Komentarz: Trenerowi Berecie należą się podziękowania

18.06.2021

Zmiana trenera w Chorzowie staje się faktem. Łukasz Bereta nie podpisze nowego kontraktu z Ruchem, co dla wielu jest ogromnym zaskoczeniem, ale czternastokrotny mistrz Polski dzisiaj jest w sytuacji, że nawet na centymetr nie może zejść z obranej przez siebie drogi. Nie ma w tym czyjejkolwiek winy. Przynajmniej tych, którzy grają główne role w tej sprawie.

Marcin Bulanda/PressFocus

To z pewnością najtrudniejsza decyzja w „nowej erze Ruchu. Rozstanie z trenerem, który wprowadził klub do drugiej ligi. Który może „się zmienił”, może i miał „swoje wymagania”, może ponadto „w szatni różnie był oceniany” (takie argumenty uwielbiam szczególnie!), ale, wraz z zespołem, sprawiał, że kibice Ruchu co tydzień się radowali.

Strony nie dogadały się w sprawie okresu wypowiedzenia. Trener na takowy się nie zgodził. Trudno jednak dzisiaj nie zgodzić się z argumentacją Ruchu, który zaznacza, że z nikim nie podpisuje innych kontraktów, jak tylko takie z trzymiesięcznym wypowiedzeniem. Szczerze, patrząc przez pryzmat klubu, jego aktualnych możliwości, inne decyzje byłyby w tym momencie szaleństwem. Nie podpiszę się dzisiaj pod słowami: „nie pozwolimy, że ktoś będzie ponad klubem”, ale argumenty o żelaznej dyscyplinie finansowej do mnie trafiają. Taki dzisiaj musi być Ruch, czy się z tym zgadzamy, czy też nie.

Nie dziwią mnie wcale niektóre komentarze kibiców, może też członków stowarzyszenia Wielki Ruch. Dlaczego członkowie WR, które przecież jako stowarzyszenie coraz mocniej wspiera Ruch, mieliby się zrzucać w składkach, w taki czy inny sposób, na wypłatę dla trenera, który wówczas już nie pracuje w klubie? Dzisiaj Ruch jest na tym etapie, że to klubowi cały czas trzeba dawać.

Argumentów o rozstaniu może być więcej, ale ten o czasie wypowiedzenia jest kluczowy. Dlaczego jest on ważny? Można usłyszeć, że daje poczucie komfortu, to sygnał, że klub wierzy w pracę trenera. Ale też nie brakuje trenerów, którzy na to nie zwracają tak wielkiej uwagi. I takich szkoleniowców dzisiaj Ruch szuka.

Jedno nie pozostawia wątpliwości. Gdyby obie strony chciały się dogadać, to zapewne by to zrobiły. Chemii na linii Ruch – Bereta nie było już od dłuższego czasu. Z czasem pojawiały się przeciwne głosy. Bo nie ten styl, bo Ruch wygrywa charakterem, bo jeszcze inne powody. A były też i kontrargumenty. Brakuje zaufania, zupełnie inna atmosfera. Obie strony tworzyły wokół siebie mur, a do zburzenia nikt się nie przymierzał.

Kibice Ruchu powinni się jednak cieszyć, że dzisiaj klub ma wyobraźnię. Kiedyś też miał – za hajs podatników baluj. Teraz Ruch patrzy do przodu, na ewentualne konsekwencje podpisania niekorzystnej dla siebie umowy. Może chce zamienić dobre na jeszcze lepsze (reprezentacja Polski się uśmiecha szyderczo), ale też obecnie Niebiescy nie mogą sobie pozwolić na częste zmiany trenerów. Na to stać tylko bogatych. Więc może to był moment, by dzisiaj pomyśleć o trenerze na lata, z którym wszyscy w klubie będą mówić jednym głosem.

Bo to, że w przypadku trenera Berety tak nie było, to nie ulega wątpliwości. Gdy na początku wiosny usłyszałem, że trener Bereta wysokich notowań w Chorzowie nie ma, że wszystko się może wydarzyć, to byłem w delikatnym szoku. Łukasz Bereta nie jest trenerem, z którym, jako dziennikarz, miałem najłatwiejszą współpracę. I chyba nie jestem w tym względzie osamotniony. Wiele prostych zachowań tłumaczyłem jednak wiekiem, zdobywanym dopiero doświadczeniem, jeszcze wiele nauki przed nim. Ale przecież nie to jest podstawowym zajęciem trenera, by być miły i ze wszech miar komunikatywny.

