"Moim marzeniem była gra w wielkim klubie. Spełniłem je w Ruchu"

28.03.2019

- Pamiętam tego gola, bo był dość ładny. Uderzyłem sprzed 16 metra w okienko bramki Sebastiana Nowaka i potem przez jakiś czas jechałem na tym, że mam dobre uderzenie z dystansu - śmieje się Michał Pulkowski, który 14 lat temu jako zawodnik Znicza Pruszków grał w barażu o ówczesną II ligę i omal nie spuścił z zaplecza Ekstraklasy chorzowskiego Ruchu. Kilka tygodni później przeniósł się na Cichą, gdzie - jak sam przyznaje - przeżył najpiękniejszy czas w piłkarskiej karierze.

Norbert Barczyk/PressFocus

Łukasz Michalski: Jakie wspomnienia wiążesz z barażem o grę na zapleczu Ekstraklasy, w którym 14 lat temu ze Zniczem Pruszków omal nie spuściliście z ówczesnej II ligi Ruchu Chorzów?
Michał Pulkowski:
Na pewno dobre. Właściwie dzięki tym barażom, choć wówczas one nie potoczyły się po mojej myśli, miałem możliwość gry w takim klubie jak Ruch.

W pierwszym spotkaniu przegraliście z "Niebieskimi" 2:4, by w rewanżu omal nie odwrócić losów dwumeczu. Zagotowaliście trochę miejscowych?
W pierwszym meczu nie zagraliśmy źle, bramki straciliśmy po głupich błędach, a sami nie wykorzystaliśmy kilku bardzo dobrych okazji. Ruch był bardziej doświadczony, i swoje szanse na bramki zamienił. Po tym spotkaniu nikt na nas w kontekście rewanżu nie liczył i może to sprawiło, że zagraliśmy na absolutnym luzie. Na stadionie przy Cichej było przeszło 10 tysięcy ludzi i... to oni nas ponieśli do przodu. W szeregi Ruchu wkradło się z kolei sporo nerwowości. Dziś uważam, że gdybyśmy mieli wtedy więcej sił to dobilibyśmy "Niebieskich". 

Spore znaczenie miałby wtedy gol zdobyty przez ciebie w Pruszkowie. Przypomnisz to trafienie?
Pamiętam tego gola, bo był dość ładny. Uderzyłem sprzed 16 metra w okienko bramki Sebastiana Nowaka i potem przez jakiś czas jechałem na tym, że mam dobre uderzenie z dystansu (śmiech).

Kilka tygodni później byłeś już graczem Ruchu. Ten transfer był dogadany wcześniej, czy zwróciłeś na siebie uwagę chorzowian wspomnianymi barażami?
Przed meczem rewanżowym zostałem zaczepiony w Chorzowie przez dyrektora Krzysztofa Ziętka. Powiedział, że jest zainteresowany i pytał o moje nastawienie. Odpowiedziałem, że przyjechałem wygrać 3:0 i nie będzie tego tematu, ale wymieniliśmy się numerami i jakiś czas po meczu sprawa wróciła.

Trafiłeś do szatni ze śląską tożsamością, a dziś koledzy z ówczesnego Ruchu wspominają cię jako najsympatyczniejszego "gorola" przy Cichej. Jak odnalazłeś się w Chorzowie?
Wpasowałem się w tą szatnię idealnie, ten czas wspominam bardzo dobrze. Od początku dobrze się w Chorzowie czułem. Tamtą atmosferą wygraliśmy niejeden mecz, do dziś utrzymuję z wieloma kolegami kontakt. Z Ruchem wiąże się zresztą najlepszy okres mojej piłkarskiej kariery. Wszystko co osiągnąłem najlepszego jest związane z tym klubem. Było w tej ekipie kilka mocnych, śląskich charakterów. Mariusz Śrutwa, "Bizak", Grzesiu Bonk czy Marcin Klaczka. Ale ja byłem sobą, jakieś tam żarty z "goroli" były na porządku dziennym, ale bez złośliwości. Później były już takie obozy, podczas których byłem w pokoju z Marcinem Klaczką i Grzesiem Bonkiem. Jest jakiś stereotyp warszawiaka, ale ja chyba tym stereotypowym warszawiakiem nie jestem. Wizerunek warszawiaka-cwaniaka, uważającego się za kogoś lepszego jest błędny, a już na pewno nie pasował do mnie.

Po dwóch sezonach awansowałeś z Ruchem do Ekstraklasy pod wodzą trenera Marka Wleciałowskiego, który znowu zasiada na ławce "Niebieskich". Nie dziwi cię, że ten szkoleniowiec w międzyczasie tak krótko samodzielnie prowadził ligowe zespoły?
Pracę z trenerem Wleciałowskim wspominam bardzo dobrze, razem sięgnęliśmy po ten awans. Do dziś nie wiem, dlaczego trener później postanowił odejść. Może przyjdzie taki czas, że zdecyduje się o tym opowiedzieć. Z tego co mi wiadomo nie chciał samodzielnie prowadzić Ruchu w Ekstraklasie. Uważam go za bardzo dobrego szkoleniowca i to dobrze, że wrócił na ławkę przy Cichej. Uważam się za kogoś, kto w jakimś stopniu jest "niebieski" i jak chyba wszyscy, którzy identyfikują się z tym klubem chciałbym, by Ruch wrócił na miejsce, które mu się należy. A trener Marek Wleciałowski to odpowiednia osoba na odpowiednim stanowisku. 

