą koncentrację i wrócić na odpowiednie tory. 

Skupiając się jeszcze na Panu. Odra to czwarty zespół, prowadzony przez Pana jako pierwszy trener, ale jednocześnie posiadający z dotychczasowego grona największą renomę oraz tradycję. Przy otrzymaniu oferty od IV-ligowego lidera, serce trochę zabiło mocniej?
Już kiedyś wspomniałem, że Odra to klub, któremu się nie odmawia. W końcu jak pojawił się na łączach dyrektor sportowy i pojawił się temat możliwości objęcia przeze mnie pierwszego zespołu, wiele aspektów zeszło na dalszy plan. Poza tym ja często powtarzam takie stwierdzenie, że zarówno zawodnicy, jak i trener muszą się „sprzedać”. A jak nie dokonać tego w momencie, gdy przejmuje się firmę, która walczy o najwyższe cele. Serce zabiło chyba mocniej w momencie, gdy po raz pierwszy pojawiłem się w klubie, a jeszcze bardziej odczułem to podczas wspomnianych wcześniej derbów z Turzą. Przy złożonej ofercie nie zastanawiałem się zatem nawet minuty, by podjąć to wyzwanie, bo cała otoczka zadziałała na mnie jak magnes. Decyzja była bardzo szybka i udało się… wróć, zrealizowaliśmy wszystkie swoje założenia. Nie można bowiem powiedzieć, że coś się nam udało, bo przy takim stwierdzeniu można byłoby odnieść wrażenie, że fazę zasadniczą wygraliśmy jednym punktem, a do tego baraż również szczęśliwie przepchaliśmy. A tak w naszym przypadku zdecydowanie nie było. 

Oczywiście. Czy zatem wywalczony awans do III Ligi uznaje Pan za na razie swój największy sukces w karierze szkoleniowej?
Zdecydowanie tak. Do tej pory prowadziłem bowiem zespoły w IV Lidze, A-klasie czy okręgówce. Cały czas przeskakuje kolejne stopnie, wykonuje małe kroki do przodu. Mam oczywiście nadzieje, że kolejne sukcesy przyjdą szybko, bo chcę iść coraz wyżej i zamierzam to uczynić wraz z Odrą. 

Dotychczasowy kontrakt Pana z Odrą miał obowiązywać do końca sezonu, zatem co dalej z pańską przyszłością? Rozmowy dalej trwają, czy w tym przypadku wszystko jest właściwie jasne i klarowne?
Myślę, że do końca tygodnia sytuacja powinna się całkowicie wyjaśnić. W najbliższych dniach na pewno dojdzie do spotkań pomiędzy mną, a władzami klubu oraz dyrektorem sportowym. Chcemy wszystko sobie poustalać, bo w tym miejscu nie należy mówić tylko o moim kontrakcie, ale także o niektórych sprawach stricte organizacyjnych, które muszą się zmienić, by móc skutecznie rywalizować oraz funkcjonować na szczeblu III Ligi. Wszystko jednak powinno się szybko wyjaśnić.

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również