"Medaliki" w drodze po historyczny sukces. "Sam finał nas nie satysfakcjonuje"

15.04.2021

Po losowaniu półfinałowych par w rozgrywkach Fortuna Pucharu Polski, wielu kibiców z naszego województwa zaczęło ostrzyć sobie zęby na prawdopodobny śląski finał. O ile jednak Piast Gliwice mocno rozczarował i po rzutach karnych uległ I-ligowej Arce, Raków Częstochowa potwierdził przypiętą mu łatkę faworyta i jest już tylko o krok od osiągnięcia największego sukcesu w swojej historii.

Łukasz Sobala/PressFocus

Półfinał na stadionie przy ulicy Kałuży zapowiadał się o tyle interesująco, że Raków i Cracovia były w obecnym sezonie wyjątkowo kompromisowe podczas swoich bezpośrednich pojedynków. W Bełchatowie żadna z drużyn nie zdołała skierować piłki do siatki, natomiast spotkanie w stolicy województwa małopolskiego przyniosło znacznie więcej emocji, a gospodarze zdobyli bramkę na wagę punktu w 7. minucie doliczonego czasu gry. Częstochowianie mogli również o tyle obawiać się środowej rywalizacji, gdyż „Pasy” wciąż dzierżą tytuł obrońców pucharu, a powtórzenie przez nich wyniku z 2020 roku sprawiłoby, że ta kampania choć częściowo nie zostałaby uznana w Krakowie za całkowicie straconą.

Przed pierwszym gwizdkiem trener Marek Papszun liczył na twardą rywalizację, pozbawioną krzyków, symulowania czy mobbingowania sędziego. I rzeczywiście, w środę wieczorem przy Kałuży walki było co niemiara, ale zdecydowanie więcej stricte piłkarskich argumentów mieli w rękach przyjezdni. Raków był konkretniejszy w swoich poczynaniach, umiejętnie wykorzystywał bierność i brak pomysłu w grze rywala, a także nie poddał się po dość niespodziewanie straconej bramce na 1:1. 

Szkoleniowiec popularnych „Medalików” mógł jednak odczuwać o tyle satysfakcji, że awans został przypieczętowany za sprawą trafień piłkarzy, mocno krytykowanych w ostatnim czasie za swoją nieskuteczność - Jakuba Araka oraz Vladislavsa Gutkovskisa. Szczególną radość z zanotowanego przełamania odczuł jednak pierwszy z wymienionych piłkarzy, który w Krakowie zdobył swoją pierwszą bramkę z gry (biorąc pod uwagę szczebel Ekstraklasy oraz Pucharu Polski) od 10 sierpnia 2018 roku. - Od tego momentu będzie mi trochę łatwiej, choćby z takiego psychologicznego punktu widzenia. Potrzebowałem tego gola - przyznał na gorąco szczęśliwy strzelec, którego zimowy transfer do Częstochowy określano mianem naprawdę zaskakującego. 

Wspomniany duet zamknął tym samym na pewien czas usta krytykom, a ich gole zapewniły drugi w historii awans „Medalików” do ścisłego finału Pucharu Polski. - Bardzo się cieszymy, bo awansowaliśmy, a to było najważniejsze. Sam finał nas nie satysfakcjonuje, jeszcze trzeba go wygrać. Chcemy podnieść to trofeum. Jestem jednak dumny z zespołu, że otrząsnął się po bramce na 1:1 i potrafił wygrać ten mecz - powiedział opiekun Rakowa, podkreślając przy okazji drogę, jaką musieli w ostatnich miesiącach przejść jego podopieczni. W tegorocznej edycji klub uporał się bowiem z aż pięcioma przeciwnikami - dwoma przedstawicielami Fortuna 1. Ligi (Sandecją Nowy Sącz i Bruk-Betem Termalicą Nieciecza), a także z Górnikiem Zabrze, Lechem Poznań oraz Cracovią. 

Tym samym częstochowianom udało się już powtórzyć sukces sprzed blisko pół wieku, gdy jedyny raz w swojej historii zameldowali się w ścisłym finale krajowego pucharu. Tamtego wyczynu popularne „Medaliki", prowadzone przez Jerzego Wrzosa i występujące jeszcze na trzecim poziomie rozgrywkowym, dokonały w sezonie 1966/1967. Częstochowianie w drodze do finału zdołali wówczas ograć Hutnika Nowa Huta, Górnika Wesoła, Garbarnię Kraków i Odrę Opole, a ich marsz po trofeum zakończyła dopiero Wisła Kraków. 

Mimo to Raków pozostawił po sobie w decydującym pojedynku naprawdę dobre wrażenie, gdyż ekstraklasowicz strzelił dwie decydujące bramki dopiero w doliczonym czasie gry. - Wasi piłkarze udowodnili całej Polsce, że ich udział w dzisiejszym finale nie był dziełem przypadku. Raków pokazał jak powinno się walczyć. W pełni zasłużył na srebrny medal Pucharu. Sądzę, że o tej drużynie usłyszymy jeszcze wiele razy - powiedział po zakończeniu meczu i dekoracji zwycięzców ówczesny prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej, Wiesław Ociepka.

Poza osiągnięciem największego sukcesu w swojej historii, częstochowianie za ponad dwa tygodnie powalczą o przełamanie pewnej niekorzystnej passy. Wiadomo, że śląskie zespoły zapisały piękną kartę w historii rozgrywek Pucharu Polski (sześć triumfów Górnika Zabrze czy choćby trzy wygrane katowickiej „GieKSy” na przełomie lat 80. i 90.), jednak biorąc pod uwagę XXI wiek, drużyny z naszego województwa nie miały do wspomnianych rozgrywek zbyt wiele szczęścia. Dość powiedzieć, że sztuka awansu do finału „Pucharu Tysiąca Drużyn” (biorąc pod uwagę okres od sezonu 2000/2001) udała się jedynie dwóm takim klubom - Górnikowi oraz dwukrotnie chorzowskiemu Ruchowi. 

Ze wszystkich rozegranych starć, zespoły te wychodziły jednak z pustymi rękami. W 2001 roku zabrzanie ulegli w finałowym dwumeczu warszawskiej Polonii (1:2 u siebie i remis 2:2 w stolicy), natomiast „Niebiescy” przegrali decydujące pojedynki w 2009 i 2012 roku. Jak wiele wody w Wiśle upłynęło od ostatniego finału ze śląskim akcentem niech świadczy fakt, że wówczas funkcję trenera Ruchu pełnił Waldemar Fornalik, a o sile ówczesnego ekstraklasowicza stanowili tacy zawodnicy jak Andrzej Niedzielan, Marcin Malinowski czy Marek Zieńczuk.

Czy Raków zdoła zmienić bieg historii i sprawi sobie najlepszy możliwy prezent na 100-lecie istnienia? Wszystko zależy od wyniku finałowego pojedynku z Arką Gdynia, które tak jak w przypadku kilku poprzednich edycji, zaplanowano na 2 maja. Spotkanie to odbędzie się na Arenie Lublin, najprawdopodobniej bez udziału publiczności. - Mecze z Arką ogólnie wspominam dobrze, bo zazwyczaj wychodziliśmy zwycięsko. Ta jedna porażka na pewno gdzieś w pamięci zostanie, bo była specyficzna. Ale jedziemy, żeby wygrać. Taki był cel przed Pucharem i to się nie zmienia. Kto by nie był w finale, to musimy go pokonać i podnieść trofeum do góry - zapowiedział czołowy pomocnik w talii trenera Papszuna, Igor Sapała.

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również