W 2007 roku odszedł trener Wleciałowski, ale ty przy Cichej zostałeś. W samej Ekstraklasie wystąpiłeś prawie 100 razy. Osiągnąłeś więcej, niż się spodziewałeś trafiając do Chorzowa w wieku 26 lat?
Piłka zawsze była moim życiem, ale zanim trafiłem do Ruchu nie spodziewałem się, że będzie mi jeszcze dane zagrać na najwyższym poziomie w Polsce. Pragnąłem tego przychodząc do Chorzowa, dążyłem do tego, ale wcześniej grałem tylko w klubach w okolicach Warszawy zakładałem, że będzie mi ciężko wspiąć się na ten poziom. Wyjazd na Śląsk okazał się dla mnie zbawieniem i dziś wszystkich namawiam do tego, by jeśli nadarza im się taka możliwość zaryzykowali, wyjechali dalej od domu.

Przygodę z Ruchem koronowałeś brązowym medalem i meczami z Austrią Wiedeń w eliminacjach do Ligi Europy. Znowu piękne wspomnienia?
Cały ten czas jest świetnym wspomnieniem. Choćby ten przy trenerze Dusanie Radolskim. Śmiano się, że jest moim dziadkiem. Z reguły grałem u niego wszystko. Jedynym okresem, w którym miałem w Chorzowie problemy była współpraca z trenerem Bogusławem Pietrzakiem. Nie odbieraliśmy na tych samych falach. Dziś sam jestem trenerem i może rozumiem to lepiej. Czasem bywa po prostu, że szkoleniowcowi nie pasuje dany zawodnik i tyle. Wtedy jednak nie bardzo umiałem się z tym pogodzić. Z największymi sukcesami kojarzę Waldemara Fornalika. Trzecie miejsce w Ekstraklasie, mecze w pucharach, czasem grałem u niego mniej, ale gdy losy medalu się rozstrzygały znowu miałem miejsce w składzie. To był chyba mój najlepszy moment w Chorzowie. To było sportowe zwieńczenie mojego pobytu przy Cichej.

Kilkanaście lat temu stanęliście przed możliwością spuszczenia Ruchu na najniższy szczebel na jakim grał w swojej historii. Dzisiaj trzeci poziom rozgrywkowy stał się w Chorzowie faktem. 
Z wynikami klubu jestem na bieżąco, ale przesadziłbym, gdybym powiedział coś o samej grze "Niebieskich". Dziś Ruch gra o utrzymanie w II lidze, ale serce podpowiada mi, że niżej nie spadnie. Identyfikuję się z tym klubem, kibicuję mu. Poza tym przekonuje mnie osoba trenera Wleciałowskiego, ucieszyłem się, gdy jesienią wziął stery w swoje ręce. Start wiosny nie jest wymarzony, ale wierzę, że spokojna praca tego szkoleniowca i wytrzymanie ciśnienia zagwarantują zachowanie ligowego bytu.

Polski Związek Piłki Nożnej opublikował listę trenerów, którzy dostali się na kurs UEFA Pro. Jesteś na liście nazwisk obok Łukasza Surmy, Wojciecha Grzyba, czy Dariusza Mrózka. Znowu spotkasz się z dawnymi kolegami z Chorzowa. Zdążyliście sobie już pogratulować?
Wcześnie skończyłem z graniem w piłkę i to nie było spowodowane jakimiś kontuzjami, a propozycją ówczesnego trenera Dolcanu Ząbki, Roberta Podolińskiego. Zostałem jego asystentem, dzięki temu w miarę płynnie przeszedłem do nowej roli. Miałem już możliwość pracy u jego boku w I lidze i w Ekstraklasie, a od dwóch lat pracuję samodzielnie. Dziś prowadzę Ząbkovię Ząbki (dawny Dolcan) w IV lidze, z którą staramy się wrócić na wyższy szczebel. Jest u nas tęsknota za czasem, w którym w Ząbkach była I liga. Zajęć jest dużo, bo jednocześnie pracuję w akademii w Ursusie Warszawa. Prowadzę drużynę, z którą awansowałem szczebel po szczeblu do Centralnej Ligi Juniorów U17. No i teraz dostałem się na kurs UEFA Pro, a zdobycie tej licencji pozwala prowadzić każdą drużynę na świecie. Fajnie, że spotkamy się na kursie z kolegami z Ruchu. Wiemy o tym od początku marca, kiedy poinformowano nas o decyzji. Z Wojtkiem Grzybem wymieniliśmy się już sms-ami i sobie pogratulowaliśmy.

Myślisz o tym, by wrócić do Chorzowa w roli szkoleniowca?
Oczywiście! Będąc małym dzieckiem marzyłem o graniu w wielkim klubie. Spełniłem to, bo za taki uważam Ruch Chorzów. Każdy, kto zaczyna pracę trenerską też chce pracować w klubie z dużą marką, a później w reprezentacji Polski. Nie jestem pod tym względem inny. Po to robię licencję UEFA Pro, żeby z czasem dostawać propozycje z takich klubów jak Ruch Chorzów.

autor: Łukasz Michalski

Przeczytaj również