Gliwiczanie ponegocjowali

03.02.2009
Marcin Bojarski szósty raz przyjechał szukać formy na Riwierę Turecką. Doświadczeniem w tych kwestiach przebija swojego pracodawcę. Piast pierwszy raz wybrał się tak daleko na zgrupowanie.
- Powoli cały klub uczy się ekstraklasy. Ćwiczymy i rozgrywamy sparingi na bardzo dobrych murawach. Nasi przeciwnicy są wymagającymi partnerami, więc jest naprawdę w porządku. Jedyny mankament to fakt, że w hotelu przebywa sporo ludzi, w tym małych dzieci - ocenia Bojarski, który na czas zgrupowania musiał się rozstać ze swoimi dwiema pociechami i żoną Izabelą. Pozostają im sms-y i internetowy komunikator Skype.

- Styczeń i luty są najgorszymi okresami dla naszych rodzin. Moja małżonka ma w dodatku "kocioł", bowiem osiedliliśmy się w Krakowie, a jej rodzina mieszka w Częstochowie. Musi zatem sama radzić sobie z 7-letnim Dawidem i 2-letnim Kacprem - tłumaczy "Bojar”. Obaj synowie mogą się spodziewać, że tata przywiezie prezenty. Gliwiczanie trenują przynajmniej dwa razy dziennie. Zdołali jednak wybrać się na miasto. Była zatem okazja, aby trochę ponegocjować z miejscowymi.

- Zaczynają od stu euro. Jeśli nie kupisz, to biegają za tobą po całym mieście i pytają: "jak się masz?”. Kończy się na tym, że płacisz cztery euro. Warto kupić dżinsy. Jasne, że jest dużo podróbek, ale można też kupić fajne rzeczy, których u nas nie ma - przekonuje Marcin. Inna ciekawostka jest związana z sygnalizacją na drogach. - Nikt nie zwraca uwagi na kolor światła. Nasz autokar już dwa razy przejechał na czerwonym. Kierowca tylko rozejrzał się, czy ktoś nie jedzie - śmieje się Bojarski.

Gliwiczanie kolejny sparing rozegrają jutro popołudniu ze słowackimi Koszycami.
autor: Krzysztof Kubicki

Przeczytaj również