Mariusz Pawełek: "W wieku piętnastu lat zacząłem pracę jako rzeźnik"

24.10.2019

GKS Jastrzębie odniosło zwycięstwa w dwóch ostatnich kolejkach Fortuny 1. Ligi, a jednym z ojców dobrej formy śląskiej drużyny jest 38-letni Mariusz Pawełek, który dwukrotnym zachowaniem czystego konta wywalczył sobie miejsce w podstawowej „jedenastce” Jarosława Skrobacza. Rekordzista wśród bramkarzy pod względem ilości występów w Ekstraklasie odpowiedział nam na pytania związane z grą w europejskich pucharach, praktykowaniem katolickich tradycji w muzułmańskiej Turcji oraz planach na życie po odłożeniu rękawic.

Rafał Rusek/PressFocus

Mateusz Antczak: Na wstępie przypomnę pewną datę – 26 sierpnia 2008. Kojarzy Pan?

Mariusz Pawełek: Proszę mnie oświecić.

Był to dzień, w którym Wisła Kraków pokonała 1:0 FC Barcelonę w meczu rewanżowym III rundy kwalifikacji do Ligi Mistrzów. Powstrzymał Pan wtedy ofensywne trio Blaugrany złożone z takich piłkarzy, jak Andrés Iniesta, Thierry Henry oraz Samuel Eto’o.

No tak, faktycznie… Już sobie przypomniałem.

Jak wspomina Pan tamto spotkanie?

W pierwszym starciu na Camp Nou straciliśmy aż cztery bramki, więc sam mecz nie zapadł mi w pamięci jako przyjemna chwila. Chociaż oczywiście, gra na tak pięknym stadionie przeciwko Barcie była spełnieniem najskrytszych marzeń. Rewanż natomiast, na zawsze pozostanie niesamowitą historią polskiej piłki, w której nasze nazwiska zapisały się wielkimi zgłoskami. Później mieliśmy jeszcze okazję grać z Tottenhamem w Pucharze UEFA. W tej konfrontacji awans uniemożliwił nam tylko jeden gol, ponieważ pierwszy mecz przegraliśmy 1:2, a drugi zremisowaliśmy 1:1. Świetnie jest móc to wspominać i szczycić się wyrównaną rywalizacją z tak znakomitymi drużynami. Do teraz towarzyszy mi pewien dreszczyk emocji, gdy o tym mówię.

Droga, którą musiał Pan przebyć, aby osiągnąć takie sukcesy, nie była jednak usłana różami. W domu się nie przelewało, a wyżywić trzeba było jedenaścioro dzieci.

Miałem niełatwe dzieciństwo. Już w wieku piętnastu lat zacząłem pracę jako rzeźnik. Wszystko, do czego doszedłem, osiągnąłem ciężką pracą, ponieważ sumienności oraz szacunku do drugiej osoby uczono mnie od najmłodszych lat. Zawsze byłem bardzo wymagający wobec siebie i myślę, że to także zaważyło na mojej późniejszej karierze. A moim braciom i siostrom powtarzałem, że gdyby kiedyś napłynęła mi do głowy woda sodowa, to prosiłbym, aby każdy podszedł z osobna i szybko sprowadził mnie na ziemię.

Myślę, że takich dziesięć solidnych ciosów skutecznie podziałałoby na niejednego gwiazdora… Wiek piętnastu lat był dla Pana wyjątkowy nie tylko z powodu rozpoczęcia pracy w rzeźni, ale także z racji początków w bramkarskim fachu.

To prawda. Pierwszy raz stanąłem na treningu między słupkami, kiedy miałem piętnaście lat. To były zupełnie inne czasy. Kluby nie dysponowały wtedy trenerami przeznaczonymi wyłącznie dla bramkarzy, których obecnie już w drużynach młodzieżowych można uznać za standard. Specjalistyczne ćwiczenia pierwszy pokazał mi trener Zdzisław Gierowski, a później Marek Bęben. Jako były golkiper znał ich wiele, gdy w Odrze pełnił rolę grającego szkoleniowca.

