Miłosz Przybecki: "Nie będę się wstydził tego że szybko biegam"

07.03.2017
Długo trzeba było czekać na okazję do tej rozmowy. Po przeciętnej jesieni i niepowodzeniach w poprzednich klubach Miłosz Przybecki w końcu nawiązuje do skali talentu, jaką objawił kilka lat temu w barwach warszawskiej Polonii. O zaglądaniu do portfela, przygodach w Polonii Wojciechowskiego i Króla, motywacji do gry w Chorzowie i kilku innych sprawach - zapraszamy do lektury wywiadu z najszybszym człowiekiem w lidze.
Łukasz Laskowski/PressFocus
Łukasz Michalski: Pomału odklejasz z siebie łatkę lekkoatlety bez piłkarskich walorów. Przylgnęła do ciebie w ciągu ostatnich lat.
Miłosz Przybecki: Tak i czuję, że to mój czas. Solidnie przepracowałem okres przygotowawczy i wierzę w utrzymanie Ruchu w Ekstraklasie.

O Ruchu jeszcze pomówimy. Siedziały ci w głowie te nieprzychylne komentarze dotyczące gry w ostatnich sezonach? Choćby pamiętna zbitka nieudanych zagrań ze spotkania Zagłębia Lubin z Pogonią Siedlce jeszcze w I lidze?
Wiadomo jak to jest. Jak ci nie idzie, łatwo zrzucić na ciebie kubeł pomyj. Faktycznie trochę się w tym czasie o sobie naczytałem. Tylko co to za problem zmontować film z takich zagrań, jakie przytrafiają się praktycznie każdemu zawodnikowi w meczu. I to w meczu, w którym całej drużynie szło po prostu kiepsko. Każdy woli, gdy pisze się o nim w superlatywach, niż ze słowami krytyki, ale ja nauczyłem się z tym radzić i przestałem zwracać uwagę na prasowe artykuły.

"Czy najbogatszy sprinter w Polsce znów kogoś nabierze" - to cytat z portalu "Weszlo" po przygodzie w Lubinie. Ani jej, ani nawet tej w Pogoni nie mogłeś zaliczyć do udanych.
Nie do końca. W Pogoni może nie miałem pewnego miejsca w składzie, ale zaliczałem minuty praktycznie w każdym spotkaniu. Problem polegał na tym, że na moją pozycję sprowadzono zawodnika za którego klub zapłacił sporo pieniędzy. I on grał, a przecież Adam Gyursco wiosny 2016 wcale nie miał zachwycającej. Dostał zaufanie od klubu, na pewno było mu łatwiej.

To jak zapracować sobie na zaufanie, skoro to ono determinuje to czy masz miejsce w składzie, czy nie? Bo to chyba nie tak, że dostaje się je "ot tak"?
Tak jak mówię - ściąga się kogoś za grube pieniądze, to ma się na niego jakiś plan. Ale... nie ma sensu o tym mówić i się tłumaczyć. Robiłem wszystko co mogłem i myślę, że gdyby trener Czesław Michniewicz został w Pogoni, to ja też wciąż bym w Szczecinie grał. Dobrze wyglądałem w treningach, kiedy dostawałem szansę to potrafiłem coś dać zespołowi.

Śledząc twoją karierę można jednak odnieść wrażenie, że idzie ci tam, gdzie akurat nie ma kasy. Ruch Radzionków, Polonia Warszawa za czasów Ireneusza Króla i teraz obiecujący początek wiosny w Chorzowie.
Trudno mi powiedzieć... W Polonii faktycznie odpaliłem gdy przy Konwiktorskiej pojawiły się problemy. Po tamtej rundzie w Lubinie oczekiwania wobec mnie były już bardzo duże. Ale to nie jest tak, że ja nie chciałem tam grać dobrze. Nie wiem... może był jakiś problem w głowie.

Wyjścia są dwa - albo nie wytrzymywałeś presji, albo osiadasz na laurach gdy na koncie pojawia się regularna wypłata. "Piłkarzyki" dostają duże pieniądze i nie chce im się biegać - to przecież utarty slogan wśród kibiców, gdy nie idzie.
W Lubinie nie pomagało też to, że jako zespół wyglądaliśmy słabo. Wtedy, gdy spadaliśmy z ligi trudno było w sumie kogoś wyróżnić. Chyba każdy z nas miał tam słabszy okres. Dobrze, że udało się wtedy do tej elity szybko wrócić. Widać jak dziś funkcjonuje ten klub.

