Kolejny finał przy Zgody. "Mamy okazję, żeby odbić się od dna"

17.04.2019

Aż trzy śląskie drużyny znajdują się aktualnie w strefie spadkowej drugiej ligi. Jedną z nich jest katowicki Rozwój, który po dwudziestu ośmiu kolejkach zgromadził najmniej punktów, a w ostatnią sobotę przegrał niezwykle istotne spotkanie z Olimpią Elbląg. Przy Zgody wciąż nikt nie spuszcza głów, a pomocnik Kamil Kurowski zapewnia, że klub zrobi wszystko, by utrzymać się na szczeblu centralnym. Nawet kosztem pozostałych przedstawicieli naszego regionu.

Tomasz Błaszczyk/PressFocus

Spotkanie do jednej bramki

W minioną sobotę piłkarze Rozwoju Katowice przegrali spotkanie, które na oficjalnej stronie drugoligowca zyskało miano „jednego z siedmiu finałów”. Podopieczni Marka Koniarka i Tomasza Wróbla ulegli na swoim stadionie Olimpii Elbląg 0:1, tracąc decydującego gola w 84. minucie. Piłkarze ze stadionu przy Zgody zanotowali tym samym pierwszą domową porażkę w 2019 roku i skomplikowali swoją sytuację w walce o ligowy byt. Po zakończonej 28. kolejce, klub spadł bowiem na ostatnią pozycję w tabeli.

- Po sobotnim meczu odczuwaliśmy zarówno rozczarowanie, jak i zdenerwowanie. Nie uważam, że w tamtym spotkaniu byliśmy drużyną gorszą od Olimpii. Mimo to straciliśmy bramkę w końcówce i nie zdobyliśmy choćby punktu. To bardzo boli, bo chcieliśmy wygrać ten arcyważny mecz. Taka jest jednak piłka - szkoda, bo mieliśmy swoje sytuacje na zdobycie gola i wynik mógł być znacznie korzystniejszy. Później, gdy obejrzeliśmy już to spotkanie na spokojnie, widać było, że był to mecz „do jednej bramki”. Kto pierwszy strzeli gola, wówczas na pewno nie wypuści tego zwycięstwa z rąk. Szkoda tylko, że sztuka ta udała się elblążanom – powiedział w rozmowie z naszym portalem pomocnik Rozwoju, Kamil Kurowski.

Niedosyt w Rozwoju można zrozumieć, gdyż ostatniemu starciu z Olimpią towarzyszyła ogromna mobilizacja. Trener Marek Koniarek przyznawał nawet na łamach strony internetowej Rozwoju, że życzy sobie, aby każdy zawodnik był po meczu tak zmęczony, by wsiadając po meczu do auta nie czuł pod nogami sprzęgła. Dla obecnego pomocnika Rozwoju taki wysiłek wydaje się być jednak sprawą naturalną. - Na pewno każdy we wszystkich meczach stara się dawać z siebie maksa i osobiście nie wyobrażam sobie sytuacji, że ktoś wychodzi na boisko i daje z siebie 50 procent możliwości. Szczególnie biorąc pod uwagę naszą sytuacje – dodaje piłkarz.

Po rozczarowującym wyniku w ostatnim spotkaniu, katowiczanie dość szybko będą mieli okazje na przełamanie złej passy. Już w Wielki Czwartek na śląską drużynę czeka pojedynek z Górnikiem Łęczna, pogrążonym w równie dużym kryzysie. Dość powiedzieć, że spadkowicz z zaplecza Ekstraklasy wygrał tylko jeden mecz w 2019 roku, a z delegacji wciąż nie przywiózł choćby punktu. - Nie możemy na to patrzeć w taki sposób. Mecz nigdy nie będzie drugiemu meczowi równy. W tym momencie brakuje nam przede wszystkim zwycięstwa oraz lepszej skuteczności. Wierzę jednak, że gdyby udało nam się zdobyć jutro trzy punkty, to złapiemy odpowiednią serię i będziemy odnosić korzystne wyniki także w kolejnych spotkaniach. W tym momencie skupiamy się tylko na czwartku i wiemy, że ten mecz może naprawdę wiele pokazać. Jesteśmy na ostatnim miejscu w tabeli, więc nie ma lepszej okazji na to, aby odbić się od dna – przyznaje zmotywowany zawodnik Rozwoju. 