Norbert Barczyk/PressFocus
fot. Norbert Barczyk/PressFocus

Przez dwa i pół roku mieszkał Pan w Turcji, gdzie grał w trzech tamtejszych drużynach. Ponadto, na obozy przygotowawcze do tego kraju wyjeżdżał Pan ze wszystkimi dotychczasowymi polskimi klubami, a było ich aż pięć. Zdarzyło się odwiedzić Turcję jeszcze przy okazji urlopu?

Raczej starałem się wybierać inne, nowe kierunki (śmiech). Ale nigdy nie miałem dosyć tego państwa. Miło wspominam tamten okres, ponieważ dobrze grało mi się w tureckich zespołach, a do tego poznałem tam wiele ciekawych osób.

A jak, jako praktykujący katolik, radził Pan sobie w muzułmańskim kraju?

W Knoyi zakolegowałem się z Polakami, którzy powiedzieli mi o znajdującym się w mieście kościele katolickim i mnie do niego zaprowadzili. Poza tym, siostra zawsze dawała mi znać, kiedy jakaś pielgrzymka z Polski szła w kierunku Turcji i wtedy dołączałem się do mszy. W Adanie sprawa była trochę trudniejsza, ale też dałem sobie z nią radę. Jeździłem do kościoła oddalonego o 90 kilometrów.  Ponadto, słuchałem kazań przez radio czy oglądałem msze online. Miałem taką możliwość, dzięki internetowym transmisjom parafii z Pszowy, miejscowości położonej niedaleko mojej rodzinnej Lubomi.

Z czego wynika Pana zacięcie religijne?

Katolickie tradycje były obecne w mojej rodzinie od zawsze, a do tego przez siedem lat pełniłem obowiązki ministranta. Wciąż, kiedy tylko mam taką okazję, chodzę do kościoła i staram się regularnie uczestniczyć w mszach.

Wiem natomiast, co – a raczej kto - jest przyczyną Pańskich chęci do częstej pomocy osobom chorym lub potrzebującym wsparcia. Do takich działań najczęściej aktywuje Pana żona, z którą jest Pan jeszcze od czasów szkolnych.

Zgadza się. Moja żona ma wielkie serce. Kiedyś Iwona pracowała w domu dziecka i jeszcze jak mieszkaliśmy w Krakowie potrafiła dojeżdżać 150 kilometrów do ośrodka. Później jednak zdecydowaliśmy się na własne dzieci, ale na Boże Narodzenie zapraszaliśmy do siebie podopiecznych, którzy zostawali na Gwiazdkę bez rodziny. Staram się pomagać w miarę swoich możliwości. Zdobyłem trochę trofeów, z których zdecydowaną większość oddałem już na licytacje.

A więc, co zostało na półce?

Po jednym medalu za mistrzostwo i wicemistrzostwo Polski. Resztę sprzedałem, a pieniądze przeznaczyłem na cele charytatywne. W dalszym ciągu jestem otwarty na wszelkie propozycje pomocy i jeżeli tylko będę w stanie okazać wsparcie, np. przekazaniem jakiejś koszulki czy zorganizowaniem zbiórki, to na pewno to zrobię.

Choć obecnie imponuje Pan formą, pomimo 38 lat na karku, to zrozumiałym jest, że moment zakończenia kariery staje się coraz bardziej realny. Czym zamierza się Pan zająć po zawieszeniu butów na kołku?

Nie mam wątpliwości, że zostanę przy sporcie. To utrzymuje mnie przy życiu i nie wyobrażam sobie funkcjonowania bez emocji, które piłka dostarcza mi od lat. Aby rozpocząć karierę jako trener bramkarzy, muszę najpierw ukończyć odpowiednie kursy. Poza tym, myślę także nad otworzeniem własnej siłowni oraz akademii dla młodych zawodników. Wiem jednak, że sukces odnosi się tylko poprzez maksymalne zaangażowanie, dlatego póki co – kiedy wciąż jestem czynnym piłkarzem – nie chcę podejmować działań, które będą odciągać mnie od grania i uniemożliwią skupienie się na jednej czynności.

autor: Mateusz Antczak

Przeczytaj również