Pierwszy raz kasa mogła zawrócić ci w głowie po przenosinach z ubogiego Ruchu Radzionków do Polonii Warszawa Józefa Wojciechowskiego.
Radzionków chciał mnie wtedy sprzedać, bo w kasie pieniądze za ten transfer bardzo się przydały. To samo było później z Makami. Ale ja się cieszę, że w ten sposób spłaciło się zaufanie jakim mnie w "Cidrach" obdarzono. Przed przenosinami do Warszawy miałem sporo propozycji, ale świadomie wybrałem Polonię. Tam był wtedy mocny skład, bardzo duże aspiracje - paliłem się do tego, by spróbować.

Z jednej strony aspiracje z drugiej... to był wtedy trochę zwariowany klub. Trenerzy zmieniali się z ogromną częstotliwością, prezes lubił ostro skomentować wasze występy, a nawet wymusić na trenerze zmianę w trakcie meczu. Jak sobie z tym radziłeś?
Było kilka ciekawych akcji. Każdy wie, jaki był prezes Wojciechowski. Lubił zabierać nas ja jakieś lunche, no i komentować. Po wygranych bardzo mocno chwalił, po przegranych mogło wydarzyć się wszystko. Trenerzy też nie mieli spokoju, często się zmieniali. Ale ja te pierwsze miesiące traktowałem przede wszystkim jako aklimatyzację. Na początku to w Polonii faktycznie było dobrze. Finansowo poukładane, skład bardzo dobry. Mieliśmy tam duże nazwiska, więc ja miałem problemy z miejscem w jedenastce. Założenie było takie, by grać o najwyższe cele. A ja młody, mimo że dostawałem powołania do młodzieżowej reprezentacji, szans na grę w lidze nie otrzymywałem.

Kiedyś powiedziałeś nawet, że po pewnym czasie wiedziałeś że bez względu na formę i tak nie zagrasz.
No, bo jeździłem na kadrę, notowałem tam dobre występy, czułem, że jestem w niezłej dyspozycji. Bywało, że przez cały tydzień w treningach byłem przygotowywany pod grę w wyjściowej jedenastce, a gdy trener czytał skład okazywało się, że brakuje dla mnie miejsca nawet w "osiemnastce". Trudno mi to było sobie wytłumaczyć. Chodziłem wkurzony, no ale musiałem cierpliwie czekać. No i pewnego razu drużynie coś nie poszło, prezes Wojciechowski wziął nas na lunch. W trakcie jedzenia spojrzał na mnie i mówi:

- Sikorski! A co ty tak słabo grasz, nic nie możesz strzelić. Ja ci tyle płacę, a ty co?
- Prezesie, ale ja nie jestem Sikorski... Jestem Przybecki.


Nastąpiła mała konsternacja. Prezes po cichu zapytał o coś kogoś z boku z małym niedowierzaniem, a po chwili mówi:

- Przybecki, ale ty też coś mi nie błyszczysz. Nic jeszcze nie zagrałeś.

Ja się już nic nie odezwałem, a w następnym meczu... wyszedłem w pierwszym składzie.

Przychodząc z Radzionkowa było jakiekolwiek miejsce na negocjacje z prezesem? Czy od razu potraktowałeś to co ci proponowano jak jakąś kosmiczną stawkę?
To się odbywało między dyrektorem sportowym a moim menadżerem. Ja byłem wtedy młody, nie podpalałem się, nawet nie skupiałem się na tym ile chcę zarabiać. Menadżer poinformował mnie co i jak. Wiadomo, to były dobre pieniądze, ale też nie jak to powiedziałeś "kosmiczne". Młodzi zawodnicy wcale nie byli tak rozpieszczani jak ci, którzy trafiali na przykład zza granicy. Ale jasne, byłem zadowolony z tego co miałem.

Mówiło się jednak wtedy, że Wojciechowski psuje rynek i psuje was - młodych piłkarzy.
Ale my naprawdę mieliśmy wtedy rozsądne pieniądze, a nie jakieś wygórowane. Ale ci starsi to faktycznie, mogli liczyć na wielokrotnie wyższe uposażenie.

Tak czy inaczej, można było przez chwilę zapomnieć o piłce i trochę zwariować. Pewna wypłata, Warszawa - żyć nie umierać. Pojawił się taki problem?
Nie, ja mogę powiedzieć, że wspominam tamten czas bardzo dobrze. Potrafiłem się skupić na piłce, choć wiadomo, że było trochę opcji co zrobić z wolnym czasem (śmiech). Ale jak jesteś profesjonalistą, to musisz sobie to poukładać i wiedzieć co wolno, a co nie. Nie odbiło mi, ale życie stało się lepsze. W Radzionkowie rosły problemy, bo o ile z początku nie było źle, to potem trzeba było się z chłopakami składać na paliwo żeby dojechać na trening. Ale i to fajnie wspominamy. A Warszawa? Duży przeskok, ale sodówa nie odwaliła.