Całkiem niedawno rozmawiałem z jednym z prezesów, który pracował z młodym Łukaszem Beretą. - Zawsze jego marzeniem była gra w niebieskich barwach. Cały czas powtarzał, że zagra w Ruchu – opowiadał rozmówca. Ale dzisiaj to trener, który stawia przede wszystkim na swój indywidualny rozwój. Nigdy nie miałem wątpliwości, że trener Bereta, chociaż z Niebieskiej Rudy Śląskiej, to w pewnym momencie będzie w innym klubie. Żeby była jasność, to nie jest nic złego. Każdy chce się rozwijać, poprawiać swoje warunki, spełniać marzenia. Czasem jedynie granica między sporymi ambicjami, a egoizmem może być z boku niedostrzegalna. Ale i tak nie powinno się narzekać. W ostatnich latach zbyt wiele na Cichej było trenerów, którzy rozwój interpretowali przez powiększanie swojego portfela, a potem w trakcie meczu okazywało się, że nie wiedzą, kto wchodzi w ekipie rywali na boisko z ławki rezerwowych.

Dzisiaj można się wściekać na trenera Łukasza Beretę, że nie przyjął warunków klubu, że chciał większy komfort, ale to nie on wprowadza takie standardy rynkowe. Dzisiaj wśród trenerów pracujących na szczeblu centralnym łatwiej znaleźć szkoleniowca, który w kontrakcie nie ma umowy wypowiedzenia, niż trenera z takowym. Ruch chce wejść do elitarnego klubu na imprezę, to musi się odpowiednio ubrać. A jeżeli będzie chciał rynkowe standardy zmienić (w sumie tego im życzę, bo niewspółmiernie się płaci w naszym kraju w stosunku do tego co się gra!), to pewnie sam zostanie zmuszony do zmian.

Ciekawiło mnie też, jak na nowo organizowany Ruch poradzi sobie z taką sytuacją. Nie spadła ona na przedstawicieli klubu, jak grom z jasnego nieba, ale na samych kibiców już tak. Dzisiaj jedynym wyjściem jest ogłoszenie nazwiska nowego trenera. Najpoważniejszym kandydatem jest Łukasz Surma. Pierwsze rozmowy były już prowadzone, wstępne porozumienie jest osiągnięte, a punkt, który był sporny w rozmowach z Łukaszem Beretą akurat tutaj nie stanowi problemu. Wydaje się więc, że Ruch może na tej zamianie zyskać.

Może jednak zyskają wszyscy? Może takie zmiany zbudują jeszcze bardziej trenera, może pomogą Ruchowi w jeszcze szybszym rozwoju. Na pewno Łukasz Bereta nie zasługuje na to, by zostać wrogiem publicznym na Cichej. Raczej na słowa podziękowania. Za dużo jest w ostatnich czasach osób, które na stadionie w Chorzowie nie są mile widziane. A Łukasz Bereta, jakby nie było, wyciągnął Ruch z największego bagna. Ten czas, chociażby jako przestroga, powinien być zawsze pamiętany.

Ale nie ma się co czarować, chociaż strony w sprawie finansów się dogadały, to jednak na samym końcu chodzi o kasę. I symptomatyczne, że taka sytuacja w pewnym sensie pokazuje się od razu po pierwszym sukcesie. Dzisiaj to Łukasz Bereta chciał warunków standardowych na rynku, jutro będą to kolejni piłkarze, menadżerowie, czy jeszcze ktoś inny. Więc to nie do prezesa Siemianowskiego, czy Berety powinny być kierowane jakiekolwiek uwagi, żale. Problem jest gdzieś wyżej, czasami nawet widywany na trybunie głównej stadionu Ruchu, w skyboksach: Panowie udziałowcy, miasto, hello – wy żyjecie?

autor: TD

Przeczytaj również