Historyczny awans pod znakiem ciężarów i wojny nerwów. Raków gra dalej w pucharach!

29.07.2021

Pucharowa rywalizacja Rakowa z litewską Suduvą z pewnością nie zostanie zapamiętana pod względem emocjonującej gry czy częstych zwrotów akcji. Kibice na gole w tym dwumeczu musieli bowiem poczekać aż do… koniecznej do rozegrania serii rzutów karnych, w której częstochowianie wykazali się nie tylko lepszą skutecznością, ale swoje dołożył także bramkarz Vladan Kovacević. 

Rafał Rusek/PressFocus

Piłkarze częstochowskiego Rakowa mogli potraktować pierwsze pucharowe spotkanie na Litwie wedle powiedzenia „pierwsze koty za płoty”. Podopieczni Marka Papszuna co prawda wywalczyli w Mariumpolu zaledwie bezbramkowy remis, ale słowo zaledwie nie jest w tym przypadku na wyrost, bo gdyby przyjezdni zachowali znacznie więcej zimnej krwi pod bramką rywala, rywalizacja w tym dwumeczu byłaby już właściwie rozstrzygnięta. 

Mimo to przed rewanżem, zorganizowanym na obiekcie przy Rychlińskiego w Bielsku-Białej, zdecydowanie więcej powodów do optymizmu zachowywał polski zespół. Nawet pomimo wciąż pojawiających się problemów kadrowych, objawiających się za sprawą odejścia Davida Tijanicia, poważnej kontuzji Bena Ledermana, niedoleczonym urazie Milana Rundicia oraz brak możliwości zgłoszenia do pucharów nowych nabytków - m.in. Dominika Wydry czy Australijczyka Jordana Courtney-Perkinsa. 

Ogromnym zastrzykiem optymizmu dla popularnych „Medalików” musiał być jednak inauguracyjny mecz PKO Ekstraklasy z Piastem Gliwice, podczas którego Raków nie tylko zdołał wyjść z niemałych opresji, a ponadto aż trzykrotnie zdołał skierować piłkę do siatki. Dzięki temu już od pierwszych minut meczu przy Rychlińskiego było widać, kto lepiej i pewniej czuje się na murawie, która na tle tej z Mariumpola wyglądała niczym dywan z najpiękniejszych europejskich aren. Mowa oczywiście o formalnych gospodarzach, stawiających od rozpoczęcia spotkania na grę w ataku pozycyjnym czy wysoki pressing. Nie można jednak powiedzieć, by wspominana dominacja przyniosła im upragniony skutek. Raków co prawda znacznie częściej przebywał na połowie przeciwnika, ale bardzo widoczny (szczególnie w przypadku Vladislavsa Gutkovskisa) był problem z finalizacją poszczególnych akcji. Nic więc dziwnego, że już w przerwie Marek Papszun zdecydował się na zastąpienie bardzo słabo dysponowanego Łotysza Sebastianem Musiolikiem.

Patrząc na postawę obu zespołów można było mieć wrażenie, że spotkanie przy Rychlińskiego będzie rywalizacją „do jednej bramki”. Nie było ono mylne, bo pomijając znakomitą okazję dla Suduvy i uderzenie schodzącego z lewego skrzydła Jordana N’Kololo, tempo polsko-litewskiej rywalizacji było wręcz senne. Blisko 4000 kibiców, którzy na bielskim stadionie starali się wspierać wicemistrza naszego kraju, na palcach jednej dłoni mogli policzyć godne odnotowania ofensywne próby, a w przypadku „gospodarzy” wciąż dawała o sobie znać indolencja strzelecka oraz brak wystarczających umiejętności ku temu, by przełamać zwartą defensywę przeciwnika. Choć częstochowianom pomysłów na to nie brakowało, bo albo szukali oni swojego szczęścia po wrzutkach w pole karne, albo poprzez posyłanie dalekiej piłki na wysuniętego napastnika. 