Wspomnianą serię zwycięstw katowiczanie mogli, a nawet powinni złapać już po pierwszej wiosennej kolejce. Wówczas Rozwój pokonał na swoim stadionie Siarkę aż 6:0 i odniósł najwyższe domowe zwycięstwo ze wszystkich drużyn w tym sezonie 2. Ligi. Po tym spotkaniu podopieczni trenera Koniarka złapali jednak zadyszkę – w kolejnych sześciu meczach zespół nie odniósł zwycięstwa, zdobył trzy punkty i tylko dwa razy skierował piłkę do siatki. - Nie gramy źle, tworzymy sobie sytuacje, ale często mamy problem z ich wykończeniem. Jeśli uda nam się zdobyć jedną, dwie bramki to jestem pewny, że to pociągnie za sobą kolejne. Cały czas ciężko trenujemy, każdy jest zaangażowany i wiemy o co walczymy. Nie tylko o utrzymanie Rozwoju w drugiej lidze i na szczeblu centralnym, ale także o swoje nazwisko i przyszłość. Najważniejsza jest jednak drużyna – mówi Kurowski, mający za sobą przeszłość m.in. w Podbeskidziu Bielsko-Biała czy juniorskich drużynach warszawskiej Legii.

Jest źle, ale nie tragicznie

Sytuacja w tabeli katowiczan niewątpliwie jest słaba, ale walka o utrzymanie wciąż pozostaje sprawą otwartą. Rywalizacja o ligowy byt powinna trzymać w napięciu aż do ostatniej kolejki – w końcu ostatni w tym momencie Rozwój traci tylko trzy punkty do dwunastej drużyny Błękitnych Stargard. Choć czasu na nadrabianie strat jest już coraz mniej, nastroje w katowickim klubie wciąż są bardzo bojowe. - W zespole nikt nie składa broni. Będziemy walczyć do samego końca i obyśmy ten krok ku utrzymaniu postawili w najbliższy czwartek. Mam nadzieję, że nam się to uda.

Z perspektywy śląskiego kibica przerażający może być fakt, że w „czerwonej strefie” znajduje się nie tylko zespół katowickiego Rozwoju, ale także piłkarze ROW-u 1964 Rybnik (15. miejsce, 29 punktów) i Ruchu Chorzów (17. miejsce, 28 punktów). - Dla regionu na pewno nie jest to dobra sytuacja. Niewątpliwie każdy będzie walczył o pozostanie w tej drugiej lidze i nie możemy patrzeć na to, że sąsiad zza miedzy może spaść. Wiadomo, że jeżeli mielibyśmy utrzymać się kosztem którejś z drużyn, to taki scenariusz bierzemy w ciemno. Gdyby udało nam się np. wygrać wszystkie mecze do końca sezonu, to powinniśmy się spokojnie utrzymać, nie patrząc nawet na inne drużyny. Musimy się koncentrować głównie na sobie. Nasza sytuacja nie jest dramatyczna i nie musimy bawić się w żadną matematykę. Gdy będziemy wygrywać i robić swoje, będzie dobrze – dodaje zawodnik.

Najważniejsza jest regularna gra

Biorąc pod uwagę ostatnie miesiące w wykonaniu Kurowskiego (m.in. spadek z Olimpią Grudziądz czy nieudany pobyt w GKS-ie Katowice), cieszyć może fakt, że środkowy pomocnik wrócił do gry i regularnie pojawia się w wyjściowym składzie Rozwoju. Przypadek 25-latka potwierdza, że czasami warto zrobić krok do tyłu, by później pójść do przodu. - Ostatnie półrocze było dla mnie średnie, pod wieloma względami. Cieszę się, że teraz pojawiam się regularnie na placu gry, ale z drugiej strony osiągane wyniki mnie nie satysfakcjonują. Mam nadzieję, że to wszystko się zmieni. Nie ma nic lepszego niż pomagać drużynie w osiąganiu swoich celów  – mówi piłkarz, który zanotował już blisko 110 występów na zapleczu Ekstraklasy. 

Wiadomo jednak, że młody zawodnik jest do Rozwoju jedynie wypożyczony z GKS-u Katowice. Czy istnieje zatem możliwość, że Kurowski powróci do swojego macierzystego klubu po zakończeniu obecnego sezonu? - Obecnie najważniejszy jest dla mnie Rozwój. Poza tym umowa z GieKSą wygasa wraz z zakończeniem sezonu. Najprawdopodobniej moja przygoda na Bukowej już się zakończyła. Wiadomo, że przychodząc do GKS-u miałem spore apetyty. Pewnych rzeczy nie jest się jednak w stanie przeskoczyć. Widocznie tak musiało być. Staram się jednak nie załamywać – wiem na co mnie stać i wciąż walczę o swoje. Teraz w Rozwoju odżyłem i wszystko idzie ku dobremu. Cały czas jednak śledzę losy GKS-u. Cieszy to, że klub znajduje się naprawdę blisko tego bezpiecznego miejsca. Jeżeli klub dalej będzie osiągał takie wyniki, to klub na pewno zostanie w 1. Lidze – zakończył 25-latek.
 

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również