Zdążyłeś przy Wojciechowskim przygotować się na to, co działo się za rządów jego następcy? 
Tak się zdążyłem finansowo zabezpieczyć, że później... miałem bardzo duże długi. Mieliśmy naprawdę ogromne plecy, niektórzy nawet 10 miesięcy zaległości. To, co sobie odłożyliśmy szybko się skończyło.

Od początku wiedzieliście, że z Królem będą problemy?
Ja go wcześniej nie znałem, myślałem że będzie tak jak nam obiecywał. Nie skupiałem się na tym, myślałem o szansie na grę. Wierzyłem, że coś się w tej kwestii zmieni już po wcześniejszym wypożyczeniu do Korony Kielce. W sparingach szło mi tam świetnie, ale tuż przed wznowieniem rozgrywek zerwałem więzadło krzyżowe i to znowu mnie przystopowało. No a jak już wróciłem po kontuzji, to akurat przy Konwiktorskiej zaczęło się organizacyjnie psuć. Z początku jeszcze jakieś zaliczki na życie do nas trafiały, potem zaczęły się słynne przelewy z Wiednia które idą do dziś. Stworzyła się za to szansa na grę dlatego ja z jednej strony faktycznie - musiałem dawać sobie radę, ale z drugiej strony bardzo skupiałem się na piłce. Chciałem w końcu zaistnieć. Trener Piotr Stokowiec mi zaufał i udało się - i mi indywidualnie i drużynowo, bo zrobiliśmy dobry wynik.

Faktycznie, to była runda po której świat o tobie usłyszał. Na boisku błyszczałeś, szerokim echem odbiły się twoje wyniki badań dynamiki, czy skoczności. Szybszy niż Bolt, skacze wyżej niż Cristiano Ronaldo. Jak ty do tego podchodziłeś?
Nie brałem tego jakoś bardzo do siebie, ale... skłamałbym, gdybym powiedział że było mi z tego powodu smutno (śmiech). Mówiono o mnie, pisano, a to było wtedy dla mnie coś nowego. Strzeliłem kilka bramek, pokazałem się z dobrej strony, pokazałem walory szybkościowe. Do tego dobrze wypadłem na tych badaniach, o których akurat powstał film. Sporym echem się to odbiło. Tylko... szybko przycichło, a wrócono do tego filmu już ze złośliwościami wtedy, kiedy grałem słabiej.
 

Atut nagle przestał być atutem?
Właśnie! Ale nauczyłem się, że zawsze tak będzie. I że muszę pamiętać, by doceniać te swoje mocne strony.

Dziś, kiedy powtarzasz tego typu badania, dalej masz takie imponujące wyniki?
Jeśli chodzi o szybkość to... szybszy jestem. Poważnie! Nie wiem od czego to zależy. Nie skupiam się na tym, by być szybszy, skupiam się po prostu na treningu, wykonuję ćwiczenia. Co jakiś czas są badania i wychodzi na to, że te wyniki są lepsze niż miałem w Polonii. Tylko wiadomo, najważniejsze jest to, co sprzedam na boisku. Nie zamierzam wstydzić się tego, że szybko biegam. Muszę na tym bazować. W końcu to mój główny atut. Ale to też nie jest tak, że szybkość to wszystko co mogę pokazać. Przecież kilka bramek strzeliłem, parę asyst dałem, a do tego mimo wszystko trzeba umieć grać w piłkę. Nawet jak nie szło w lidze, to nie było tak że się obijałem. Wymagano ode mnie bardzo wiele, a w piłce bywa tak, że nawet bez asyst i goli możesz być zadowolony z występu.

Za samą szybkość nie trafiłbyś choćby do Lubina.
No właśnie. Nie trafiłbym też do młodzieżówki i to do pierwszego składu w którym były wielkie dziś nazwiska. Nigdy się nie podłamałem, motywowałem się do ciężkiej pracy. Nie jestem jeszcze taki stary, wierzę, że najlepsze ciągle przede mną.