Można się było zastanawiać, czy to presja bycia faworytem przerosła „Medaliki”, czy też Litwini tak umiejętnie zneutralizowali atuty rywala. Pewne było jednak to, że przez 180 minut regulaminowego czasu w dwumeczu nie padł żaden gol, a oczekiwanie na ostateczne rozstrzygnięcie musiało zostać odłożone co najmniej o 30 minut dogrywki. Trudno było się dziwić narastającej frustracji wśród kibiców „niebiesko-czerwonych”. Zapewne nikt wśród nich się nie spodziewał, że pucharowy debiutant tak bardzo będzie się męczył z zespołem Litwy, który według opinii miejscowych ekspertów, okres swojej najlepszej formy ma już za sobą.

Wszystkie przewidywania oraz dyspozycja dnia nie miały już jednak znaczenia w momencie serii jedenastek, która musiała rozstrzygnąć kwestię awansu do trzeciej rundy Ligi Konferencji Europy. Tą wojnę nerwów w najlepszy możliwy sposób wytrzymali jednak częstochowianie, nie tylko ani razu nie myląc się przy swoich strzałach, a dodatkowo mając asa w rękawie w postaci dobrze dysponowanego Vladana Kovacevicia. 23-latek popisał się bowiem efektownymi interwencjami przy próbach Nicolasa Taravela oraz Alexandrosa Gkargkalatzidisa, dzięki czemu to kibice oraz zawodnicy zdobywcy Pucharu oraz Superpucharu Polski mogli unieść ręce w geście triumfu. Dodatkowo Bośniak zaczyna pod Jasną Górą wyrastać do miana eksperta od bronienia karnych, bo ważną interwencją po strzale z 11 metrów popisał się również w Gliwicach, ale także w Superpucharze Polski z Legią Warszawa. 

Ostatecznie „Medaliki” zapewniły sobie historyczny awans do trzeciej rundy Ligi Konferencji Europy, choć uczciwie trzeba wspomnieć, że styl jego wywalczenia pozostawił wręcz mnóstwo do życzenia. - Jestem bardzo zadowolony z gry i dumny z pracy, jaką wykonał mój zespół. Zawodnicy wykonywali postawione przed nimi założenia, a sam mecz był bardzo podobny do tego, który miał miejsce tydzień wcześniej. Zagraliśmy w ten sposób, ponieważ musieliśmy dostosować swoją grę do klasy przeciwnika. Przeciwko polskim klubom zawsze gra się bardzo niewygodnie - przyznał po meczu trener Victor Basadre, nie ukrywający jednak radości z faktu, że jego podopieczni zaprezentowali się tak korzystnie na tle faworyzowanego przeciwnika. 

Marek Papszun nie miał za to wątpliwości, kto bardziej zasłużył na awans w tej parze, choć podkreślił, że rywala z ligi litewskiej nie można nazywać zespołem przypadkowym. - W mojej opinii byliśmy dużo lepsi w obu spotkaniach. Gdybyśmy z naszych sytuacji strzelili kilka goli, wielu określiłoby to wywalczeniem awansu bez przeszkód. Takie mecze nie są jednak łatwe, bo mierzyliśmy się ze skonstruowanym na puchary doświadczonym zespołem. Dużej części komentatorów może się wydawać, że jest to jakaś zbieranina, ale wcale nie można o nich tak sądzić. Trudno mi jednak powiedzieć, że się męczyliśmy - przyznał szkoleniowec Rakowa na pomeczowej konferencji prasowej. 

Uczciwie trzeba jednak przyznać, że po rywalizacji z niżej notowanym przeciwnikiem, już za tydzień na częstochowian czekać będzie wyzwanie z gatunku tych wyjątkowo wymagających. Rywalem „Medalików" w III rundzie el. Ligi Konferencji będzie bowiem czwarty zespół poprzedniego sezonu w lidze rosyjskiej - Rubin Kazań. - Spodziewam się, że Rosjanie będą chcieli podejść w tym meczu wyżej i nas zdominować. Lubimy jednak grać z zespołami, które są piłkarsko jakościowe. Liczymy przez to na to, że te mecze będą jeszcze bardziej emocjonujące dla kibiców i będą obfitować w sporo goli - dodał Papszun kilkadziesiąt minut po zakończeniu czwartkowej rywalizacji.

autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również