Najlepszy prezent na setne urodziny. Raków z historycznym Pucharem Polski!

02.05.2021

PIłkarze częstochowskiego Rakowa odnieśli dziś największy sukces w blisko stuletniej historii klubu. Podopieczni Marka Papszuna zwyciężyli bowiem w rozgrywkach Pucharu Polski, choć w decydującym pojedynku pierwszoligowa Arka Gdynia sprawiła im naprawdę trudne warunki. Popularne "Medaliki" zaprezentowały jednak zabójczą formę w końcówce finału i za sprawą znakomitej gry m.in. Iviego Lopeza, mogą teraz świętować najlepsze możliwe zwieńczenie udanego sezonu. 

Adam Starszyński/PressFocus

- Dobrze zdajemy sobie sprawę z wagi tego spotkania, ale jesteśmy do niego przygotowani i już nie możemy się go doczekać - tak trener Marek Papszun zapowiadał spotkanie, do którego doszło w niedzielne popołudnie na Arenie Lublin. W końcu częstochowianie, po wyeliminowaniu obrońcy tytułu w postaci Cracovii, ale także Lecha Poznań oraz Górnika Zabrze, stanęli w majówkowy weekend przez szansą zdobycia historycznego Pucharu Polski. Do tej pory popularne „Medaliki” tylko raz miały okazję zagrać w ścisłym finale krajowego pucharu, ale miało to miejsce blisko 55 lat temu, gdy zespół występował jeszcze na trzecim poziomie rozgrywkowym. 

Tym razem jednak częstochowian w żadnym wypadku nie można było uznać za kopciuszka. W końcu już przed finałem PP podopieczni trenera Papszuna mieli choćby pewność, że i tak przyszły sezon rozpoczną od udziału w eliminacjach do UEFA Conference League. Raków zamierzał jednak zwieńczyć życiowy sezon oraz stulecie swojego istnienia w najlepszym możliwym stylu, choć ich rywal w decydującym meczu wcale nie miał zamiaru ułatwiać im zadania. Arkę Gdynia śmiało można bowiem uznawać za pucharowego „eksperta”, skoro ostatni triumf w tych rozgrywkach odniosła zaledwie 4 lata temu, a rok później ponownie znalazła się w finale rozgrywek. 

I to właśnie gdynianie (mający na rozkładzie w "Pucharze Tysiąca Drużyn" m.in. Piasta Gliwice) mocniej weszli w to spotkanie, marnując znakomitą okazję na otwarcie wyniku już w 4. minucie. W kolejnych fragmentach gry większą kulturą w swoich poczynaniach wykazywali się formalni gospodarze spotkania, ale choć Raków prowadził mecz i starał się zagrażać rywalowi za sprawą licznych dośrodkowań, z ich przewagi niewiele wynikało. Częstochowianie byli momentami dość nerwowi i mieli problem z płynnością czy efektywnością gry, tak jakby ranga samego meczu faktycznie robiła na nich spore wrażenie. 

Temperatura widowiska znacząco wzrosła dopiero po zmianie stron, a w pewnym momencie kibice, zgromadzeni z powodu panujących obostrzeń tylko przed telewizorami, mogli być świadkami sporej sensacji. Mimo pewnej przewagi po stronie ekstraklasowicza, wynik rywalizacji otworzyli bowiem naprawdę dobrze dysponowani tego dnia gdynianie. A dokładnie zrobił to Mateusz Żebrowski, który popisał się efektownym centrostrzałem niemal w stylu Marka Sokołowskiego. - Ta bramka trochę nam podcięła skrzydła, ale szybko się podnieśliśmy - powiedział po meczu obrońca Kamil Piątkowski w rozmowie z Polsatem Sport. 

Ścisła końcówka należała zatem do popularnych „Medalików”, które pokazały charakter i włączyły wyższy bieg, a prawdziwe „one man show” zaprezentował Hiszpan Ivi Lopez. Choć do pewnego momentu gdynianie umiejętnie się bronili i starali się na wszelkie możliwe sposoby oddalać zagrożenie, wspomniany napastnik w świetny sposób rozmontował defensywę Arki. Najpierw 26-latek doprowadził do wyrównania za sprawą efektownego uderzenia z linii pola karnego, a kilka minut później rozprowadził decydującą kontrę i za sprawą zagrania zewnętrzną częścią stopy, popisał się asystą drugiego stopnia przy golu Davida Tijanicia.

Na emocje na Arenie Lublin trzeba było zatem trochę poczekać, ale gdy obie ekipy zdecydowały się już otworzyć, otrzymaliśmy świetne widowisko i faktyczną wymianę ciosów. Więcej stricte piłkarskiej jakości w grze zaprezentowali jednak częstochowianie i to oni po końcowym gwizdku mogli unieść ręce w geście triumfu. Tym samym Raków poniekąd zwieńczył swoją drogę na polski piłkarski Olimp, rozpoczętą wraz z przejęciem klubu przez właściciela Michała Świerczewskiego oraz objęcia drużyny przez trenera Marka Papszuna. A jeszcze w kwietniu 2016 roku, gdy wspomniany trener zawitał na Limanowskiego, „Medaliki” były chwilę po domowej klęsce z GKS-em Tychy 1:8 i w praktyce straciły szansę na awans do pierwszej ligi.

- Dużo emocji i trudno zebrać myśli, bo to fantastyczna chwila dla naszej drużyny i kibiców. Obchodzimy stulecie klubu, więc odczuwam tym większą dumę z tego, co zrobiliśmy, Dziękuję piłkarzom, nie tylko dziś obecnym na boisku, ale także tym którzy Raków budowali. Gratulacje dla mojego sztabu i dla właściciela klubu, bez niego nie byłoby tego Pucharu, spełniliśmy też jego marzenia. Teraz mam nadzieję, że pójdziemy poziom wyżej również infrastrukturalnie. Dźwignęliśmy role faworyta i to ogromnie cieszy. Nie przegraliśmy 13 meczu z rzędu i to jest wyczyn - powiedział opiekun triumfatora Pucharu Polski na pomeczowej konferencji prasowej. 

Teraz Raków ma swoje chwile chwały, a działania włodarzy klubu tylko potwierdzają długofalowość projektu i konsekwentne pokonywanie pojawiających się przeszkód. - To jest wspaniałe uczucie. Po to się gra, żeby wygrywać. Nie miałem ani sekundy zwątpienia i przy stanie 0:1 starałem się podrywać zespół do jeszcze cięższej walki - tak „na gorąco” po uroczystej celebracji powiedział Andrzej Niewulis, który sam przeszedł z Rakowem drogę z 1. Ligi do lublińskiego finału.

Zasłużony triumf Rakowa nie tylko powoduje, że kibice z Częstochowy przedłużą swoją Majówkę, ale przy okazji zwiększa również emocje na koniec sezonu PKO Ekstraklasy. Jako że „niebiesko-czerwoni” mają już pewne miejsce na podium, prawo gry w eliminacjach Ligi Konferencji Europy otrzyma również czwarta drużyna PKO Ekstraklasy. A w walce o tą lokatę pozostaje przecież aż pięć zespołów - Warta, Piast, Lechia, Śląsk oraz Zagłębie.

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również