Podobno nie skorzystałeś z możliwości przenosin do Premier League?
Było minęło. To było tak, że jak dostałem propozycję z Anglii to musiałem szybko podjąć decyzję o przenosinach do Lubina. W Anglii trzeba było czekać kilka dni na rozmowy, w Zagłębiu ponaglali. Pomyślałem, że na wyjazd może jest jeszcze trochę za wcześnie. Postanowiliśmy z menadżerem, że warto zostać jeszcze w Polsce i trochę się ograć. Cóż... czasu nie cofnę. Jestem tu gdzie jestem, przede mną jeszcze trochę grania.

Po tym najlepszym dotychczas okresie w Warszawie mówiłeś, że liczyłeś nawet na jakieś powołanie do pierwszej reprezentacji. W porównaniu do tamtego czasu - gdzie jesteś teraz? Miałbyś odwagę, by wrócić do tych marzeń?
Marzyć nikt mi nie zabroni i zawsze będę mówił, że chciałbym kiedyś zagrać w pierwszej reprezentacji. Tylko że teraz inaczej podchodzę do sprawy. Nie myślę o tym co kto mówi. Pracuję, robię wszystko by dobrze wypaść na boisku a nagrody za to jeszcze przyjdą. Kilku moich kolegów w tej kadrze jest - Wszołek, Teodoroczyk, jeździłem przecież z Krychowiakiem czy ze Szczęsnym. Mnie to motywuje, wiem, że kiedyś z nimi grałem i zrobię wszystko by jeszcze z nimi zagrać!

Ten Lubin to ostatecznie był dla ciebie niewypał? 
Nie jestem zadowolony z tego okresu, ale nie będę tego żałował. Dużo się nauczyłem. Każdy ma swoją drogę, na której nie zawsze jest pięknie i kolorowo. Wiem jak ważne jest dla piłkarza by podołał oczekiwaniom. Do dziś mam zajęcia z trenerem mentalnymi i bardzo mi to pomaga. Stałem się odporny na to co dzieje się wokół. Kiedyś udawałem, że tego wszystkiego nie słucham, ale... leżało mi to na serduchu. Każdy lubi mieć dobrą prasę, a nikt nie lubi jak pisze się o nim źle.

To złe pisanie było sprawiedliwe?
To jak pisali świadczyło też o oczekiwaniach. To w sumie znaczyło, że wiedzieli na co tak naprawdę mnie stać. Gdyby ludzie od początku uważali mnie za słabego zawodnika, nie poświęcaliby mi nawet czasu. Ale wcześniej zobaczyli, że potrafiłem grać bardzo dobre mecze, więc czemu miałbym zapomnieć jak grać w piłkę? Poza tym nie mogę żałować pobytu w Lubinie, w którym jako piłkarze nie mieliśmy żadnych problemów - warunki, boiska, kontrakty, wypłaty - tam niczego nie brakowało!

Pewnie nie żałujesz też, że byłeś w Warszawie, choć tam tak różowo nie było.
Żałuje tylko tego, że Polonia została w taki sposób potraktowana. Ktoś to zwyczajnie rozwalił, a ten klub zasługuje na to by być w Ekstraklasie. Do dziś mi żal, bo pokazaliśmy że sportowo dobrze sobie radzimy, a wszystko tak szybko się rozpadło.

W Lubinie za to mocno zaglądano ci do portfela...
I tego właśnie nie lubię. Nie lubię gdy ocenia się zawodnika przez pryzmat tego ile zarabia, jakim jeździ samochodem. Nikt z nas się nie dziwił, że kibice reagują na naszą postawę na boisku, na wyniki. Tylko, że jak już byliśmy bliscy spadku zrobiło się... za gorąco. Obrzucić komuś auto cegłami, bić kogoś... Sam chodziłem po mieście mocno się za siebie oglądając.

Jaki to przynosi skutek?
Nie ma w tym żadnego sensu. Każdy reaguje inaczej. Jeden się boi, drugi się nie boi, ale nigdy nie wiesz czy za chwilę nie oberwie ktoś z twojej rodziny. Na boisku się o tym nie myśli, a i tak każdy dawał z siebie maksa ale nie szło. Nie rozumiem tamtego spadku, bo mieliśmy mocną drużynę. Ale... nazwiska nie grają.

Pod tym względem w Chorzowie macie ogromne wsparcie i cierpliwych kibiców.
Szczerze mówiąc to ja takiego czegoś w życiu nie widziałem. Przyjeżdżamy z obozu a tu pełno kibiców pod stadionem. Race, motywujące hasła, piosenki. Widać, jak tym kibicom zależy na tym by Ruch był w Ekstraklasie i dlatego oddamy serce dla tego zespołu by ten klub utrzymać.

Czujecie się rozgrzeszani tym, że wokół klubu panuje trudna atmosfera i warunki pracy dalekie są od spokojnych?
Każdy wie, że jest ciężko, ale tak jak mówiłem - wychodząc na boisko nikt nie myśli o niczym innym jak tylko o zwycięstwie. Daję sobie rękę uciąć za ten zespół, że tu nikt nie myśli na placu gry o tym kiedy będzie wypłata i nikomu nie przyjdzie do głowy by odpuszczać. Nie ma takiej opcji.

Ok, ale na mecz wychodzisz w lutym, a wcześniej musisz jakoś skupić się na przygotowaniach w trakcie których ciosy spadają z każdej strony.
Ale jest czas na rozmowę i jest czas na pracę. Jak jest trening to trenujemy. Jak jest po zajęciach, to takie rzeczy można wspólnie omówić. Bo były kłopoty i wciąż są nie do końca rozwiązane kwestie. Ale ja chce się tu odbudować, osobiście robię wszystko by grać i to jest teraz dla mnie kluczowe.

Sam fakt, że trafiłeś do Ruchu świadczy o tym, że nie jesteś w tym miejscu, w którym chciałeś? Na Cichą trafiają dwie kategorie piłkarzy - tacy, których jeszcze nikt nie zna i tacy w których już mało kto wierzy.
Ruch wyciągnął do mnie rękę. Pomógł w tym, bym ruszył z miejsca. Ja zrobię wszystko by się za to odpłacić dobrą grą. I powiem ci, że jest mi tu dobrze. To nie tak, że jestem tu na siłę, bo nie miałem wyjścia i będę chciał szybko uciekać. Trafiłem do wielkiego klubu, 14-krotnych Mistrzów Polski i bardzo sobie to cenię. Nie chcę czarować, wiem, że nie miałem ostatnio dobrej passy w poprzednich klubach. Ale doceniam to, że Ruch mnie chciał i zrobię wszystko by dobrze grać dla tego zespołu.

Byłeś przygotowany na to, że w Chorzowie początkowo trudno będzie wskoczyć do składu? U trenera Fornalika często trzeba przepracować kilka miesięcy, by być przygotowanym do gry w jego jedenastce.
W pierwszych meczach nie zagrałem, ale jak wskoczyłem do zespołu z Arką to wypadłem nieźle. Z Wisłą Płock pokazałem się z dobrej strony, zrobiłem karnego i wydawało mi się, że wszystko idzie do przodu. Szybko przystopowały mnie kontuzje w pucharowych meczach ze Stomilem i Lechem. Ale ja żyję tym, że teraz dostaję szanse. Chcę je jak najlepiej wykorzystać i utrzymać Ruch w Ekstraklasie.

Brałeś pod uwagę, że trener Fornalik ma rękę do takich piłkarzy jak ty? Że przy Cichej w ostatnich latach odrodziło się kilka nazwisk?
Na pewno Ruch słynie z tego, że potrafi wyciągać piłkarzy z dołka. Nie wiem jak to się dzieje, nie analizowałem dlaczego. Wierzę, że i mnie dotknie ten fenomen. Jestem dobrze przygotowany, dobrze się czuję. To jest mój moment! Ja już na obozie czułem się bardzo dobrze. To, że nie zagrałem z Cracovią podwójnie mnie zmotywowało. Wiedziałem, że jak w końcu zagram to wykorzystam szansę. Bramka, czy asysta dodają pewności siebie, ale nie podpalam się. Ciężko pracuję na to by wywalczyć miejsce w składzie, nie było w tym żadnego farta. I nie myślcie, że tu nie ma konkurencji. To klub w Ekstraklasie, w kadrze jest dwudziestu paru zawodników, są młodzi którzy też pokazują potencjał i liczą, że ich czas nadejdzie. 

Zabrano wam zimą 4 punkty a Ruch już wyskoczył "nad kreskę". Dla was pewnie budujące?
Po tym nie do końca udanym spotkaniu z Cracovią mecz z Legią mocno nas napędził. Uwierzyliśmy w siebie i w to, że faktycznie możemy wygrać z każdym. I takich spotkań będzie więcej. Ruch to nie jest zespół, który tylko wybija piłkę. Ruch potrafi w nią grać. OK, nastawiamy się na kontry, ale robimy to mądrze, ma do tej gry dobrych zawodników i uważam, że dziś zasługiwalibyśmy nawet na miejsce w ósemce. Ale okoliczności są jakie są i dziś celem nadrzędnym musi być utrzymanie. 

autor: Łukasz Michalski

Przeczytaj również